CO MNIE NIE ZABIJE...

Łukasz Famulski, Opracowanie własne

2013-08-25

Któż nie zna powiedzenia: "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni!". Można by powiedzieć, że nijak ma się ono do wyczynowo uprawianego sportu, bo przecież każda przewlekła choroba, wypadek czy inne tego typu historie mają swoje przełożenie na funkcjonowanie organizmu. Wśród bokserów są jednak tacy, którzy dostali drugie, a nawet trzecie życie i nie zawiesili rękawic na kołku, ale dalej skutecznie (a może nawet skuteczniej niż dotąd) realizują swoje kariery.

Trudności życiowe boksera zawsze pomagały i pomagają w jednym: kreowaniu wizerunku herosa, sportowca, który przetrwał coś, czego przetrwać nie powinien. Często też pozwala to zjednoczyć wokół niego rzesze fanów. W Polsce niewątpliwie odradza się nam Krzysztof Cieślak (20-5, 6 KO) i widać na jego przykładzie, że duże zainteresowanie wokół jego osoby wiąże się po części z jego nieustępliwością, widowiskowym stylem, ale także częściowo z przeszłością. Nie ma teraz potrzeby, by znowu wracać do tych dwóch momentów, w których to "Skorpion" stracił sporo zdrowia, choć pewnie wiele zawirowań w jego życiu mogłyby sugerować, że jest on już na skraju zakończenia przygody z zawodowym sportem. Dziś Cieślak ma dopiero 28 lat, rekord, który nie każe obiecywać sobie zbyt wiele, a mimo to przyciąga zarówno kibiców, jak i potencjalnych rywali. Ostatnio ze zbyt dużym optymizmem na swoją potyczkę z Cieślakiem patrzył wybitny przecież amator Łukasz Maszczyk (4-1, 3 KO), co skończyło się dla niego źle. "Skorpion" bardzo dobrze odnalazł się w niższej kategorii. Wygląda teraz tak, jakby chciał szybko nadrabiać stracony czas i widać, że jest pełen energii przed kolejnym starciem, ale tym samym nie chce już walki dla samej walki - marzy o tym, by piąć się w górę.

Czasem stracony czas naprawdę da się nadrobić, co widać choćby na przykładzie Rafała Jackiewicza. Początki jego kariery nie wskazywały na to, że kiedykolwiek zaboksuje o mistrzostwo świata, po drodze tocząc przynajmniej trzy pasjonujące pojedynki ze świetnymi bokserami. Kiedyś ledwo uszedł z życiem po tym, jak został ugodzony nożem pod dyskoteką, a mimo to nadal walczył. W jego przypadku chęć życia, spontaniczność i zawadiacki charakterek sprawiły, że nie boi się on żadnych wyzwań.

Bokserzy po przejściach sprawiają też wrażenie mocniejszych psychicznie. Bohater ostatnich kilku dni – Daniel Jacobs (26-1, 23 KO) – po pokonaniu ciężkiej choroby nowotworowej sprawia wrażenie sportowca, z którego zeszła presja towarzysząca mu od czasów, gdy zachwycił się nim Dan Rafael i okrzyknięto go wielkim talentem, a motywacja do walki i zwycięstwa pozostała wciąż tak samo silna. Często motywacja równa się presji, bo trzeba coś komuś udowodnić, bo ktoś na mnie liczy, bo muszę to i tamto. Tymczasem u takich fighterów jak Jacobs czy Cieślak widać, że najważniejszą walkę już wygrali i teraz tylko po prostu robią swoje. I nieważne, że w głównej mierze robią to dla pieniędzy, ważne, że nadal podążają za marzeniami.