MICHALCZEWSKI: BOKS W AMERYCE JUŻ DAWNO UMARŁ!

Redakcja, eurosport.onet.pl

2013-05-30

W swoim najnowszym felietonie dla "Faktu" Dariusz Michalczewski opisuje swoją wizytę w USA. Według znakomitego boksera amerykańskie pięściarstwo umiera.

Właśnie wrociłem z Nowego Jorku. Byłem tam tydzień z moimi synami – Nicolasem i Michałem. To są już dorośli mężczyźni. Michał ma 26 lat, Nicolas 22. Starszy pomaga mi w biznesie. Skończył w Ameryce najlepsze szkoły i świetnie zna się na rzeczy. Teraz w jego ślady poszedł Nicolas, który także studiował w jednej z najlepszych uczelni. Duma mnie rozpiera, że mam takich potomków. Przez tydzień dobrze bawiliśmy się na Manhattanie, ale nie odwiedzaliśmy sal, w których trenowałem dwadzieścia lat temu.

Mieszkałem wówczas w Nowym Jorku i trenowałem na Times Square. Wysłał mnie tam mój promotor Klaus-Peter Kohl. Warunki miałem świetne, super trenera, ale wiedziałem, że nie zostanę w USA. Miałem wszystko, czego pragnąłem, w niemieckiej grupie Universum.

Szlag mnie trafia, gdy ciągle słyszę pytania, dlaczego nie boksowałem w USA. O czym my w ogóle gadamy?! A dlaczego Roy Jones Junior nie chciał walczyć w Niemczech?! To bzdura, że centrum pięściarstwa jest w USA. Boks w Ameryce już dawno umarł!

Ilu mamy pięściarzy w Stanach Zjednoczonych, którzy przyciągają do hal i przed telewizory kibiców? Dwóch. Są to Manny Pacquiao i Floyd Mayweather. I tylko jeden z nich jest Amerykaninem. W kraju liczącym ponad trzysta milionów ludzi nie można znaleźć dwóch-trzech pięściarzy, którzy rozpropagowaliby tę piękną dyscyplinę sportu!?

W Europie są bracia Kilczko, którzy zawsze przyciągają miliony fanów przed telewizory, choć wynik ich walk jest z góry wiadomy. W niższych wagach jest podobnie. Nie brakuje utalentowanych zawodników. Centrum boksu jest w Europie. Tak jest od dawna. Dlatego wiem, że nie osiągnąłbym takich sukcesów, jakie miałem boksując w USA. Tam ludzie podniecają się walkami w klatkach. U nas też robi się na to moda, ale jednak ciągle boks jest ważny. Przyciąga sponsorów i kibiców.

Za Ameryką nie tęsknię, za walką z Royem Jonesem – też nie. Niech on żałuje, że nie przyleciał do Europy, by się ze mną spotkać. Teraz co najwyżej możemy zmierzyć się w biegu na ostatnie piętro Empire State Building. Tyle, że jestem w formie, startuję w maratonach i nie miałby ze mną szans.