POWRÓT DO RZECZYWISTOŚCI

Leszek Dudek, Opinia własna

2014-01-26

Kilka miesięcy temu Mateusz Masternak (30-1, 22 KO) trochę nieoczekiwanie przegrał przed czasem ze świetnie dysponowanym Grigorijem Drozdem (37-1, 26 KO), który przed własną publicznością wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i stoczył jedną z najlepszych potyczek w życiu. Znany z niechęci do "Mastera" nasz jedyny mistrz świata, Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO), powiedział wówczas z pewną dozą uszczypliwości, że ta walka oddzieliła chłopców od mężczyzn. "Diablo" mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, że to stwierdzenie będzie wracało za każdym razem, gdy umiejętności młodych polskich pięściarzy będą weryfikowane przez zawodników z realnej czołówki.

Kiedy przed walką Artura Szpilki (16-1, 12 KO) z Bryantem Jenningsem (18-0, 10 KO) przyglądaliśmy się Amerykaninowi, szukając jego zalet i wskazując wady, "By-By" jawił się jako zawodnik solidny we wszystkich elementach swego rzemiosła, jednak nie sposób było nazwać go z całą stanowczością nadzieją amerykańskiej wagi ciężkiej albo materiałem na mistrza świata wszechwag. Ten pojedynek tylko to potwierdził. Jennings to dobry zawodnik, ale nigdy nie dorówna klasie braci Kliczko, a niewykluczone, że poza jego zasięgiem pozostaną też tacy zawodnicy jak Haye, Powietkin, Adamek i Pulew.

Popełniliśmy błąd zakładając, że talent "Szpili" i jego naturalna smykałka do boksu, o której tyle się słyszy, przewyższają możliwości atlety z prawdziwego zdarzenia. Mówiło się o doświadczeniu z ringów amatorskich, zaliczonych testach, trudnych bataliach, sercu do walki i sile ciosu Artura. Po raz kolejny okazało się, że polski boks olimpijski jest niestety od lat na tak słabym poziomie, że zebrane tam doświadczenie nie ma dużej wartości w starciach z zawodowcami. Zwycięstwa nad Minto, Mollo i wrakiem McCline'a jednak nie były warte tyle, ile Jennings wyniósł z trudnego pojedynku z Fiedosowem. Uderzenie "Szpili" też nie robiło większego wrażenia na Bryancie, którego podejrzewano przecież o brak odporności. Zostało serce do walki. Gdyby nie ono, Artur nie wstawałby po nokdaunach i nie ryzykował w końcówce, co w głównej mierzy przyczyniło się do tego, że ostatecznie przegrał przed czasem.

Teraz chwilę o pozytywach, bo żadnej tragedii w ringu nie było. Szpilka wypadł najlepiej w karierze i potwierdził, że ma pewien potencjał, choć mistrzem świata raczej nigdy nie zostanie. Na szczególną pochwałę zasługuje znakomita praca nóg. Komplementy od sparingpartnerów nie były na wyrost. Artur rusza się płynnie, jest zwinny i szybki. Gołym okiem widać ogromny progres w tym elemencie. Do pewnego momentu świetnie realizował też strategię, jednak plan poszedł w odstawkę, gdy pojawiły się oznaki zmęczenia. Należy podkreślić, że młody Polak jest bardzo ambitny, ale na tym etapie kariery niestety nie działa to na jego korzyść. Tu właśnie tkwi problem - nieświadomie Szpilka jest swoim największym wrogiem, a fakt, że wyznacza sobie trudne cele i poprzez kontrowersyjne wypowiedzi oraz zachowania stawia poprzeczkę tak wysoko, mści się na nim nie pierwszy raz.

Weryfikacja z Jenningsem nie była potrzebna. Dwie wojny z Mollo powinny uświadomić wszystkim, że dla Szpilki jest jeszcze za wcześnie na pojedynki z szeroką czołówką. Rozumieli to promotorzy i trener, ale Artur chodzi własnymi drogami i koniecznie chciał się sprawdzić. Czuł się na siłach. Szkoda, że pewnych rzeczy nie dał sobie wytłumaczyć, bo czasu ma przecież pod dostatkiem. Za 2-3 lata, kiedy "Szpila" w naturalny sposób zmężnieje i wyeliminuje część najbardziej widocznych błędów (obrona!),  taki Jennings może być w jego zasięgu. Nie chodzi już o to, że Artur ma od kilkunastu godzin porażkę w rekordzie. Młody zawodnik przyjął kolejne mocne ciosy, zaliczył dwa następne nokdauny i najważniejsze - po raz pierwszy został przełamany, a to przecież miał być dopiero wstęp do wielkiej kariery, nie brutalny powrót do rzeczywistości.

24-letni bokser w żadnym wypadku nie jest skończony po czasówce, jednak raz jeszcze powtórzę, że martwi ilość przyjętych przez niego ciosów. W ciągu ostatniego roku Szpilka był na deskach pięć razy - trzykrotnie po lewym sierpowym na głowę i dwa razy po uderzeniach na korpus. Nie musi to oznaczać, że Artur jest szklany, bo większość tych ciosów przyjmował w wyniku skrajnego braku ostrożności - kiedy nie trzymał gardy lub wdawał się w ostrą wymianę. Nie zmienia to faktu, że w boksie, szczególnie w tych najcięższych kategoriach, to wszystko się kumuluje i nie wróży niczego dobrego na przyszłość. Artur nie wyciągnął do tej pory odpowiednich wniosków. Może to ostatni dzwonek.

Dlaczego Jennings wygrał z Polakiem? Bo jest prawdziwym bokserem wagi ciężkiej. Popełnia błędy i ma wiele wad, ale znajduje się w sile wieku, jest zawsze doskonale przygotowany i wykorzystuje swoje atuty, a przede wszystkim świadomie, konsekwentnie narzuca rywalowi swój styl. Szpilka dał się na to złapać dopiero wtedy, gdy zeszło z niego powietrze, ale przypomnę tylko, że stało się tak w wyniku pracy wykonanej przez Amerykanina - sam Artur przyznał, że to ciosy na korpus zabrały mu tlen. Podbudowany tym zwycięstwem "By-By" oświadczył, że jest najlepszym pięściarzem w swojej kategorii, ale nie należy traktować takiej wypowiedzi poważnie. Bryant nie będzie już wiele lepszy, pewnego poziomu po prostu nie przeskoczy. Nawet jeśli dostanie walkę o tytuł, raczej będzie musiał obejść się smakiem. Z Władimirem nie ma żadnych szans, natomiast pas WBC może przez dłuższy czas zmieniać właściciela dosłownie co kilka miesięcy, więc niczego nie da się wykluczyć.

Co dalej ze Szpilką? Jest kilka możliwości. Zacznę od najmniej prawdopodobnej. Skoro różnica w sile fizycznej była w walce z Jenningsem tak wyraźna, to po raz kolejny pojawia się pytanie, czy królewska kategoria na pewno jest optymalna dla "Szpili"? Na ten moment w czołówce wagi ciężkiej nie ma żadnego boksera, nad którym Szpilka na pewno górowałby w tym elemencie. Po zrzuceniu kolejnych 10 kilogramów Artur mógłby zostać bardzo dużym cruiserem ze sporymi szansami na prestiżowy tytuł. Jego ciosy robiłyby w limicie 200 funtów większe wrażenie, a odporność na pewno nie byłaby takim problemem. Nie wiem, czy obóz Artura w ogóle bierze taką opcję pod uwagę, ale chyba warto się nad tym zastanowić.

Bardziej realny wydaje się półroczny wypoczynek, praca na siłowni i powrót do obijania średniaków. To standardowy proces po porażce przed czasem. Na początek powinni to być bokserzy pozbawieni uderzenia, by Szpilka mógł poprawić defensywę, odbudować się i nauczyć kilku nowych rzeczy. Potem można skonfontować Artura z Krzysztofem Zimnochem (17-0-1, 11 KO), który przecież od dawna pali się do walki. W tej chwili jest to dla obydwu jedyny pojedynek, który ma sens ze sportowego i marketingowego punktu widzenia. Komplikacje pojawią się, jeśli któremuś znowu powinie się noga. W tej chwili startują mniej więcej z tego samego pułapu. Mam nadzieję, że właśnie tę drogę wybiorą panowie Wasilewski, Werner i Łapin.

Trzecia, bardzo niepokojąca możliwość to kolejny test. Szpilka otrzymał już podobno ofertę od obozu niebezpiecznego Amira Mansoura (16-0, 12 KO), z którym miałby walczyć na gali NBC. Jestem zdania, że amerykańska część kariery Artura powinna zostać zawieszona na pewien czas, by nie został popełniony kolejny poważny błąd. Cieszy fakt, że "Szpila" sam zdał sobie sprawę z pewnych rzeczy i na gorąco oświadczył, że teraz da się poprowadzić promotorom tak, jak oni to zaplanują. Oby tylko ambicja znów nie wzięła góry nad rozsądkiem, bo inaczej lekcja pokory nie przyniesie pożądanego efektu.