KONIEC PEWNEJ EPOKI

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2014-03-16

Publikując wczoraj felieton przed walką Tomasza Adamka (49-3, 29 KO) z Wiaczesławem Głazkowem (17-0-1, 11 KO) pomyliłem się, przyznaję. Sądziłem, że dobrze przygotowany Polak wypunktuje Ukraińca, choć po dość zaciętej i wyrównanej walce. Jak było, wszyscy widzieliśmy i nie zmienia tego fakt, że punktacja sędziów była moim zdaniem nieco zbyt wysoka. Jednak „Góral” przegrał ten pojedynek bezdyskusyjnie, a Głazkow poza ostatnią, bardzo dobrą dla Adamka rundą, spokojnie kontrolował przebieg rywalizacji. Można oczywiście utyskiwać na rozbrajający spokój w narożniku Polaka wtedy, gdy trzeba było forsować ofensywny styl, jak na finiszu walki, można krytykować błędną strategię zakładającą wymianę lewych prostych z rywalem szybszym i mającym przewagę zasięgu rąk, ale nawet gdyby poprawa tych elementów dała Adamkowi minimalne zwycięstwo punktowe, nie dałoby się ukryć najważniejszego. Tego, co widzieliśmy już wcześniej, ale w kibicowskim zapale nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości – Adamek wyeksploatowany trudami utrzymywania się przez prawie dziesięć lat na szczycie zawodowego boksu, wyniszczony ringowymi wojnami, doszedł do kresu swoich możliwości. Przynamniej w wadze ciężkiej, a wiadomo, że tylko ta kategoria go interesuje. Nie zmieniłby tego nawet Andrzej Gmitruk w narożniku swego dawnego podopiecznego.

Oczywiście zwycięstwo z Głazkowem otwierałoby przed Polakiem perspektywę ostatniego „skoku na kasę” czyli pojedynku z Władimirem Kliczką, sportowo nie miałoby jednak sensu, a konsekwencje dla zdrowia pięściarza mogłoby mieć tragiczne. Dlatego może lepiej, że ta historia zakończyła się już teraz, w idy marcowe 2014 roku. Adamek biedy klepać nie będzie, na ringu zarobił sporo, a przecież jako rozpoznawalna osoba nadal będzie chętnie zatrudniany w różnych sportowo-medialnych przedsięwzięciach. Oczywiście niezłym pomysłem byłaby pożegnalna walka w Polsce, na kolejnej gali z cyklu Polsat Boxing Night, choć wątpię, aby „Góral” znalazł w sobie motywację pozwalającą odpowiednio przygotować się do pojedynku o przysłowiową pietruszkę. Zwłaszcza, że grono jego potencjalnych rywali nie jest wbrew pozorom duże. Musiałoby to być rozpoznawalne na naszym rynku nazwisko. A więc Szpilka, którego promotorzy nie wystawią na kolejny odstrzał, podobnie jak promowanego na emerytach Wawrzyka, Zimnoch to jednak jeszcze nie ten medialny kaliber, o Rekowskim nie wspominając, a rozbity Sosnowski to byłaby dla Adamka zbyt łatwa walka. Pozostają Wach i Włodarczyk, ale to byłyby z kolei bardzo trudne walki, z realną perspektywą porażki, co dyskwalifikuje je jako nadające się na triumfalne pożegnanie z polskimi kibicami. Dlatego moim zdaniem „Góral” zrobi najlepiej, jeśli posłucha Rozalskiego i zajmie się wędkarstwem. Bynajmniej nie jest to z mojej strony lekceważenie. Wręcz przeciwnie!

Tomasz Adamek nie musi już nic nikomu udowadniać. Wczoraj wyraźnie poczuliśmy, że oto na naszych oczach zakończyła się pewna epoka. Lata 2005-2014 to była w historii polskiego boksu zawodowego era Adamka, podobnie jak wcześniej w latach 1996-2005 mieliśmy czas Andrzeja Gołoty. Niezależnie od malkontenctwa internetowych „hejterów”, nikt nie jest w stanie odebrać „Góralowi” jego zasług – mistrzostwa świata prestiżowych federacji w dwóch kategoriach wagowych, wspaniałych batalii z Briggsem, wielkich zwycięstw nad Ulrichem, Bellem, Cunninghamem (w pierwszej walce), Banksem czy Arreolą, wreszcie utrzymywania się przez cztery lata w ścisłej światowej czołówce wagi ciężkiej. Gdy opadną emocje i spojrzymy na jego dokonania z historycznej perspektywy uświadomimy sobie jasno, że takiego pięściarza jeszcze nie mieliśmy i obawiam się, że niestety prędko mieć nie będziemy. Dzisiejsi nastoletni lub niewiele starsi kibice boksu z nad Wisły będą w przyszłości z dumą opowiadali wnukom, że żyli w czasach, gdy Tomasz Adamek był mistrzem świata. Odrzućmy więc choć na chwilę tak typowe dla naszego narodu jałowe malkontenctwo i zadumajmy się nad dziedzictwem, które zostawił nam ten wojownik z Gilowic. Należy mu się za to szacunek i uznanie. A on sam może wreszcie naprawdę odpocząć, na rybach lub zimą na nartach w Lake Placid. Miejmy nadzieję, że swoim nazwiskiem wesprze także działania zmierzające do promocji polskiego boksu. Wtedy nie będziemy potrzebowali pożegnań z kibicami między linami ringu, lecz powitamy Adamka w nowej roli. Pamiętając o emocjach, których dostarczały nam jego walki, o sercu wojownika pokazanym również wczoraj, mimo porażki. I żyjąc nadzieją na to, że czas smuty w polskim boksie zawodowym, który nadchodzi wraz z kończącą się epoką Adamka i zbliżającym się końcem kariery Włodarczyka, nie będzie trwał długo i znów będziemy mogli cieszyć się mistrzem świata pochodzącym z naszego kraju.