KOŃ, ZEBRA I OSIOŁ

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

2014-03-17

Wszem wobec wiadomo, że nie należy kopać się z koniem. Nawet stworzenia o dobrych predyspozycjach do kopania (jak np. zebra) są w takiej konfrontacji bez szans, chociażby ze względu na krótsze nogi. Lepsze widoki na zwycięstwo (dla zebry) stwarza już gryzienie.

Tomasz Adamek (49-3, 29 KO) jest pięściarzem o dobrej technice i poprawnie posługuje się ciosami prostymi. W wagach półciężkiej i cruiser należał do najwyższych zawodników i dlatego zazwyczaj preferował (z dobrym skutkiem) walkę na dystans. Jednak w kategorii ciężkiej jego warunki fizyczne są skromne i w związku z tym zmuszony był do częstych zmian sposobu walki w zależności od przeciwnika. Miało to ten pozytywny skutek, że stał się bokserem bardziej wszechstronnym.

Wiaczesław Głazkow (17-0-1, 11 KO) to bokser o bardzo podobnej charakterystyce do Adamka. Też zaliczany jest do „małych ciężkich” i też nie jest królem nokautu. Podobnie jak Adamek, sukcesy zawdzięcza technice i szybkości, a nie sile. Jest przy tym bardziej od Polaka bokserem jednoznacznie dystansowym. Jego ciosy,  jaby bardziej perfekcyjne i precyzyjniejsze, ale w przeciwieństwie do Adamka nie potrafi zmieniać swojego stylu boksowania.

Swoim zwyczajem na ważeniu Tomasz wystąpił w obuwiu na bardzo grubej podeszwie i wyglądał przez to na wyższego od Głazkowa. Jednak w ringu widać było kilka centymetrów różnicy wzrostu na korzyść reprezentanta Ukrainy. Głazkow posiadał również widoczną gołym okiem wyraźną przewagę zasięgu. Z pewnością znacznie większą, niż podają oficjalne dane (192 cm Głazkow, 191 cm Adamek).

Przez większość rund pojedynek toczył się na dystans i był klasyczną szermierką na pięści. Niewielka przewaga Głazkowa zarysowała się już od 2. rundy i z biegiem czasu stawała się coraz bardziej wyraźna, co dobitnie pokazywały statystyki ciosów. W tej konfrontacji Adamek ewidentnie przegrywał i z rundy na rundę był coraz bardziej poobijany. Przewaga zasięgu i lepsza technika obronna działały na korzyść Głazkowa, podczas gdy Adamek zupełnie nie wykorzystywał swoich największych atutów tj. pracy nóg i bogatszego od rywala repertuaru akcji ofensywnych. Szczególnie źle wyglądały rundy 8. i 9., w których Polak zainkasował po kilka mocnych ciosów i można było zacząć się obawiać jego przegranej przed czasem.

Nagle od rundy 10. sytuacja zaczęła się odwracać. Zdesperowany Adamek przeszedł do ataku i zaczął dobierać się rywalowi do skóry. To nie była tylko kwestia zrywu i ambicji, ale Polak po prostu zaczął walczyć inaczej. Był bardziej ruchliwy w ringu. Wyprowadzał nie pojedyncze ciosy, ale wreszcie całe serie. Celował i trafiał nie tylko w głowę, ale i na korpus. Skuteczne okazały się niskie uniki i chodzenie na boki. Zebra wreszcie przestała kopać się z koniem, a zaczęła kąsać.

Adamek wygrał wyraźnie trzy końcowe rundy (zwłaszcza ostatnią), ale walki wygrać już nie mógł. Błędy taktyczne popełnione wcześniej zadecydowały o jednogłośnej (choć może nieco za wysoko przez sędziów punktowanej) porażce. Ta przegrana boli nie tylko dlatego, że przekreśla chyba na zawsze plany Adamka. Jest dotkliwa również przez fakt, że wcale nie była nieunikniona. Przy innej lepszej taktyce Adamek mógł zejść z ringu jako zwycięzca. Wystarczyło tylko boksować od początku w ten sposób, jak w ostatnich trzech rundach.

Obok konia i zebry wokół ringu kręcił się też osioł. Trener Roger Bloodworth wcześniej „wsławił się” fatalnym przygotowaniem Adamka do walki z Witalijem Kliczką i z oślim uporem lansowanej próbie poprawienia siły ciosu polskiego pięściarza drogą sztucznego „pompowania” jego wagi. Teraz nie dostrzegł, że walka z Głazkowem na dystans nie rokuje dla Tomasza dobrych perspektyw. A przecież już po wspólnych sparringach Polaka i Ukraińca widać było, że nie tędy droga. A przecież od dziesięcioleci wiadomo, że „swarmer bije boxera”, a Tomek potrafi walczyć jako swarmer.

bokserzy.cba.pl >>>