Z 'DIABLO' PÓŁ ŻARTEM-PÓŁ SERIO

Marta Jacukiewicz, sporteuro.pl

2013-11-16

Mimo że jego najbliższa walka już za trzy tygodnie – ma czas, aby się z nami spotkać. Krzysztof Włodarczyk (48-2-1, 34 KO) – pół serio odpowiada na pytania Marty Jacukiewicz

Krzysztofie, do Twojej walki pozostał już niecały miesiąc. Masz czas aby tak się spotykać na wywiad?
No właśnie nie mam (śmiech).

Tym bardziej miło, że poświęcasz mi swój czas. Gdzie będziesz się przygotowywał do walki?
Na szczęście już 17 listopada wyjeżdżam do Wisły i tam będę się w spokoju przygotowywał i koncentrował tylko na walce. Teraz ciągle mam jakieś spotkania i wywiady. W Wiśle będę się koncentrował tylko na tym, co jest dla mnie najważniejsze.

Fragomeni ma 44 lata…
To nie jest ważne. Hopkins ma 48, Holyfield też nie jest młodzieniaszkiem. To ciężko porównać, ale ja nie lekceważę go pod żadnym pozorem. W boksie wszystko może się zdarzyć.

Ogromne emocje i krew – tak można w skrócie opisać Twoją ostatnią walkę. Oczekiwałeś, że pojedynek z Czakijewem tak się może zakończyć?
Jak najbardziej. Nigdy nawet nie dopuściłem do siebie myśli, że to będzie walka, która zakończy się na punkty. Dla mnie w ogóle nie było takiej możliwości.

Chciałeś jakby go oswoić. Nie znokautowałeś go od razu…
Były takie momenty, że: "Jeszcze chwilka, jeszcze chwila, zaraz ruszysz… Daj mu się wyszaleć, niech poczuje, że jest dobry. Niech ta jego pewność jeszcze bardziej urośnie, aż do momentu, w którym pęknie…". On był tak pewny siebie, że aż go to przerosło.

Po walce byłeś bardzo porozbijany i zakrwawiony. Miałeś jakieś poważniejsze obrażenia?
Nie, ja się przewróciłem, bo spadłem ze schodów. To dlatego byłem taki porozbijany (śmiech). To nie było od walki (śmiech).

Wróćmy do obrażeń po walce…
Miałem rozcięty łuk, miałem jakieś siniaki, ale to wszystko.

Krzysztofie, Twoja walka z Czakijewem została nominowana przez federację WBC w plebiscytach na najlepszą i najbardziej dramatyczną walkę 2013 roku. W jaki sposób się o tym dowiedziałeś?
Dowiedziałem się od mojego szwagra Tomka Babilońskiego, który jest w Ameryce. Wyczytał informację na ten temat i dał mi znać. Myślę, że to dobrze, bo ta walka przyniosła wiele emocji naszemu narodowi i w ogóle – kibicom boksu.

To była Twoja najtrudniejsza walka?
Jedna z trudniejszych. Bardziej niewygodnym przeciwnikiem był Francisco Palacios. Danny Green był również nieprzyjemnym zawodnikiem, miał długi zasięg rąk, był bardzo dokuczliwy. I jeszcze może ze dwóch takich zawodników było, którzy stwarzali trochę problemów. Fajnie się z nimi boksowało. Jeśli mówimy o tym konkretnym okresie mojej kariery – to w czasie ostatnich dwóch – trzech lat – był to najtrudniejsza walka.

Długo się przygotowywałeś do tego starcia?
Przygotowywałem się w Warszawie, w Zakopanem i w Wiśle. Prawie dziewięć miesięcy. Wcześniej miałem mieć walkę z Mormeckiem, ale oni ciągle to wszystko przekładali i ostatecznie nic z tego nie wyszło. Podjęliśmy negocjacje z Czakijewem.

Teraz, kiedy dochodzą do nas smutne informacje na temat złego stanu zdrowia Mago, coś się u Ciebie zmieniło? Masz takie momenty, że boisz się walczyć?
Nie biorę sobie tego wydarzenia w ogóle to głowy. Po prostu taki przypadek. Bardzo współczuję jemu i jego rodzinie i jeśli tylko będziemy mieli jakąś możliwość pomóc – na pewno to uczynimy.

Modlisz się przed walką?
Zawsze. Widzisz, muszę też coś powiedzieć… Kiedy leciałem na walkę do Moskwy, to modliłem się: "Panie Boże, niech samolot spadnie". A kiedy wylądowałem to powiedziałem: "OK. Zaczyna się zabawa".

Masz kogoś na oku, z kim chciałbyś koniecznie stoczyć walkę?
Nie, nie mam jakiegoś parcia. Na pewno fajny by był rewanż z Czakijewem – o ile do takiego starcia dojdzie. Fajna byłaby walka z Drozdem. Jest kilka fajnych opcji i przy okazji – zarobienia trochę pieniędzy.

Udzielasz się społecznie, charytatywnie?
Biorę udział w różnych akcjach charytatywnych. Kiedyś jeździłem na kolonie dla dzieci, które organizował Polski Czerwony Krzyż. Takich akcji było kilka. Odwiedzam też na przykład więzienie, aby ci ludzie mogli zobaczyć, że jest inne życie i można inaczej funkcjonować. Mam jeszcze kontakt z Panią Anną Dymną, która informuje mnie kiedy coś się dzieje. Jeśli mam możliwość, to staram się uczestniczyć w tych akcjach.

Jakie spotkanie szczególnie zostało Tobie w pamięci?
Kiedyś spotkałem się z młodym chłopakiem, który miesiąc po naszym spotkaniu umarł. On miał nowotwór i wiedział, że umiera. Niedawno spotkałem się z jego rodzicami. Poszliśmy na kolację. Ten chłopak miał zaledwie 19 lat. Dopiero życie się przed nim otwierało. Przykro jest patrzeć na takie rzeczy.

Jakie znaczenie ma dla Ciebie rodzina?
Rodzina to moja motywacja do jeszcze większej pracy i lepszego funkcjonowania. Mam wspaniałą żonę, mamy dziecko. I chciałbym, aby nasz syn wychowywał się w normalnej rodzinie. Chciałbym, aby miał swoich rodziców, a nie jakiś przybranych. Chciałbym mieć jeszcze jedno – dwoje dzieci. Czas pokaże, jak to będzie. A Gosia? Była, jest i będzie. Zawsze to podkreślam, że mam w niej wielkie wsparcie. Chyba bym musiał iść na kolanach do Częstochowy, żeby za nią podziękować.

Na jakim fundamencie budujesz swoje życie?
Teraz mam bardzo stabilny fundament. Żona, syn, najbliższa rodzina i garstka przyjaciół: Andrzej, Marek, Zbyszek, Tomek, Wiesiek, Krzysiek, Filip. Na nich zawsze mogę liczyć. Przede wszystkim mam wspaniałą żonę, która bardzo mocno mnie wspiera. Dodaje mi otuchy, ciepła i energii. Zdaje mi się, że to chyba jest podstawa. Jeśli jest fundament, to moim zdaniem – można góry przenosić.

Myślałeś kiedyś o zakończeniu kariery sportowej?
Parę lat temu. Myślałem, żeby dać sobie spokój, ale jakoś podniosłem się… Jeśli ma się swoją pasję, miłość – to nie można z tego zrezygnować. To jest jak narkotyk, tylko innego rodzaju.

A kiedy zaczynałeś, przed 18 laty… Jakie wtedy miałeś marzenia?
Chciałem być dobrym mistrzem i chciałem być doceniany i szanowany. Chciałem też być w pewnym sensie autorytetem dla dzieci i młodzieży. Chciałem godnie reprezentować siebie, swój team i swój kraj. Zawsze miałem w sobie żyłkę takiego rozrabiaki. Potrzebowałem gdzieś dać ujście tym emocjom i dlatego wybrałem boks. Moja mama trenowała przez kilka lat koszykówkę, a tata – piłkę nożną. Także pochodzę z rodziny, w której sport był ważnym elementem. Za kilka lat, jak już przestanę boksować, ludzie będą mnie postrzegać jako byłego sportowca. Chciałbym, aby byli dumni, że byłem. Jesteśmy dumni, że mamy takiego trenera Fiodora Łapina, że mamy Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera.

Jak spędzasz swój wolny dzień?
Widzisz. Jedziemy tu, jedziemy tam (śmiech).

Świetnie, ale taki dzień bez wywiadów…
Dużo czasu spędzam z moimi przyjaciółmi. Z Wiesiem Mrozem, który jest już starszy, ale bardzo doświadczony życiem. Wkłada mi do głowy pewne wartości, rozmawiamy o różnych sprawach. W życiu różnie bywa i wiadomo, że lepiej słuchać tych, którzy mają już doświadczenie. Mam drugiego przyjaciela Krzysia, mam szwagra, który również jest moim przyjacielem.  Jestem też bardzo wdzięczny osobom, które teraz są.

Jakie masz hobby poza boksem?
Lubię motory, lubię szybką jazdę samochodem, lubię motoróweczki, skutery wodne i na pewno gdybym tylko miał czas – korzystałbym z tego. Motory mnie strasznie pasjonują. Chciałbym też nurkować. Pamiętam, jak kiedyś byłem z moim promotorem Andrzejem Wasilewskim w Meksyku. Wtedy pierwszy raz miałem okazję nurkować. To nie było na jakiś mega głębinach, bo tylko 12 metrów, ale przeżycie niesamowite. Jak pierwszy raz schodzisz pod wodę, to ten tlen, który masz na 40 minut – starcza na 15 czy 20 minut. Chciałbym jeszcze skoczyć z bungie. Jechać czy lecieć – już wszystko jedno – oby szybko (śmiech). Ostatnio latałem z mistrzem Polski paralotnią, tylko na wózku dwuosobowym. Żona mi zafundowała taki prezent. To było coś niesamowitego. Mam nadzieję, że kiedyś kupię sobie takie coś i będę mógł latać. Wyobraź sobie, że można lecieć nawet w granicach pięciu kilometrów nad ziemią.

Chwilkę temu podszedł do Ciebie człowiek, który powiedział, że trzyma za Ciebie kciuki. Jak to jest z tą popularnością? Nie przeszkadza Ci to?
To było miłe. Teraz jest w miarę. Kiedyś było wielkie bum, ale teraz już się z tym oswoiłem. Ta popularność inaczej „waży”. Ma dla mnie troszkę inny wymiar.

Dziś poświęciłeś dużo swojego czasu na ten wywiad. Już na zakończenie opowiedz jakieś śmieszne sytuacje z Twoim udziałem…
Takich sytuacji była masa. Rok temu na gali w Wieliczce leci do mnie chłopak. Rozpościera skrzydła (śmiech). Mówi: "Tomek Adamek!". No myślałem, że padnę (śmiech). To jeszcze nic. Kiedyś pomylili mnie z Gołotą: "Nie taki Pan duży jak się wydaje" (śmiech). Mogłem wtedy powiedzieć, że w telewizji też wydaje się, że słabo biję. Ciekawe czy chciałby sprawdzić na sobie siłę ciosów (śmiech).

Dziękuję, że na niespełna miesiąc przed walką poświęciłeś swój czas na wywiad. Czekamy na zwycięstwo 6 grudnia!

sporteuro.pl >>>