PROKSA: MAM GO STŁUC, A NIE SIĘ PODOBAĆ!

Redakcja, Przegląd Sportowy

2013-06-26

W piątek w Jacksonville na Florydzie Grzegorz Proksa (29-2, 21 KO) zmierzy się z 32-letnim Sergio Morą (23-3-2, 7 KO), byłym mistrzem świata federacji WBC w kategorii junior średniej. Zwycięstwo przybliży Polaka do otrzymania kolejnej szansy wywalczenia mistrzowskiego tytułu w wadze średniej. Proksa deklaruje, że zrobi wszystko, aby wygrać i otworzyć nowy rozdział w karierze po ubiegłorocznej porażce z Giennadijem Gołowkinem (26-0, 23 KO).

Przegląd Sportowy: W rozmowie z "PS" Sergio Mora powiedział, że przed piątkową walką w Jacksonville obawia się o sędziowanie, gdyż galę organizuje współpromująca pana grupa Banner Promotions.
Grzegorz Proksa:
To proszę mi wskazać choć jeden pojedynek, w którym sędziowie byli po mojej stronie! Niech Sergio nie opowiada bzdur, niech nie próbuje wywrzeć nacisku, a zajmie się swoją pracą. W USA jest tylu dobrych pięściarzy, że bokserska polityka nie ma tak wielkiego znaczenia, a sędziowanie jest na przyzwoitym poziomie Ja nie oglądam się na sędziów, nigdy nie miałem ich wsparcia, nawet walcząc na gali własnego promotora. Wiem, że muszę być formie, dać z siebie wszystko i nie zostawiać rozstrzygnięcia innym.

Pana rywal skarżył się choćby na werdykt w remisowej walce z Shane'em Mosleyem z 2010 roku. Jak pan ocenia tamten pojedynek?
Grzegorz Proksa:
Nie ma nawet o czym mówić, przecież to była jednostronna walka. Mora nie zasłużył na remis i dziwię się, że Mosley nie protestował. Cóż, trochę taki płaczek z tego Sergio.

A dwie niejednogłośnie przegrane walki Mory z Brianem Verą z 2011 i 2012 roku?
Grzegorz Proksa:
Nie punktowałem ich. Zwracałem uwagę na ringowe zachowanie Mory, na popełniane przez niego błędy. Oglądałem te walki nie pod kątem sędziowania, lecz własnego starcia z Morą. Dlatego trudno jest mi ocenić decyzje sędziów.

To jakie błędy zaobserwował pan u przeciwnika?
Grzegorz Proksa:
Nie mogę za dużo powiedzieć. Jego ludzie też czytają wywiady, każdy próbuje rozgryźć rywala. Na pewno będzie to trudny pojedynek. Mora jest szalenie śliskim bokserem, wyprowadza ciosy z nietypowych płaszczyzn. Jest bardzo niewygodny, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zamierza zadać cios. Dlatego przez dziesięć rund będę musiał walczyć na pełnej koncentracji.

Dziesięć miesięcy temu leciał pan do USA na starcie o mistrzostwo świata WBA z Giennadijem Gołowkinem po kilku tygodniach przygotowań. Teraz sytuacja jest chyba dużo bardziej komfortowa?
Grzegorz Proksa:
Nie ma porównania. Bo co można zrobić w pięć tygodni? Poza zrzuceniem wagi tak naprawdę nic. Od początku roku przygotowywałem się pod mańkuta (w marcu i lipcu 2012 roku Proksa stoczył dwie walki z leworęcznym Kerrym Hope'em - przyp. red.), a przestawić się na praworęcznego rywala, o zupełnie innym stylu, wcale nie jest łatwo. Tym razem wygląda to obiecująco. Inna sprawa, że walkę z Gołowkinem taktycznie rozegrałem źle. Zagrały emocje, a w piątek musi być chłodna głowa. Postaram się... Muszę się zaprezentować dobrze i być lepszy!

Niekonwencjonalne style walki prezentowane przez pana i Morę przełożą się na widowiskową walkę czy wręcz przeciwnie?
Grzegorz Proksa:
Sądzę, że to będzie dobry pojedynek dla oka, choć szczerze mówiąc nie obchodzi mnie, czy wszystkim się spodoba. Muszę wygrać, to jest mój cel. Umówmy się - walcząc z Morą nikt nie wygląda dobrze. Nie nastawiam się na to, żeby się komuś podobało, tylko żeby stłuc przeciwnika.

Jakiś czas temu stwierdził pan, że w wypadku porażki zastanowi się nad sensem kontynuowaniem kariery...
Grzegorz Proksa:
Nie ma mowy, nie ma takich myśli. Czuję, że nadal się rozwijam i jestem coraz lepszym zawodnikiem. Zobaczymy. Walka z Morą to test i muszę go zaliczyć. Tym bardziej że nie mogę się poskarżyć na przygotowania. Teraz już nic nie da się zepsuć, zostaje tylko odpoczywać i kumulować energię. Muszę wygrać, bo zwycięstwo może otworzyć mi parę furtek.