CZYTELNICY PISZĄ: GROŹNY WĘGIER, NIEBEZPIECZNY SŁOWAK

Michał Śliwiński, Przemyślenia własne

2014-02-23

Co jakiś czas do naszej redakcji docierają teksty czytelników BOKSER.ORG. Tym razem publikujemy pracę Michała Śliwińskiego, który ma doświadczenie w mediach (między innymi Rzeczpospolita, Dziennik Gazeta Prawna, Puls Biznesu). Poniżej prezentujemy Wam jego tekst.

Groźny Węgier, niebezpieczny Słowak, mistrzowie sprzed dekad i "Bosy Bidenko"

W odwodzie zostają jeszcze, posiadający nokautujący cios Łotysz oraz zawodnik pt. „To jest boks, zawsze trzeba uważać”. Nie można również zapomnieć o „legitymujący się nieskazitelnym rekordem”. Istnieją też wraki z nazwiskiem, oraz Ci, którzy kiedyś bili się z przyszłymi mistrzami, przegrywając rzecz jasna. Są też „Gale Mistrzów” „Starcia Tytanów” i „Gry o Wszystko”. Sztuczki promotorów bokserskich ewoluują. Ale i kibic jest coraz mądrzejszy. Nie łapie się już tak łatwo na promotorski lep. Polski boks zawodowy się zmienia.

„Groźny Węgier” – to już klasyka i kanon pewnych określeń. Jak większość kibiców boksu się orientuje, określenie to stosuje się obecnie do każdego boksera, który anonsowany jest dla polskiego pięściarza, jako niebezpieczny przeciwnik, na którego zawsze trzeba uważać, a który podczas gali niejednokrotnie oddycha skrzelami już po pierwszej rundzie. Pod warunkiem rzecz jasna, że dotrwa do końca tejże rundy.

„Groźny Węgier” jest tworem stylistyczno-mentalnym będącym konsekwencją ponad 10-letniej pracy promotorów, pięściarzy oraz wierzących im mediów. Polski kibic ukuł je ok. 2008-2009 roku. Wtedy ogromnie wzrosła świadomość kibicowska, jak bardzo są robieni w „balona”. Mimo to nawet w ubiegłym roku kontraktowano Polakom takich pięściarzy.

Jak to się stało, że pięściarze niejednokrotnie bratnich i sąsiadujących z nami krajów dorobili się takiej etykietki? Wystarczy spojrzeć na przeciwników naszych bokserów. Pod lupę kilku naszych znanych polskich pięściarzy, aspirujących lub toczących walki na najwyższym poziomie oraz boksera, który jako jedyny stał się łupem „Groźnego Słowaka”.

Groźni, twardzi, niebezpieczni

Etatowym pogromcą „Groźnych” był nasz jedyny mistrz świata Krzysztof „Diablo” Włodarczyk (49-2-1). Polski bokser ostatnią potyczkę z Węgrem miał w swojej 43 walce w kwietniu 2008 roku. Ze swoich 51 walk 21 stoczył z obywatelami, Węgier, Serbii, Czarnogóry, Rumunii, Białorusi, Czech, Słowacji oraz Bułgarii. Aż 7 pojedynków stoczył właśnie z „Groźnymi Węgrami”. Bez strachu i pardonu odprawił dwóch noszących imię Attyla, który jak wiadomo był „Biczem Bożym”.

Warto przyjrzeć się w tym kontekście innemu zawodnikowi z tej samej stajni bokserskiej KnockOut Promotions. To Paweł Kołodziej, sympatyczny człowiek i niepokonany bokser od 33 walk. W sumie z naszymi bliskimi sąsiadami i z Gruzinem stoczył 20 pojedynków i lał naszych sąsiadów aż miło. Zdobywał też z nimi swoje pierwsze pasy, o czym chętnie wspomina. - Walka, która odbyła się 1 lipca 2006 r. w Kępnie, to pojedynek z Węgrem, Adrainem Rajkai. Gdy oficjalnie nas sobie przedstawiono, wiedziałem, że będzie bardzo ciekawie. Adrian miał bystre spojrzenie i podobnie jak ja nie przegrał do tamtej chwili żadnej walki (bilans A.R wtedy to 4 -0-0 – wszystkie PTS). Znokautowałem go w szóstej rundzie. W ten sposób zdobyłem swój pierwszy pas bokserski, Młodzieżowego Mistrza Świata federacji WBC – pisze na swojej stronie Kołodziej. Bokser z Krynicy po raz pierwszy bronił pasa m.in. 24.02.2007. Wystąpił tam Armen Azizian „Groźny Węgier” z Gruzji (wtedy 8-2-0, obecnie 9-15-0) - Twardy i mocny przeciwnik. Bardzo ambitny i groźny. W siódmej rundzie uderzyłem ciosem z prawej ręki. Upadł, ale nie udało mi się skończyć walki przed czasem(..). Ten pojedynek wygrałem jednogłośną decyzją sędziów” - pisze Paweł Kołodziej, który niedługo zaatakuje pas mistrza świata federacji IBF.

Groźni egzotyczni

Dziesięciu rywali Dawida „Cygana” Kosteckiego (39-1-0) pochodziło z tradycyjnego poletka dla polskich gal boksu zawodowego. To stosunkowo mało. Kostecki ma jednak na rozkładzie innych „Niebezpiecznych”. Niezwykle „waleczni” pięściarze pochodzili bowiem też z bardziej egzotycznych miejsc jak np. Brazylia. Takim „Groźnym Węgrem” był dla Kosteckiego wywodzący się z kraju samby i kawy Marcelo Leandro Da Silva. Pochodzący z Brazylii pięściarz i komandos w jednym wygrał do pojedynku z Kosteckim wszystkie z osiemnastu stoczonych walk. Rywalem rzeszowianina, Kosteckiego miał być Argentyńczyk Jose Manuel Garay, ale jak można było wówczas wyczytać w mediach - Marcelo posiada o wiele lepszy rekord od Argentyńczyka – mówił wtedy Andrzej Wasilewski, szef grupy Bullit KnockOut Promotion (obecnie Konockout Promotions). - Skoro wyraził chęć walki nie zastanawialiśmy się – dodawał.

Media przed galą bokserską donosiły, że jego rekord jest rzeczywiście imponujący - w 18 walkach wygrał wszystkie, w tym 13 przez nokaut. - Zawsze się obawiam Latynosów, bo są niesamowicie waleczni i nieobliczalni – mówił wtedy przed walką Kostecki. Brazylijski komandos wytrzymał niecałą rundę. Zgłosił kontuzję nogi po ciosie na wątrobę. Z ringu jednak zszedł o własnych siłach. Do szatni podobno nawet potruchtał – Nie wypłacać mu pieniędzy! – grzmiał wówczas Kostecki. Gala, transmitowana przez telewizję udała się jednak bardzo dobrze.

Damian Jonak (37-0-1) jest bardzo wysoko notowanym pięściarzem we wszystkich znaczących federacjach. Na 38 walk, które stoczył, 15 odbyło się z bokserami z Czech, Słowacji, Rumunii, Białorusi, Łotwy, Gruzji czy Węgier. Ostatnią walkę z Węgrem Laszlo Fazekasem stoczył we wrześniu 2012. Była to sześciorundówka, zakończona punktowym zwycięstwem Polaka. Jednocześnie była to 35. walka Jonaka. Pewnym usprawiedliwieniem tego sympatycznego pięściarza jest to, że był to rywal zastępczy. Najbardziej wymagającym rywalem Damiana Jonaka był Alex Bunema (31-8-2). Jak zwykle groźny. Jego niebezpieczeństwo polegało na tym, że przegrał przez TKO z Sergio Martinezem w walce o tymczasowy tytuł WBC w 2008 r. - Specjalnie wybraliśmy trudnego przeciwnika. To zawodnik, który gwarantuje widowisko. Po wygranej z nim Damian może zyskać szacunek w bokserskim świecie – zapewniał wówczas Fiodor Łapin, trener Jonaka. Był to październik 2011. Media podgrzewały atmosferę. - Bunema to przynajmniej w teorii, najbardziej wymagający rywal w Pana karierze?  - pytali dziennikarze. - Rzeczywiście tak jest. Umie mocno uderzać z obydwu rąk, jest groźny do ostatniego gongu. To znane nazwisko i bokser z wielkim doświadczeniem – mówił wówczas Jonak. Polak wygrał to starcie na punkty podczas gali w katowickim „Spodku”, gdzie polski bokser zawsze może liczyć na dobry doping.

Rok później Damian Jonak był atrakcją wieczoru anonsowanego pod hasłem "Gra o wszystko”. - Nie możemy jeszcze podać wszystkich szczegółów związanych z występem Damiana, ale będzie to niezwykle ważny pojedynek w jego karierze – podgrzewał atmosferę przed kolejną galą w „Spodku” Andrzej Wasilewski, promotor Jonaka.. Rywalem okazał się Jackson Osei Bonsu. „Gra o wszystko” była dla niego naprawdę taką grą. Bonsu był już wówczas bardzo mocno porozbijany. Dwa i pół roku wcześniej w pierwszej rundzie znokautował go Randall Bailey. Później aż do Jonaka bił się ze słabymi pięściarzami, oprócz w miarę solidnego Polaka Sebastiana Skrzypczyńskiego (9-8-2), z którym wygrał prze KO w czwartej rundzie. Jeszcze wcześniej przegrał z Rafałem Jackiewiczem w walce o pas EBU (wrzesień 2008 r.), miał więc w miarę rozpoznawalne nazwisko. Polski bokser zwyciężył na punkty. Kolejna udana Gala boksu transmitowana w telewizji.

Ostatnim rywalem Jonaka w grudniu ub. roku był pięściarz znany z tego, że również coś przegrał. Bynajmniej nie w walce o topowy tytuł. Szkot Kris Carslaw (18-4, 4 KO) przegrał w pojedynku o tytuł mistrza Europy federacji WBO oraz przegrał w półfinale w popularnym na Wyspach Brytyjskich turnieju "Prizefighter". Media wzorując się na informacjach od promotora pisały jednak o tym, że miał okazję walczyć o tytuł europejski znaczącej federacji WBO oraz, że doszedł do półfinału „Prizefightera” – nie dodając jednocześnie, ze startuje tam ośmiu zawodników, więc wygrał jedną walką, a drugą przegrał z zawodnikiem legitymującym się rekordem 3-0. Co na to Jonak? Znów padło magiczne słowo. - To twardy i niewygodny rywal, który potrafi być bardzo groźny. Postaram się narzucić mu swój styl, pokazać swoją wyższość i udowodnić, że zasługuję na walkę o pas – mówił wówczas polski pięściarz. Szkot z Jonakiem podczas Gali w Jastrzębiu Zdroju (transmisja w Polsacie), również przegrał na punkty.

Artur Szpilka (16-1) nie jest wyjątkiem, jednak jego kariera była prowadzona w sposób inny. Opierała się na znanych, ale mocno "past prime" bokserach. Jednak i bokser z Wieliczki ma na rozkładzie trzech Węgrów. I jednego Bośniaka. Anonsowanego wówczas, jako niezwykle groźnego, głodnego sukcesów Ramiza Hadziganovica (wtedy 8-0, Szpilka 6-0-0). Było nerwowo. Przepychanki na ważeniu. Kibice Polsatu i telewidzowie spodziewali się krwawej jatki. Walka trwała 33 sekundy. Szpila wygrał przez KO.

Kolejnym „Szalenie Niebezpiecznym” był Terrance Marbra. Wielki i głodny sukcesu murzyn z USA - Na razie wiem o Marbrze tylko tyle, co zobaczyłem na Facebooku. Nie mogę nigdzie zlokalizować żadnej jego walki. To jest właśnie najgorsze, że on może mnie zobaczyć, a ja jego nie – mówił w mediach wówczas (marzec 2012) Szpilka. - Wiem, że też siedział, po wyjściu z więzienia zrobił niespodziankę, znokautował zawodnika z 11. wygranymi walkami, mimo że wychodził do ringu skazywany na pożarcie. Mój kolega ze Stanów, który jeździ na walki, mówi, że zna zawodnika, który boksował z Marbrą. Podobno Marbra jest silny i szybki, ale ja też jestem silny i też jestem szybki – dodawał polski bokser. Marbra padł na 15 sekund przed zakończeniem pierwszej rundy. Miał być poważnym sprawdzianem.

Boso, ale bez ostróg

Artur Szpilka versus Taras Bidenko dała asumpt do kolejnego popularnego powiedzenia. „Bosy Bidenko”. Ta walka miała być pierwsza dla polskiego pięściarza, która zweryfikuje jego umiejętności. – Na pewno Artur nigdy nie boksował z tak solidnym pięściarzem. Ukrainiec był kiedyś bardzo solidnym pięściarzem amatorskim, a potem udanie prezentował się na zawodowym ringu. Ma 33 lata, a więc jest w najlepszym wieku dla wagi ciężkiej. Bidenko dysponuje bardzo solidnym rzemiosłem bokserskim jeszcze z czasów amatorskich. Sami jesteśmy bardzo ciekawi tej walki. Jestem nawet przekonany, że to będzie bardzo ciężkie starcie dla Artura – mówił przed walką Andrzej Wasilewski, promotor Szpilki. Bidenko to była uznana marka w Europie. Ukrainiec wygrywał z Christianem Hammerem, Michaelem Sprottem, Nurim Seferi, przegrał po 12 rundach z Charrem, przegrywał z Bojcowem i Heleniusem. - To zawodnik, który lepiej potrafi boksować, lepszy niż wszyscy inni. Ciekawy pięściarz. Obaj chcemy dać dobrą walkę. Tak, żeby publiczność zapamiętała ją na długo. Wiem, że dużo ludzi wybiera się na nasz pojedynek. Dla mnie to radość – mówił przed walką, którą transmitował Polsat, Szpilka. Przypomnijmy, że Polak był już wtedy po pojedynkach z Mikiem Mollo (jednej) i Jameelem McClinem. Niestety Bidenko do Polski przyjechał bez butów bokserskich. Na ważeniu i podczas wchodzenia do ringu pisano na internetowych forach bokserskich, że Ukrainiec zachowywał się podejrzanie. Po pierwszej rundzie zasygnalizował kontuzję. Walka TKO dla Szpilki. „Bosy Bidenko” zostanie jednak już z kibicami na zawsze. Bidenko po pojedynku ze Szpilką aż dotąd nie zawalczył. Na forach internetowych pojawiły się przypuszczenia, że promotor Szpilki wiedział, że Bidenko nie prezentuje dobrej formy i nie stanowi żadnego zagrożenia. Rankingowo był jednak atrakcyjny – notowania Polaka wzrosły.  

Prawdziwa weryfikacja, bez groźnych, szybkich, doświadczonych, miała miejsce podczas walki Szpilki w Bryantem Jenningsem. Polski pięściarz został pod koniec stycznia zdominowany przez amerykańskiego prospekta (będącego na co dzień pracownikiem technicznym w banku) i przegrał przez TKO w 10 rundzie. Szpilka, wbrew promotorowi, który z pewnością na tym etapie kariery Polaka znalazłby mu jeszcze kilku słabszych oponentów, sam rzucił się na głęboką wodę. Promotor zapewne straci na tej weryfikacji, bo gale z niepokonanym polskim prospektem byłyby znacznie lepiej sprzedawalne. Zyskał, wbrew pozorom, zapewne sam Artur Szpilka.

Zwycięski Simko

Andrzej Wawrzyk (28-1), polski prospekt, 13 pojedynków stoczył na bokserami z Europy Środkowo-Wschodniej. I w zasadzie tyle można napisać. Polski bokser został jednak doholowany do walki o tymczasowe mistrzostwo świata WBA z Aleksandrem Powietkinem, którą przegrał. Wawrzyk znokautował też Marcina Najmana, boksera, który jako jedyny z rozpoznawalnych pięściarzy został znokautowany przez „Groźnego Słowaka” – Petera Simko. Było to bardzo bolesne dla Polaka, bo zdarzyło mu się w debiucie. Marcin Najman (15-4-0), stoczył 12 walk z „objazdowymi” pięściarzami naszego regionu. Przegrał jedną. Peterowi Simko zemścił się za porażkę wygrywając pięć lat po niej na punkty po czterech rundach. O tym, że Słowak może być jednak groźny przekonał się między innymi Tomasz Bonin, dobry przecież swego czasu polski pięściarz, który wylądował na deskach walcząc z wziętym nie wiadomo skąd słowackim osiłkiem Pavlem Silwinem, w walce, która powinna przejść do annałów polskiego boksu (walka wycofana z Youtube). Słowak zachwycił również piruetami po przestrzelonych ciosach. Ostatecznie Bonin wygrał przez nokaut w drugiej rundzie. Była to jedyna walka, jaką stoczył Silvin w swojej karierze.

Polska vs „Groźni” – 85:0

Nie licząc pojedynków Marcina Najmana, to Damian Jonak, Paweł Kołodziej Dawid Kostecki, Artur Szpilka, Andrzej Wawrzyk oraz Krzysztof Włodarczyk stoczyli w sumie 85 pojedynków z journeymenami z krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Gruzji. Wszystkie zakończyły się zwycięstwem Polaków. Z reprezentantami Węgier zwyciężaliśmy dziewiętnaście razy. Na drugim miejscu znajdują się pięściarze Czech i Słowacji, pobiliśmy po trzynastu Słowaków i Czechów. Z bokserami Rumunii wygraliśmy dziewięć razy, natomiast z Łotwy siedmiokrotnie.

Jest oczywiste, że na początku kariery młodzi pięściarze muszą się mierzyć z takimi przeciwnikami, chyba że się jest amatorskim wszechczempionem jak Wasyl Łomaczenko. Inna sprawa, gdy pojedynki takie odbywają się już po kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu walkach zawodowych. Nie jest również moją intencją wyśmiewanie się z „latających bokserów” Europy Środkowo-Wschodniej. To ich praca, ciężka i ryzykowna i za to zdecydowanie należy im się szacunek.

Gale mistrzów…

Nie tylko pojedynki z zawsze „Groźnymi” Węgrami i Słowakami itp., były anonsowane jako wielkie wydarzenia bokserskie przez promotorów, pięściarzy i media. Inne słowo lep to np „Gala Mistrzów”. Oto co pisało się o pewnym pojedynku sprzed blisko siedmiu lat - 20 października 2007 roku Warszawa stanie się na jeden wieczór Stolicą Światowego Boksu! W walkach o tytuły Mistrza Świata Organizacji IBC zmierzą się: Krzysztof „Diablo” Włodarczyk i Dominique Aleksander(USA) oraz Rafał Jackiewicz i Christian Bladt (Dania). To wydarzenie na ringu warszawskiej Hali Expo odbędzie się dzięki skuteczności grupy KnockOut Promotions. Zapowiadają się niesamowite emocje - "Diablo" po porażce z Cunninghamem jest głodny zwycięstwa, a Rafał Jackiewicz z walki na walkę jest coraz lepszy. Przed walką wieczoru, kibiców oraz telewidzów rozgrzeją zmagania pozostałych najlepszych polskich bokserów zawodowych. Swoje walki stoczą miedzy innymi: Damian Jonak, Jarosław Hutkowski i Krzysztof Bienias. – pisała prasa. Wielkie emocje (nazwa gali to Olympic Casino Night of the Champions) skończyły się w pierwszej rundzie, po dwóch ciosach "Diablo". Co ciekawe nie złamało to kariery „Groźnego” Amerykanina – który mierzył się później m.in. z Solisem, Wilderem, Oquendo, Meehanem, Briggsem, a rok temu z Mansourem. Ze wszystkimi przegrywał przez KO lub TKO.

Nazwiska dawnych gwiazd    

Chwytliwa nazwa „Starcie Tytanów” miała z kolei przyciągnąć w czerwcu 2012 roku kibiców do Atlas Areny w Łodzi i widzów transmisji w systemie PPV. Tytani, to Roy Jones Junior i Jameel McCline. Pierwszy z nich wypalony po ciężkim nokaucie, drugi "past prime". Walczyli odpowiednio Paweł Głażewski (bardzo kontrowersyjnie przegrał) i Artur Szpilka (wygrał na punkty, McCline złamał mu szczękę). Promotorzy zorientowali się, że gale z „Groźnymi” już nie sprzedają. Nastąpiła ewolucja i postawiono na znane nazwiska, które jednak krzywdy nie zrobią, a przynajmniej nie powinny. Stąd obecność Roya Jonesa Juniora, Jameela Macline'a, Richarda Halla (toczył kiedyś boje z Dariuszem Michalczewskim), który zmierzył się i przegrał z Pawłem Kołodziejem (na punkty) oraz Krzysztofem Głowackim (TKO). Stąd zadziwiająco świeży 49-letni obecnie pogromca Lennoxa Lewisa - Olivier McCall (przegrał na punkty z Krzysztofem Zimnochem, wygrał na punkty z Marcinem Rekowskim). Prawdopodobnie odbędzie się jeszcze kilka gal z udziałem wypalonych już legend. Stąd niedawno w Polsce Danny Williams (pogromca Mike'a Tysona), którego Andrzej Wawrzyk posłał na deski w pierwszej rundzie.

Idą zmiany?

Ile można naciągać kibiców w halach i przed telewizorami na takie gale? Po czasach „Groźnych” Węgrów, bokserskich dawnych legend "past prime", przyszedł czas na weryfikację. Krzysztof Włodarczyk zdaje ją celująco. Andrzej Wawrzyk poległ z Powietkinem. Paweł Kołodziej będzie walczył z Yoanem Pablo Hernandezem o mistrzostwo IBF pod koniec marca. Damian Jonak był przymierzany do naprawdę groźnego Jamesa Kirklanda, ale do walki nie dojdzie, przy czym po raz kolejny ujawnił się konflikt tego pięściarza z promotorem. Artur Szpilka po porażce z Bryantem Jenningsem prawdopodobnie obije teraz „Groźnego” Węgra, Słowaka, a raczej egzotycznego pięściarza z dobrym rekordem. Kibice powoli mówią stop i oczekują od promotorów więcej. Niewiele osób da się już nabrać na „Groźnych”, czy też wypalone legendy. Kiedyś zapewne i Polsat powie stop, prawdopodobnie prędzej niż później. Zmienia się również rynek promotorski. Połączyły się dwie największe grupy zajmujące się tym biznesem. Babilon Promotions i KonockOut Promotions. Prawdopodobnie za wniesienie swojego biznesu do KonockOut, Tomasz Babiloński otrzymał udziały w KnockOut, którego największym akcjonariuszem jest teraz Andrzej Wasilewski (18 udziałów). Babiloński i Piotr Werner mają po 17 udziałów. Niestety nie znamy wyników finansowych KnockOut oraz wyników oglądalności ostatnich gal Polsatu. Jednak połączenie się promotorów i wystawianie czołowych pięściarzy na realne zagrożenia, daje do myślenia. Prawdopodobnie, więc i promotorzy i telewizja zdali sobie sprawę, że podejście do kibica musi się zmienić. Oby.