ZAPOMNIANE BITWY: DE LA HOYA vs WHITAKER

Wojciech Czuba, Informacja własna

2014-04-12

Oczywiście dzisiaj głowy wszystkich sympatyków boksu zawodowego wypełnia świetnie się zapowiadający rewanż pomiędzy Mannym Pacquiao a Timothy Bradleyem. Jednak w oczekiwaniu na to elektryzujące starcie warto przypomnieć inną wspaniałą bitwę sprzed siedemnastu lat. Dokładnie 12 kwietnia 1997 roku - również w Las Vegas, tyle że na ringu w Thomas & Mack Center, naprzeciwko siebie stanęło dwóch mistrzów olimpijskich, z których jeden był artystą ataku, a drugi geniuszem defensywy.

Ten pierwszy to przyszły czempion sześciu kategorii wagowych, niesamowity Oscar De la Hoya (39-6, 30 KO), a jego rywalem został zdobywca tytułów w czterech kategoriach Pernell Whitaker (40-4-1, 17 KO).

Przystępując do tego pojedynku Oscar miał na koncie 23 zwycięstwa, w tym 20 przed czasem i zero porażek. Oprócz tego przyszła ikona boksu zawodowego mogła pochwalić się już nie lada wyczynem w postaci mistrzowskich pasów kategorii super piórkowej (WBO), lekkiej (WBO, IBF) i junior półśredniej (WBC). Złoty medalista wagi lekkiej z igrzysk w Barcelonie z 1992 roku wprawiał wszystkich ekspertów w zachwyt, a swoim uśmiechem i sympatycznym stylem bycia skradł serca kibiców. „Złoty Chłopiec” w ringu nie okazywał litości i demolował swoich przeciwników doskonałymi kombinacjami i często nieuchwytnymi, precyzyjnymi jak laser uderzeniami z obu rąk.

W 1997 roku De La Hoya postanowił podbić kolejną dywizję, tym razem półśrednią i jego wybór padł na tron federacji WBC. Tam swoje rządy sprawowała inna znakomitość tamtych czasów, czyli złoty medalista olimpijski także wagi lekkiej, tyle że z igrzysk w Los Angeles w 1984 roku, fantastyczny technik Pernell Whitaker. Noszący przydomek „Sweet Pea” mistrz z miasta Norfolk stając na ringu w Thomas & Mack Center z De La Hoyą legitymował się imponującym rekordem składającym się z 40 wygranych walk, w tym 17 przed czasem, jednej porażki i jednego remisu. On także miał się czym pochwalić, bo w jego kolekcji znalazły się mistrzowskie pasy wagi lekkiej federacji WBC, WBA i IBF, którą zdominował i zunifikował w świetnym stylu, a także dywizji junior półśredniej IBF, półśredniej WBC i junior średniej WBA.

Jak widać 12 kwietnia 1997 roku naprzeciwko siebie stanęło dwóch równych sobie pięściarzy, a ich konfrontację reklamowano jako starcie siły i agresji Oscara z techniką i doświadczeniem Pernella. Oczywiście od pierwszego gongu wszystko przebiegało według łatwego do przewidzenia scenariusza. Stroną atakującą był 24-letni syn meksykańskich emigrantów, a starszy o dziewięć lat czarnoskóry mistrz cofał się, starając się bronić i kontrować. W trzeciej odsłonie doszło do przypadkowego zderzenia głowami, na skutek którego Oscar nabawił się rozcięcia pod prawym okiem. Sędzia ringowy pan Mills Lane postępując według przepisów WBC musiał za to ukarać Pernella odjęciem punktu. Wraz z upływem kolejnych rund „Sweet Pea” robił co mógł, aby wyprowadzić „Złotego Chłopca” z rytmu, ale ten konsekwentnie parł do przodu. W dziewiątym starciu De La Hoya zmienił pozycje na odwrotną, czym zaskoczył rywala i błyskawicznie zasypał go kilkoma mocnymi ciosami. Jednak będąc już w zwarciu stracił równowagę i jego kolano dotknęło na moment maty ringu. Czujny sędzia Lane mimo protestów pretendenta uznał, że był to knockdown i wyliczył zirytowanego Oscara do ośmiu.

Po ostatnim gongu zasłużonym zwycięzcą ogłoszono De La Hoyę, który dzięki temu wywalczył tytuł w czwartej kategorii. Punktacja sędziów była jednogłośna 115-111 i dwa razy 116-110 na korzyść przyszłego właściciela imperium „Golden Boy Promotions”. Oscar był agresywniejszy i przeważał w ringu, jednak szalenie niewygodny Pernell na pewno tanio skóry nie sprzedał i kibice na brak emocji narzekać nie mogli. Co ciekawe oprócz pojedynku z Whitakerem „Złoty Chłopiec” walczył w tej dywizji jeszcze 11 razy i był to najdłuższy czas, jaki spędził w jednej kategorii podczas swojej kariery. Dla czarnoskórego mistrza z Norfolk była to pierwsza porażka od dziewięciu lat. Jego pierwszym pogromcą w 1988 roku został ówczesny mistrz WBC wagi lekkiej Jose Luis Ramirez (102-9, 82 KO). Rok później żądny zemsty „Sweet Pea” zrewanżował się twardemu Meksykaninowi.

Wyrównana, ale jednak przegrana bitwa z De La Hoyą, była w zasadzie początkiem końca tego wielkiego mistrza. Po raz kolejny Whitaker wystąpił sześć miesięcy później notując co prawda wygraną nad niezłym Rosjaninem Andrejem Pestryajewem (29-9, 19 KO). Jednak wkrótce walkę unieważniono, gdy po badaniach kontrolnych w organizmie Amerykanina stwierdzono kokainę. Kolejne dwie potyczki „Sweet Pea” przegrał. Najpierw z popularnym Felixem Trinidadem (42-3, 35 KO), a później z przeciętnym Carlosem Bojorquezem (26-10-6, 22 KO). Po tym ostatecznie zawiesił rękawice na kołku.

Przebywając na sportowej emeryturze początkowo popadał w tarapaty z narkotykami. Ostatecznie pozbierał się i zaczął trenować swoich następców. Jego najsłynniejszymi pięściarzami zostali odnoszący sukcesy m.in. Calvin Brock i Zab Judah. W 2006 roku w dowód zasług i uznania Pernell został włączony w poczet sław International Boxing Hall of Fame.

Jeżeli chodzi o Oscara De La Hoyę, to wspaniały wojownik z miasta aniołów nie zwalniał tempa. Stoczył wiele ekscytujących bitew i zdołał jeszcze podbić wagę junior średnią oraz średnią. Jeżeli przegrywał, to tylko z najlepszymi, za każdym razem jednak dając z siebie wszystko. On również tak jak w przypadku swojego rywala na emeryturze miewał i wciąż miewa kłopoty, ale dzięki swoim pięściom osiągnął niewyobrażalne bogactwo i sławę, stając się żywą legendą swojego ukochanego sportu.