NAJWAŻNIEJSZE RINGOWE BOJE POLAKÓW W 2013 ROKU

Krzysztof Smajek, orangesport.pl

2013-12-23

Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO) w mijającym roku miał dwie udane obrony tytułu i wciąż pozostaje jedynym polskim mistrzem świata w boksie zawodowym. Mogliśmy mieć trzech mistrzów, ale Andrzej Wawrzyk (27-1, 13 KO) i Łukasz Janik (26-2, 14 KO) przegrali decydujące batalie. Jaki był 2013 rok w wykonaniu polskich pięściarzy? W telegraficznym skrócie przypomnimy najciekawsze konfrontacje Polaków. Nie przygotowaliśmy żadnej klasyfikacji, bo walka walce nie jest równa. Oto pojedynki Polaków, które najbardziej zapadły nam w pamięć.

Zaczynamy od charyzmatycznego Artura Szpilki (16-0, 12 KO), który w minionym roku stoczył dwie emocjonujące walki z Mike’em Mollo. W pierwszym pojedynku Szpila był liczony dwukrotnie, ale wyszedł z opresji i znokautował rywala w szóstej rundzie. W rewanżu Mollo lewym sierpowym znów posłał Szpilkę na deski, ale na Polaku nie zrobiło to większego znaczenia. W piątej odsłonie Szpilka postawił stempel na twarzy Amerykanina, po którym odcięło mu prąd. Wniosek: Szpila nie powinien już więcej zawracać sobie głowy rywalami pokroju Mike’a Mollo.

Zostańmy przy wadze ciężkiej, bo tutaj warto odnotować jeszcze dwa pojedynki. Andrzej Wawrzyk mógł zostać pierwszym polskim mistrzem świata królewskiej dywizji, ale dostał tęgie lanie od Aleksandra Powietkina i do Polski wrócił z pustymi rękoma. Wawrzyk został rzucony na głęboką wodę i utonął, a walka z Rosjaninem brutalnie wskazała mu miejsce w szeregu. Z szacunku dla polskiego pięściarza nie będziemy się dłużej nad nim pastwić i… na tym zakończymy.

Krzysztof Zimnoch (17-0-1, 11 KO) nie doczekał się walki z Arturem Szpilką, ale w mijającym roku do swojej "listy ofiar" dopisał nazwisko byłego mistrza świata wagi ciężkiej - Oliviera McCalla. Amerykanin najlepsze lata ma już za sobą, ale dla Zimnocha był to niezwykle pożyteczny test. Polak wprawdzie nie został pierwszym pięściarzem, który znokautował McCalla, ale przynajmniej poczuł różnicę, jaka jest między obijaniem kelnerów, a walką z rywalem, który zjadł zęby na zawodowych ringach. Oby nauka nie poszła w las.

Najbardziej polską kategorią wagową jest kategoria junior ciężka. Na jej czele  stoi Krzysztof Włodarczyk, który w tym roku dwukrotnie bronił mistrzowskiego tytułu. O jego walce z Giacobbe Fragomenim nie ma się co za dużo rozwodzić, bo ciekawszy od niej był ostatni odcinek "Klanu". Diablo wykonał swoją robotę i tyle. Jednak konfrontację z Rachimem Cakijewem polscy kibice zapamiętają na długo. Bez większego ryzyka popełnienia gafy można stwierdzić, że było to najlepsza walka polskiego pięściarza w 2013 roku. Włodarczyk przez pięć rund praktycznie nie istniał w ringu. Polak był nawet liczony, ale Rosjanin szybko się wystrzelał i druga część pojedynku należała już do Diablo. Gdy Włodarczyk wziął sprawy w swoje ręce, Czakijew co rusz lądował na deskach. Jego męki zostały przerwane w ósmej rundzie i pas WBC wrócił do Polski.

Tak jak Krzysztof Zimnoch chciał walki z Arturem Szpilką, tak Mateusz Masternak (30-1, 22 KO) domagał się konfrontacji z Krzysztofem Włodarczykiem. Teraz ta polsko-polska wojna w kategorii cruiser wydaje się mało realna, bo Masternak przegrał swoją najtrudniejszą walkę w karierze z Grigorijem Drozdem i stracił tytuł mistrza Europy. Rosjanin postawił Masternakowi twarde warunki, a na domiar złego Polak już od drugiej rundy musiał walczyć z rozciętym łukiem brwiowym. Marzenia Mastera o podboju Moskwy prysły w 11. rundzie, gdy Drozd zapędził go do narożnika i zasypał gradem ciosów.

Łukasz Janik to drugi, po Andrzeju Wawrzyku, Polak, który w 2013 roku walczył o mistrzostwo świata. Wielu postawiło już na Janiku krzyżyk, ale podopieczny Fiodora Łapina nie pękł przed Olą Afolabim i wziął walkę o wakujący tytuł mistrza świata federacji IBO. Polak w Nowym Jorku pokazał się z bardzo dobrej strony i postawił twardy opór utytułowanemu rywalowi. Janik przegrał niejednogłośną decyzją sędziów, ale co najważniejsze, pozostawił po sobie dobre wrażenie. Za wolę walki, ambicję  i charakter należą się mu oklaski na stojąco przy otwartej kurtynie. 

Schodzimy o kategorię niżej, bo tutaj też mamy kogo wyróżnić. Mowa oczywiście o Andrzeju Fonfarze (25-2, 15 KO), który w sierpniu po twardym boju zastopował Gabriela Campillo i tym samym otworzył sobie drzwi do walki o mistrzostwo świata. Pojedynek z Hiszpanem nie był dla "Polskiego Księcia" spacerkiem, ale Polak skończył robotę w 9. rundzie i wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku stoczy mistrzowski pojedynek. Inaczej być nie może skoro Fonfara otwiera rankingi federacji IBF i WBO.

Teraz powieje trochę chłodem, bo wymienimy trzy pojedynki, w których polscy pięściarze schodzili z ringu z opuszczonymi głowami. Grzegorz Proksa (29-3, 21 KO) po zaciętej walce przegrał z Sergio Morą i oddalił się od konfrontacji o tytuł mistrza świata wagi średniej. Gorycz porażki musiał przełknąć także Przemek Majewski (21-2, 13 KO), który nie zdołał znaleźć recepty na Patricka Nielsena. Duńczyk wygrał jednogłośną decyzją sędziów i zabrał ze sobą interkontynentalne pasy WBO i WBA wagi średniej.

Najważniejszego testu w karierze nie zdał Dariusz Sęk (19-1-1, 7 KO), który w walce o pas IBF Inter-Continental wagi półciężkiej przegrał na punkty z Robertem Woge. Polak w Niemczech wstydu nie przyniósł, ale trzeba uczciwie przyznać, że przegrał jednogłośnie z rywalem co najwyżej solidnym. Kiedyś Sęk przebąkiwał coś o walce z Fonfarą. Dziś lepiej, żeby już o tym nie wspominał, bo mógłby wygrać w plebiscycie na "żart roku".

Na koniec kilka słów o polsko-polskich konfrontacjach. W tym miejscu musimy koniecznie wspomnieć o walce Gołota vs Saleta. Przed pojedynkiem mówiło się, że do ringu wejdą dinozaury i że nie ma co liczyć na fajerwerki między linami. Malkontenci musieli być mocno rozczarowani, bo dwaj nasi lekko podstarzali ciężcy zostawili kawał serca w ringu i podwyższyli ciśnienie kibicom. Wygrał Saleta, czym zamknął usta wielu niedowiarkom. Po tej walce obaj pięściarze przeszli na zasłużoną emeryturę. Choć kto wie, może jeszcze wrócą?

Na uwagę zasługuje także powrót między liny Macieja Zegana (43-6-2, 21 KO), który w Białymstoku wyjaśniał stare porachunki z Dariuszem Snarskim (32-32-2, 6 KO). Po raz drugi lepszy okazał się Zegan, ale trzeba przyznać, że "Snara" mimo 45 lat na karku nadal znajduje się w dobrej dyspozycji. Snarski pewnie jeszcze niejednego młodzieniaszka mógłby przyprawić o kompleksy.

W mediach głośno było także o konfrontacji Krzysztofa Zimnocha z Arturem Bińkowskim. A wszystko za sprawą charyzmatycznego Bińkowskiego, który potrafi nakręcać atmosferę wokół walki. Szumu było sporo, ale pojedynek nie był porywającym widowiskiem. Zawiódł zwłaszcza Zimnoch, który nie wytrzymał psychicznego obciążenia i walczył poniżej swoich możliwości. Niby Zimnoch wygrał bezdyskusyjnie, ale styl, w jakim to zrobił, pozostawiał sporo do życzenia.

Opracowanie: Krzysztof Smajek/orangesport.pl

OrangeSport.pl >>>