PACQUIAO: TE PORAŻKI NA MNIE NIE WPŁYNĘŁY

Redakcja, Informacja prasowa

2013-11-12

- Choć w moich ostatnich występach poniosłem oficjalnie dwie porażki, to nie wpłynęły one na mnie w żaden znaczący sposób - zapewnia Manny Pacquiao (54-5-2, 38 KO), który przygotowuje się do powrotu między liny.

W czerwcu ubiegłego roku "Pacman" przegrał niejednogłośnie na punkty z Timothym Bradleyem (31-0, 12 KO), choć niemal wszyscy obserwatorzy widzieli wyraźną wygraną Filipińczyka. W grudniu Pacquiao zmierzył się po raz czwarty z Juanem Manuelem Marquezem (55-7-1, 40 KO) i przegrał przez ciężki nokaut w szóstej rundzie, mimo że w chwili przerwania prowadził na punkty u wszystkich sędziów.

- Akceptuję decyzję sędziów, choć nie rozumiem, jak mogli wypunktować zwycięstwo Tima Bradleya. To ja byłem agresorem. Widać wyraźnie, że w środkowych rundach Bradley przestał się wdawać w wymiany, bo odczuwał moje ciosy i bał się, że za dużo przyjmie. Postanowił uciekać. Jeśli płynie z tego jakaś lekcja dla mnie, to żeby niczego nie przyjmować z góry. Nadal uważam, że byłem lepszy w tamtej walce. Kiedy rywal nie chce się z tobą bić i unika kontaktu, sędziowie powinni zwrócić na to uwagę. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że mogę przegrywać tamtą walkę. Bradley miał potem problemy, ludzie nie chcieli go uznać za mistrza. Słyszeliście sami, bo to jego słowa. Na mnie ta porażka nie wpłynęła w żaden sposób - tłumaczy Pacquiao.

- Jeśli chodzi o czwarty pojedynek z Marquezem, to byłem zdeterminowany, żeby skończyć to raz na zawsze. Podczas obozu przygotowawczego, a był on jednym z najlepszych w mojej karierze, skupiałem się na tym, żeby zdominować Marqueza od samego początku. Ciężko trenowałem, by opracować techniki ataków ze wszystkich kątów. Marquez miał oczywiście swoje momenty, ale wiedziałem, że wygrywam. Wiedziałem, że coraz bardziej go rozbijam i ranię moimi uderzeniami. Widziałem to, czułem to. I wtedy stałem się nieostrożny. Kiedy usłyszałem sygnał, że zostało 10 sekund w szóstej rundzie, a Marquez wydawał się być naruszony, pomyślałem sobie, że skończę go jeszcze przed gongiem albo chociaż jeszcze raz trafię go mocno, żeby razem z trenerem mieli o jeden problem więcej w narożniku. Zapomniałem o ostrożności, a on trafił mnie perfekcyjnym uderzeniem. Obejrzałem powtórkę później tej samej nocy i wiedziałem, że popełniłem straszliwy błąd w walce, którą miałem wygrać i wygrywałem. Taki jest boks. Pojedynek był ekscytujący, a ja nie martwiłem się ani trochę porażką. Taka jest natura tego sportu i trzeba to akceptować. Byłem doskonale przygotowany, dałem z siebie wszystko - dodaje blisko 35-letni Pacquiao.