HUBERT MIGACZEW O DRAMATYCZNYM POJEDYNKU MATEUSZA TRYCA Z JOE WARDEM

Jarosław Drozd, Informacja własna

2013-06-04

Pięściarscy kibice mają zapewne świeżo w pamięci wczorajszą niespodziewaną wygraną Mateusza Tryca (81 kg) z broniącym w Mińsku tytułu mistrza Europy Joe Wardem z Irlandii. Przypominamy, że 20 sekund przed końcem wspomnianego pojedynku Polak zwyciężył przez TKO-I, awansując do ćwierćfinału. O tym jak dramatyczne były okoliczności zwycięstwa Mateusza świadczy relacja z jego walki, którą przekazał nam trener Kadry Narodowej Seniorów PZB, Hubert Migaczew. Zapraszamy do lektury:

"Kiedy wracaliśmy z porannej wagi spotkaliśmy po drodze Joe Warda. Był wesoły i rozluźniony, z kolei nam nie było w sumie do śmiechu. Po wygranej z Niemcem Kevinem Kuenzelem Mateusz nabrał jednak pewności siebie i zakomunikował mi, że Ward jest do przejścia. Natychmiast pomyślałem sobie: "różnica między wami jest jak stąd do nieba, ale coś wymyślę". Po powrocie do hotelu zasiadłem do oglądałania walk Irlandczyka. Na punkty był nie do przejścia dla Tryca, przynajmniej na tym etapie wyszkolenia, na jakim znajduje się aktualnie Mateusz. Narodziła mi się jednak w głowie taktyka bardzo prosta - szaleńczy atak, pressing, walka w zwarciu i półdystansie.

Kiedy czekaliśmy na wyjście do ringu, jeszcze raz powtórzyłem Mateuszowi jak ma wyglądać plan jego walki. Jest sygnał i wychodzimy kolejno: ja, Jurek i Mati - dumni jak zawsze, kiedy reprezentujemy nasz kraj. Począwszy od gongu, rozpoczynającego pierwszą rundę Tryc ruszył do ataku i w tej samej chwili oberwał potężnym prawym sierpem bitym z góry. Pomyślałem, że nie jest dobrze, bo przeciwnik jest skoncentrowany, wszystko widzi i jest celny. Mati ponowił ataki, ale nie przyniosły one spodziewanych skutków. Był wyraźnie zdziwiony swoją bezradnością. Krzyczałem więc, by się rozluźnił i poczekał aż rywal podejdzie, czyli nasz plan uległ zmianie. Była to zmiana korzystna, bo w końcu ciosy Tryca zaczęły dochodzić do celu. W drugiej rundzie obraz walki nie uległ zasadniczej zmianie, lecz przewaga Warda stała się jeszcze wyraźniejsza. Zwrot miał miejsce w połowie rundy, kiedy Mateusz trafił rywala potężnym lewym sierpowym, który zrobił spore wrażenie na Irlandczyku. Od początku trzeciego starcia Mateusz wiedział, że ma szansę na wygranie walki tylko przez nokaut. Starał się dopaść Warda, ale niewiele mu wychodziło, gdyż przeciwnik nadal był szybki, celny, pewny siebie.

Mniej więcej 30 sekund przed końcem walki Tryc wyglądał na zrezygnowanego, przestał atakować, snuł się za Wardem, a ten czekał na końcowy gong wiedząc o swojej przewadze punktowej i popełnił błąd podchodząc do białego narożnika. Krzyknąłem więc do Tryca: "teraz atakuj!". Nastąpiła gwałtowna szarża Mateusza, wymiana ciosów, przepychanki, w wyniku czego Ward padł na matę ringu. Podniosłem się z krzesła, chciałem z radości skakać do góry ale dostrzegłem, że coś jest nie tak z Irlandczykiem. Spojrzałem na jego nogę i straszną kontuzję. Prawdopodobnie - jak stwierdził Jurek Baraniecki - zerwał więzadła krzyżowe tak, że kolano wyszło mu bokiem. Widok był fatalny. Spojrzałem na Tryca, pokazując by zachował należytą powagę. Na ring natychmiast wszedł lekarz, pojawiły się nosze i mistrza Europy przetransportowano do szpitala. To już drugi rywal odesłany na tym turnieju przez Polaka do szpitala [pierwszym był Słowak Michal Zatorsky, któremu Mateusz Polski złamał nos - przyp. JD]. W taki sposób Mateusz Tryc Wygrał przez techniczny nokaut, sprawiając sensację na skalę światową. Cała ta dramatyczna sytuacja po raz kolejny uświadomiła nam, że w boksie - tak jak i w życiu - walczyć trzeba do końca. Mamy więc pierwszy ćwierćfinał".

Z Mińska dla www.bokser.org - Hubert Migaczew