World Series of Boxing. W Sankt Petersburgu odbył się inauguracyjny mecz pomiędzy Team Boxing Russia a Hussars Poland. Miejscowi faworyci nie dali naszym zawodnikom żadnych szans i pewnie wygrali wszystkie walki (5-0).
Program walk:
49 kg: Dawid Airapetjan UD 5 Dawid Jagodziński
56 kg: Władimir Nikitin UD 5 Sylwester Kozłowski
64 kg: Armen Zakarjan KO 2 Kazimierz Łęgowski
75 kg: Artem Czebotarew KO 1 Tomasz Jabłoński
91 kg: Paweł Nikitajew UD 5 Krzysztof Kowalski
JAGODZIŃSKI NIEZNACZNIE GORSZY OD MEDALISTY OLIMPIJSKEGO
Dawid Jagodziński wyszedł do walki z Davidem Ayrapetyanem bez przesadnego respektu dla utytułowanego rywala i natychmiast przeszedł do ataku, starając się narzucić swój styl. Początkowo zdawało to egzamin - Dawid bił mocno na korpus i szukał okazji, by trafić potężnym sierpem na głowę, ale błędy w obronie były bezlitośnie wykorzystywane przez Ayrapetyana, który skutecznie kontrował i kika razy złapał Jagodzińskiego swoim prawym. Mijały minuty, a doświadczony Rosjanin - choć wciąż dobrze czytał zamiary Polaka - zaczął chyba odczuwać trudy walki, a ambitny i dobrze przygotowany Dawid szedł do przodu i zasypywał rywala swoimi bombami. Dwóch sędziów przyznało trzecią odsłonę Jagodzińskiemu, a w czwartej nasz 20-letni zawodnik znów poczynał sobie naprawdę nieźle, lecz mimo całej jego dzielnej postawy, znów górę wziął kunszt Ayrapetyana. W piątej rundzie Rosjanin był już mocno zmęczony, a motywowany przez trenera Migaczewa Jagodziński do końca atakował i na pewno dał się zapamiętać publiczności i samemu Ayrapetyanowi. Sędziowie jednogłośnie wskazali na medalistę igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy, punktując 48-47, 49-47 i 48-47.
NIKITIN ZDOMINOWAŁ I POROZBIJAŁ KOZŁOWSKIEGO
Sylwester Kozłowski wdał się w ringową bójkę z niesamowicie silnym i dynamicznym Władimirem Nikitinem. Nasz zawodnik przechodził spory kryzys już w pierwszej odsłonie, ale udało mu się przezwyciężyć własną słabość. W narożniku trener Migaczew prosił swojego podopiecznego, by ten nie bił się z Nikitinem, ale Sylwek nie zawsze potrafił utrzymać odpowiedni dystans i z konieczności musiał walczyć w półdystansie, a tam dominował obdarzony lepszymi warunkami fizycznymi aktualny wicemistrz świata w kategorii do 56 kilogramów. W trzeciej rundzie przewaga Nikitina była już przytłaczająca, a w czwartej nokaut wisiał w powietrzu. Obraz walki nie zmienił się w piątym starciu i Rosjanin dowiózł pewne zwycięstwo do końca, a Kozłowski może mieć satysfakcję z faktu, że przetrwał 15 minut z tak mocnym przeciwnikiem. Sędziowie byli jednomyślni i punktowali 50-44 dla znakomicie dysponowanego Nikitina.
ŁĘGOWSKI ZNOKAUTOWANY PO ŚWIETNYM POCZĄTKU...
Już w pierwszej odsłonie Kazik Łęgowski potwierdził, że jest jednym z największych talentów w polskim boksie. Świetnie wyszkolony, bardzo niewygodny i dobrze ruszający się 19-latek zaskoczył swym stylem mistrza Europy i wygrał to starcie na kartach dwóch sędziów. Podrażniony tym faktem Armen Zakaryan ostro wziął się do pracy w drugiej rundzie i pod koniec piekielnym lewym hakiem na wątrobę znokautował naszego prospekta, który gdzieś stracił koncentrację po udanym początku. Łęgowski może być bezkonkurencyjny na naszym podwórku, ale siłą fizyczną i doświadczeniem niestety ustępuje czołówce europejskiej.
LIDER HUSARII BEZ SZANS W WALCE Z UTYTUŁOWANYM CZEBOTAREWEM
Brązowy medalista mistrzostw świata w Kazachstanie i mistrz Europy z 2010 roku, Artem Czebotarew, nie dał najmniejszych szans kapitanowi polskiej drużyny - Tomaszowi Jabłońskiemu. Walka zakończyła się już w pierwszej rundzie, kiedy Rosjanin ściął naszego lidera z nóg potężnym ciosem podbródkowym. Jabłoński zdołał powstać, ale pojedynek i tak został przerwany, choć do gongu została tylko sekunda.
NIKITAJEW POSTAWIŁ KROPKĘ NAD "I". ROSJANIE WYGRYWAJĄ PIĘĆ DO ZERA
Debiutujący w formule WSB triumfator Memoriału Feliksa Stamma z 2010 roku Paweł Nikitajew nie dał żadnych szans Krzysztofowi Kowalskiemu i po pięciu rundach wygrał jednogłośnie na punkty (50-45, 50-45, 50-44). Tylko w pierwszej odsłonie Polak próbował podjąć walkę, ale potem z minuty na minutę rosła przewaga zawodnika gospodarzy i Kowalski walczył już tylko o przetrwanie.