ARTURA SZPILKI OCEAN DO PRZEPŁYNIĘCIA

Jarosław Burda, Opinia własna

2014-01-29

Artur Szpilka (16-1, 12 KO) wygrywając w Madison Square Garden Theatre z Bryantem Jenningsem (18-0, 10 KO) mógł uchylić sobie wrota do wielkiej kariery. Porównywalnej nawet, jak pewnie bardzo chcieliby polscy kibice, do przygody z boksem Andrzeja Gołoty. Zamiast kulminacyjnej w karierze wygranej "Szpili" doszło jednak do przełomowego zderzenia z brutalną bokserską rzeczywistością i smutnej ringowej weryfikacji. Polscy kibice w Stanach Zjednoczonych będą musieli poczekać jeszcze na swojego nowego, wielkiego bohatera.

Szpilka przegrał bowiem z kretesem, wyraźnie, nie zachwycając i nie pozostawiając po sobie dobrego wrażenia. Późniejsze pochwały ze strony stacji HBO to raczej czysta kurtuazja, bo dzisiaj trudno sobie wyobrazić, żeby zarządzający tą stacją łączyli z Polakiem jakieś większe plany. Pytanie, czy przegrana w takich okolicznościach była potrzebna? Jeden z poważnych publicystów napisał, że na tym etapie kariery Artura nic lepszego nie mogło się wydarzyć. Wydaje się to być kwestią dyskusyjną, bo w boksie zawodowym nie zawsze progres i ringową dojrzałość osiąga się dotkliwie przegrywając. 

Jeden ze znanych amerykańskich dziennikarzy barwnie porównał Szpilkę, ze względu na styl walki, do... Vica Darchinyana, pisząc, że polski pięściarz to taka dużo większa wersja "Wściekłego Byka". Jakie jeszcze wrażenia pozostawił po sobie Szpilka w USA? Nietypowy styl walki, przyzwoita praca nóg, refleks. W ringu zabrakło głównie elastyczności, inteligentnego dostosowania się stylu walki rywala i sprytnego wykorzystania jego słabości. Sprawy, które w boksie wydawałyby się najtrudniejsze, bo zdobywane wraz z trudnymi walkami i długoletnim doświadczeniem.

Co będzie dalej z Arturem Szpilką? Dużo zależy teraz od promotorów oraz trenerów. Kwestie sportowe, czyli szlifowanie techniki, inteligencji ringowej oraz praca nad siłą i kondycją to naturalnie jedna strona medalu. Druga, niezwykle ważna, to zyskiwanie na sile mentalnej oraz zdobywanie emocjonalnej dojrzałości. W pięściarstwie bowiem, szczególnie w porównaniu do innych sportów, bardzo dużo zależy od psychiki. Promotorzy muszą zadbać o właściwy i przemyślany dobór przeciwników, którzy zagwarantują dalszy rozwój.

Dariusz Michalczewski zaszedł daleko w swojej bezlitosnej krytyce, ubierając myśli w dosadne słowa, łatwiej oczywiście przyswajalne dla czytelników "Faktu". Z kilkoma tezami trudno się jednak nie zgodzić. Pod względem popularności Szpilka jest dzisiaj nieproporcjonalnie wysoko w porównaniu do wartości sportowej. Do najwyższego bokserskiego poziomu pozostaje mu bowiem do przepłynięcia ocean, co nie wydaje się nierealne, biorąc pod uwagę jego wiek.

Po sobotniej przegranej mądrze ktoś napisał, że teraz bardziej powinniśmy docenić Krzysztofa Włodarczyka. Trudno się nie zgodzić. Myślę jednak, że bardziej możemy również docenić boksującego przecież na amerykańskim rynku, Tomasza Adamka. Nie można zdecydowanie przesądzać, ale wydaje się, że przeciwko Jenningsowi zaliczyłby kolejną wygraną. A Szpilce daleko jeszcze do wygrywania ringowych wojen, które "Góral" stoczył na przykład z Chrisem Arreolą albo Eddie Chambersem. Póki co, również Adamek jest najbliżej z Polaków mistrzostwa świata w wadze ciężkiej...