SZPILKA NIE ROZWIAŁ WĄTPLIWOŚCI

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2013-08-17

Przyznam, że fascynuje mnie fenomen popularności Artura Szpilki (16-0, 12 KO). Obecnie jest chyba najbardziej rozpoznawalnym polskim pięściarzem, a w każdym razie nie ustępuje popularnością takim gwiazdom z przeszłości jak Andrzej Gołota czy Dariusz Michalczewski, a także będącemu do niedawna na topie Tomaszowi Adamkowi. Kontrowersyjny amerykański showman „Mancow” goszcząc Szpilkę w swoim programie radiowym stwierdził, że młody pięściarz jest w Polsce równie znany jak prezydent Obama w USA. I coś w tym jest. Gdy rozmawiałem ostatnio ze znajomymi, którzy nie mają bladego pojęcia o boksie i w ogóle nie oglądają transmisji z tej dyscypliny w TV, poprosiłem aby wymienili znane im nazwiska aktywnych obecnie polskich pięściarzy. Co usłyszałem? Szpilka, Adamek, Gołota i Saleta (pewnie pokłosie szumu wokół niedawnej walki tych dwóch weteranów). Dokładnie w tej kolejności…

A jednocześnie dla człowieka choć nieznacznie orientującego się w niuansach zawodowego boksu, przyczyny tak wielkiej popularności młodego pięściarza z Wieliczki muszą być zagadkowe. Trudno uwierzyć, aby wynikało to wyłącznie z zainteresowania mediów kontrowersyjnym, do niedawna kreującym się na tzw. „gita”, młodym chłopakiem, wszczynającym awantury czy też wypowiadającym publicznie często dość ostre słowa. Owszem, to jest materiał na celebrytę, którym Szpilka świadomie lub nie już jest, ale wielu nie tylko niedzielnych kibiców boksu widzi w tym chłopaku przyszłego mistrza świata, a przynajmniej czołowego zawodnika wagi ciężkiej!

Wczorajsza rewanżowa walka z Mollo pokazała jak bardzo są w błędzie. Oczywiście jak głosi stara maksyma, zwycięzców się nie sądzi, a triumf Szpilki nie podlega dyskusji. Jest to jednak moim zdaniem pyrrusowe zwycięstwo, gdyż osiągając je polski pięściarz udowodnił jednocześnie, jak ogromny dystans dzieli go od światowej czołówki wagi ciężkiej. Szpilka jest samokrytyczny, co należy zapisać mu na plus i przyznaje, że jeszcze wiele pracy przed nim. Jest też bardzo młody jak na tę kategorię wagową, to prawda. Ale z drugiej strony nie jest już juniorem i nie wszystko da się znacząco poprawić u 24-letniego zawodnika, który ma na koncie kilkanaście zawodowych walk. A jest co poprawiać. Szpilka na tle, wolnego, zasapanego, nie nadążającego nogami Mike’a Mollo (20-5-1, 12 KO) wcale nie błyszczał. Ten solidny niegdyś, ale obecnie już dawno „past prime” rzemieślnik, był w stanie po raz kolejny posadzić Polaka na deski. Co gorsza, choć zadawał ciosy sygnalizowane jak dźwięk syreny okrętowej, w dodatku niezbyt szybkie i nie czując zupełnie dystansu, wiele z nich dochodziło celu. Gdyby w miejscu Mollo stał zawodnik tylko trochę lepszy, Szpilka byłby a tarapatach.

Aby liczyć się w czołówce wagi ciężkiej, na której progu młody pięściarz z Wieliczki przynajmniej nominalnie stoi, z takimi rywalami jak Mollo odbywa się spacerek, walkę przypominającą publiczny sparing. I choć zakończenie pojedynku było efektowne, nie jest ono w stanie zmienić tego, co trafnie podsumował w studiu Polsatu Mateusz Borek – nadal nic nie wiemy o Szpilce. Nie wiemy jak zachowa się w walce z naprawdę solidnym rywalem, nie rzemieślnikiem reaktywowanym po trzyletniej przerwie, czy czterdziestoparoletnim weteranem wyprzedającym rekord i nazwisko. Ktoś powie – chwileczkę, Szpilka jest młody, ma jeszcze czas na takie wyzwania! Ja odpowiem – OK, ale wobec tego na jakiej podstawie uważasz tego chłopaka za przyszłego mistrza? Moim zdaniem na razie nie ma najmniejszych podstaw aby twierdzić, że Artur Szpilka w najbliższych latach będzie liczącym się pięściarzem w światowej czołówce wagi ciężkiej. Co nie znaczy, że nie będzie w czołówce rankingów – jego promotorem jest przecież Andrzej Wasilewski. Ale chyba nie o to nam chodzi, prawda?