KLICZKO vs POWIETKIN: KOMU KIBICUJEMY?

Łukasz Famulski, Opinia własna

2013-10-02

Za kilka dni w Moskwie dojdzie do długo oczekiwanej walki na szczycie królewskiej dywizji. Wreszcie mamy walkę o mistrzostwo w kategorii ciężkiej, która wzbudza duże zainteresowanie. Można się pokusić o stwierdzenie, że od czasów pojedynku Władimira Kliczki (60-3, 51 KO) z Davidem Haye'em (26-2, 24 KO) aż do tej pory bracia Kliczko doborem rywali nie wzbudzali zbyt wielkich emocji. Oczywiście były w Polsce pewne nadzieje związane z Adamkiem i Wachem, ale nijak porównywać mistrzowskie walki braci z Ukrainy do takich samych walk z lat dziewięćdziesiątych. Na pewno brakuje właściwych dla tej kategorii wymian, które w każdej chwili są w stanie zmienić obraz pojedynku, kiedy dwaj równi wzrostem silni faceci okładają się, dopóki któryś nie padnie. Ostatnia walka Chisory z Gerberem może nie była jakaś porywająca i pewnie też można by było się przyczepić do poziomu sportowego, ale właśnie trochę przypominała starcia dawnych mistrzów, na zasadzie wszystko albo nic. Nigdy nie byłem ani fanem, ani entuzjastą możliwości bokserskich Niemca, lecz przynajmniej zaryzykował – przegrał przed czasem, ale walczył.

Inny ważny element, którego brakuje w walkach o mistrzostwo w wadze ciężkiej, to – bez dwóch zdań – miejsca walk. Wystarczy tylko wspomnieć, że jakikolwiek mistrzowski pas wszechwag był widziany w Madison Squar Garden ostatni raz ponad pięć lat temu, a ostatnia mistrzowska walka odbyła się w Stanach Zjednoczonych cztery lata temu. W tej kwestii jednak Powietkin, gdyby został mistrzem, zmieniłby raczej niewiele, gdyż sam pewnie wolałby walczyć w Rosji, ewentualnie w Niemczech.

Odkładając jednak na bok wszelkie sentymenty i wywody na temat tego, jak jest, jak było, jak mogłoby być i jak być powinno, warto postawić pytanie: komu będą kibicować Polacy, oglądając jedną z najważniejszych walk tego roku? I nie chodzi tutaj o to, by mówić o szansach, bo te jak zazwyczaj są po stronie Władimira Kliczki. Chodzi jednak o to, czego kibice boksu oczekują, gdyż nie da się ukryć, że inaczej podchodziło się na przykład do walki Mayweathera z Canelo. Jedni byli za Floydem, inni za Meksykaninem i jakby nie było, było to zastanawiające. W przypadku Kliczki i Powietkina jest trochę inaczej chociażby dlatego, że nudzi nas już Kliczko i chcielibyśmy, żeby coś się zmieniło, żeby pojawił się ktoś, kto pokona Kliczków i żeby w końcu zaczęło się coś dziać! Więcej sympatii w Polsce wzbudza jednak chyba raczej Ukrainiec i ciężko jest sobie wyobrazić, byśmy potrafili się w pełni cieszyć z triumfu Powietkina - choćby dlatego, że są małe szanse na to, by jako czempion ożywił wagę ciężką, tak jak oczekiwano tego na przykład od Solisa. Ważne jest także to, że aż trzech Polaków przegrało z braćmi Kliczko. Znając polską mentalność, nie należy się dziwić, że w wielu zrodzi się pytanie: dlaczego Powietkin miałby być od nas lepszy. Dlatego wydaje mi się, że w Polsce oczekiwania wobec tej walki są prawdopodobnie dość jednoznaczne – że zobaczymy walkę pasjonującą (a nie taką jak zazwyczaj z udziałem Doktora Młota do jednej bramki), którą wygra Kliczko i po której nie będzie niedosytu emocji. Scenariusz jednak najprawdopodobniej znów się powtórzy.

Nie ma zatem znaczenia, komu tak naprawdę będziemy kibicować, ważne jest, byśmy w tej walce zobaczyli dwóch mistrzów walczących o każdy centymetr ringu. By walka była godna pojedynku o najważniejsze pasy najbardziej legendarnej wagi.