CZY ŚWIĘTY JERZY UJARZMI KOBRĘ?

Wojciech Czuba, Informacja własna

2013-07-15

Kibice boksu zawodowego na Wyspach mają kolejne powody do radości. Co chwilę na ich terenie dochodzi przecież do wspaniałych bratobójczych pojedynków pomiędzy ich czołowymi i najpopularniejszymi pięściarzami. Zarówno promotorzy, jak i sami zawodnicy wiedzą doskonale, że tylko dominując własne podwórko zyskają doświadczenie, uznanie fanów i przyszłe wielkie walki w świecie. Dlatego o ostrożnym prowadzeniu nie ma mowy. Ostatnio wszyscy żyją tam starciem dwóch ciężkich, czyli Davida Haye (26-2, 24 KO) i Tysona Fury’ego (21-0, 15 KO). Natomiast wszystko wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości dojdzie również do kolejnej wspaniałej konfrontacji na szczycie dywizji super średniej. W ringu mieliby się spotkać mistrz świata federacji IBF i WBA Carl Froch (31-2, 22 KO) i oficjalny pretendent George Groves (19-0, 15 KO).

Obydwu panów zna każdy, kto ma chociaż mgliste pojęcie o boksie. 36-letni Froch, który nie bez powodu zyskał przydomek "Kobra" od wielu już lat rozpala serca kibiców na całym świecie, tocząc wspaniałe pięściarskie dreszczowce. Ostatnio zrewanżował się równie utalentowanemu i twardemu Duńczykowi Mikkelowi Kesslerowi (46-3, 35 KO), którego pozbawił pasa WBA, fundując nam dwanaście rund niezapomnianych wrażeń. Twardy mieszkaniec Nottingham, w którego żyłach płynie domieszka polskiej krwi, nie jest może wirtuozem techniki, ale swoją siłą, odpornością i ogromnym sercem do walki porywa tłumy. Oczywiście często ma niewyparzony język i sprowadza na swoją głowę gromy, ale przecież nikt nie jest doskonały.

Jeżeli chodzi o 25-letniego "Świętego Jerzego" z Londynu, to już od kilku lat eksperci i dziennikarze brytyjscy wróżą mu wielką karierę. To właśnie w nim, gdy pokonał w innych hitowych pojedynkach najpierw odwiecznego wroga, złotego medalistę olimpijskiego Jamesa DeGale, a później cenionego i doświadczonego Paula Smitha, kibice upatrywali godnego następcę Frocha. Dzięki Carlowi młody wilk dostanie jednak szansę o wiele szybciej niż się pewnie spodziewał. Jeżeli obydwa obozy się dogadają, a wszystko wskazuje na to, że tak, bo taka walka sprzedałaby się przecież na Wyspach znakomicie, to już za kilka miesięcy Groves wdarłby się na szczyt czołówki swojej kategorii, gdzie czekałyby na niego wielka sława, pieniądze i trofea. Musi tylko zdetronizować niebezpieczną "Kobrę".

Zadanie to, nie będzie proste, albowiem znany z fanatycznego podejścia do treningów Froch z pewnością będzie chciał udowodnić wszystkim, że "młody" musi się jeszcze wiele nauczyć i przystąpi do boju w perfekcyjnej formie. Oczywiście w bitwach pomiędzy rodakami o motywacji nawet nie trzeba wspominać. Dla Jerzego Carl będzie najtrudniejszym przeciwnikiem w karierze, który krzyżował już pięści z najlepszymi pięściarzami naszego globu. Groves ma być dla niego tylko małym przystankiem, przed kolejnymi "poważnymi" wyzwaniami.

Może się jednak tak zdarzyć, a w historii zdarzało się już niejednokrotnie, że niedoświadczony pretendent, ku osłupieniu wszystkich spuszczał faworytowi srogi łomot i zwalał go z hukiem z piedestału. Dlaczego na to samo ma nie liczyć londyńczyk? Do odważnych świat należy, a przecież również i jemu nie brakuje mocy w pięściach i ambicji. Dla nas najpiękniejsze jest to, że w pojedynku tym ciężko będzie wskazać murowanego faworyta. I o to chodzi. Panowie, podpisujcie kontrakty i niech lepszy zwycięży.