CZY POLSKA MASZYNA ROZJEDZIE SKANDYNAWSKIEGO WOJOWNIKA?

Cezary Kolasa, Informacja własna

2013-09-07

Za kilka chwil w duńskim Frederikshavn Przemysław Majewski (21-1, 13 KO) na obcej ziemi spróbuje sprawić nie lada niespodziankę i pokonać faworyzowanego gospodarza, młodego i perspektywicznego Patricka Nielsena (19-0, 9 KO). Droga "Maszyny" była długa, żmudna i pełna wrażeń. Niekoniecznie przyjemnych. Polski bokser staje przed sporą szansą. W głównej mierze na zaistnienie i spełnienie marzeń.

Czy są na świecie osoby, które jeszcze siedem, osiem lat temu wierzyły, że blisko 34-letni emigrant z Radomia kiedykolwiek dojdzie do takiego momentu w jakim jest teraz? Momentu, w którym pojedynki Majewskiego transmitować będą telewizje, a on sam bić się będzie o miejsca w rankingach i wejście do czołówki kategorii średniej? Okresu, kiedy jego nazwisko przymierzane jest do potencjalnych walk z Grovesem czy choćby z Marco Antonio Rubio. Myślę, że nikt. Nawet sam Przemek.

Amerykański sen? Po prostu emigracja.

Majewski to syn polskiej ziemi. Jako młody chłopak wyjechał do USA, by znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce i żyć godniej, próbując także czegoś nowego.  Nie mam pojęcia czy wierzył w popularne określenie „American dream”. Raczej nie. Bo przecież kolorowo nie było. On sam nazywał to szkołą życia. - Nie ukrywam, okres ciężki, ale były to bardziej młodzieńcze lata. Czułem się podekscytowany. Prawda, momentami bywałem może trochę przemęczony, ale nie myślałem jak jest ciężko, tylko zastanawiałem się ile mam z tego zabawy. Szkoła życia – mówił nie tak dawno w wywiadzie dla naszego portalu.

Wszystko rozpoczęło się w 2004 roku, kiedy 25-latek zaliczył debiut na amatorstwie. Od tamtej pory pięściarstwo było dla niego pasją. - Od początku boks był zamiłowaniem . Zostałem wtedy namówiony, bym zawalczył moją pierwszą walkę amatorską. Zgodziłem się. Po tym jak ją stoczyłem, poznałem smak zwycięstwa. Jak chciałem coś robić, to tylko boksować i wygrywać.

Jak sam mówi, z boksu zawsze trudno było wyżyć. Nawet teraz. Przez dłuższy okres Majewski pracował na budowie. Zresztą nie on jeden. Bliźniaczo podobnym przykładem jest osoba Pawła Wolaka, który mimo przeciwności losu zasmakował dużego boksu (MSG, występy na galach Top Rank, ESPN).  Ale dla niego liczy się satysfakcja z tego, co robi na co dzień. Niechętnie wypowiada się o przeszłości. Można odnieść wrażenie, że trzyma  dystans,  często wypowiadając się w humorystyczny sposób.

- Prawdą jest, że z boksu wyżyć jest trudno, miałem i mam płacone za te walki, ale nie aż na tyle żeby przetrwać. Szczególnie byłbym zadowolony, gdyby starcia były częściej, np. co trzy miesiące, byłoby mi lżej, ale czasami zdarzyła się kontuzja lub negocjacje nie wychodzą.

Kontrakt

Jeszcze w lutym 2010 roku podczas gali Adamek – Estrada w New Jersey, Majewski pozostawał bez promotora, bez żadnych pięściarskich perspektyw. Dalej radość z uprawiania boksu, chęć pokazania się polskim kibicom – tym polonijnym oraz w kraju przed telewizorami.  Tyle. Jakiś czas później z propozycją współpracy z "The Machine" skontaktował się polonijny biznesmen Mariusz Kołodziej. Zaoferował pomoc w przygotowaniach, finansowy spokój, opłacanie sparingpartnerów i kilka innych, ważnych aspektów - prowadzenie jego całej kariery. Od tego zdarzenia w życiu Majewskiego wiele się zmieniło.

- Cieszę się, że dzięki grupie Global Boxing i Mariuszowi Kołodziejowi mogłem spełnić swoje małe marzenie – opowiada.

Radomianin mimo kilku znaczących zmian nie uważa by w jego nastawieniu coś w pełni uległo przemianie, choć przy tym nie ukrywa, że poziom poszedł w górę. - Mamy dużo bardziej doświadczonych trenerów od przygotowania fizycznego. Rozgrywa się to troszkę inaczej. Na ringach zawodowych jestem prawie od siedmiu lat, więc złapałem rutynę. Inaczej się odżywiam, znajduję czas na odpoczynek. 24 godziny na dobę żyję boksem, śpię boksem i jem go – mówi. Swoboda finansowa? – Jasne, że ją odczuwam. Aczkolwiek wiadomo - ile by nie było, zawsze za mało – śmieje się.

Kołodziejowi zawdzięcza dużo. Kiedy zapytaliśmy go o samą umowę na linii On – Majewski odparł krótko. - Strzał w dziesiątkę. Najlepsze, co mogło się zdarzyć w trakcie mojej kariery.

Przyszłość

Od momentu metamorfozy "The Machine" miał krzyżować rękawice z czołówką. Dalej jest na to szansa. Oczywiście niektóre potencjalne starcia okazywały się niewypałem. Tak jak w przypadku pojedynku z Grovesem, kiedy na Przemka jako przeciwnika Brytyjczyka nie zgodziła się telewizja. Wcześniej trafiła się przegrana przed czasem.

- Po tym jak uległem Torresowi, zastanawiałem się co dalej ze mną będzie. Od tamtego momentu mam teraz cztery zwycięstwa, także jestem na optymalnym, dobrym torze, świetnie się rozpędziłem. Nie jest fajnie przegrać, fizycznie czułem się w porządku, psychicznie byłem zraniony. Super doświadczenie, wyciągnąłem wnioski i pnę do przodu. – opowiada.  Majewski nigdy się nie zrażał. W końcu kilka miesięcy po nieudanych pertraktacjach z zawodnikiem z Londynu, obozy Polaka i niepokonanego Duńczyka Nielsena doszły do porozumienia w kwestii dzisiejszej potyczki.

Jeśli radomianin zwycięży, drzwi do jeszcze większych starć stoją przed nim otworem. Starcie o czempionat? Czemu nie. Propozycji od mistrzów kategorii średniej jeszcze nie było, lecz dla Przemka to zrozumiałe.  - Sądzę, że mam malutką drogę do przejścia. Muszę coś udowodnić by moje nazwisko mogło zaistnieć w tych typowych, najważniejszych rankingach bokserskich. Wiadomo, jestem w nich, ale muszę bić się z najlepszymi aby moje imię wyłoniło się. Wtedy oferty napłyną – uważa.

Pozostaje życzyć mu tylko i wyłącznie zwycięstwa. Teren trudny, przeciwnik również. Życiowe doświadczenie Majewskiego daje nam do zrozumienia, że nie z takich wymagających przechadzek 34-latek wychodził zwycięsko.