WIELKIE EMOCJE, ABRAHAM ODZYSKAŁ TYTUŁ DZIĘKI AKCJI W OSTATNICH SEKUNDACH

Redakcja, Informacja własna

2014-03-02

Dwie pierwsze potyczki między broniącym dziś pasa WBO kategorii super średniej Robertem Stieglitzem (46-4, 26 KO) a pretendującym do niego Arthurem Abrahamem (39-4, 28 KO) stały na tak wysokim poziomie, że kibice za naszą zachodnią granicą ostrzyli sobie apetyty na dopełnienie trylogii. Nawet Amerykanie mogli obejrzeć tę walkę za pośrednictwem popularnej stacji ESPN 3. A dwaj naturalizowani Niemcy nie zawiedli.

Mistrz zaskoczył wszystkich, bo zaraz po gongu dosłownie rzucił się na challengera, próbując powtórzyć wyczyn sprzed jedenastu miesięcy. Dawny champion ograniczał się niemal wyłącznie do klinczowania. Gdy w połowie drugiej rundy Stieglitz przycelował długim prawym wydawało się, że historia może się powtórzyć, tym bardziej, iż na czole Abrahama pojawił się guz. Ten jednak w samej końcówce skontrował potężnym prawym sierpowym, jakim wstrząsnął i ostudził poczynania Roberta. Trzecia odsłona była trochę szarpana, z wieloma klinczami, ale po przerwie Stieglitz znów ruszył do szturmu. Obijał "Króla Arthura", a ten z kolei schowany za podwójną gardą polował na jeden, za to bity z całym skrętem ciała cios. W kolejnych minutach obraz pojedynku się nie zmieniał, tylko pod prawym okiem Roberta pojawił się siniak. Ale to wciąż on przeważał, dyktując wysokie tempo. Momentami bił niczym głową w mur, tak szczelna była garda pretendenta, lecz raz na jakiś czas ją dziurawił, a jego ciosy dochodziły celu. Abraham przebudził się w ostatniej minucie szóstego starcia. Przyspieszył, uderzył dłuższą kombinacją i od razu mistrz znalazł się w większych tarapatach. Podobny przebieg miała kolejna odsłona. Przez ponad dwie minuty całkowicie panował Stieglitz. Abraham za to odpowiedział mu trzykrotnie tą samą akcją - po zwodzie na prawy bił z doskoku lewym sierpowym, karcąc mistrza nad zbyt nisko opuszczoną prawą rękawicą. Przeżywający chyba lekki kryzys obrońca tytułu wykorzystał sprytnie cios w tył głowy przeciwnika w połowie ósmej rundy. Odpoczął, a dodatkowo sędzia zabrał pretendentowi punkt za faul. Sytuacja wyrównała się po przerwie, gdy Genaro Rodriguez odebrał punkt championowi za klinczowanie. Stieglitz też "zatańczył" niemal równo z gongiem po prawym sierpowym, choć trudno powiedzieć czy wpływ na to miała moc tego uderzenia, czy też złe ustawienie nóg.

W dziesiątym starciu obaj byli już mocno zmęczeni, przez co nie przywiązywali takiej uwagi do defensywy, a walka nabrała większych rumieńców. Wchodzili w otwarte wymiany, zaś nokaut mógł się przydarzyć w każdym momencie. W jedenastym więcej determinacji wykazywał Stieglitz, choć tuż przed gongiem nadział się na potężny prawy krzyżowy. Ale ustał i do ostatniej rundy wychodził mając niemal całą salę za sobą. Dwie i pół minuty przeważał, nacierał, aż w końcu 30 sekund przed końcem Abraham w końcu trafił! Najpierw lewym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i Stieglitz znalazł się na deskach. Wstał bardzo ciężko na osiem. Doświadczony arbiter puścił walkę. Abraham doskoczył dwa-trzy razy przestrzelił, w końcu znów trafił prawym i... zabrzmiał gong. Zamroczony Stieglitz poszedł do narożnika z nadzieją, że choć o mały włos nie przegrał przed czasem, to wcześniejsze rundy zapewniły mu wygraną. Kibice, trenerzy i sami bohaterowie gali w Magdeburgu z napięciem czekali na to, co pokażą karty sędziowskie, a ci typowali odpowiednio 113:112 Stieglitz, 115:110 Abraham i 114:111... Abraham. Tak oto "Król Arthur" wrócił niejednogłośnym zwycięstwem i tym samym po raz trzeci w karierze, a po raz drugi w dywizji 76,2 kilograma, zdobył tytuł mistrza świata!