ZIMNOCH: INTERESUJE MNIE TYLKO WYGRANA

Redakcja, Informacja prasowa

2013-05-14

- Interesuje mnie tylko i wyłącznie zwycięstwo nad Oliverem McCallem. Przegrana pokrzyżowałaby moje plany, a głównym celem jest zdobycie mistrzostwa świata w ciągu 3-4 lat – mówi Krzysztof Zimnoch (14-0-1, 11 KO) przed sobotnią galą "SKOK Wołomin Boxing Show" w Legionowie. Transmisja w Polsat Sport i Polsat kanał otwarty.

We wtorek doszło do spotkania obu pięściarzy na konferencji prasowej w restauracji Globetrotter w Warszawie. Nie zabrało "face to face" z udziałem 48-letniego byłego mistrza świata "Atomowego Byka" Olivera McCalla (56-12, 37 KO) i prawie 30-letniego Zimnocha, promowanego przez Tomasza Babilońskiego i jego Babilon Promotion.

Oliver McCall jest przekonany, że bardzo łatwo sobie z panem poradzi w sobotę w Arenie Legionowo.
- Udowodnię mu w ringu, że się myli. On jest u schyłku kariery i nie mogę sobie pozwolić na porażkę z Amerykaninem. Znam jego osiągnięcia, ale to było dawno temu, a dziś mnie interesuje tylko i wyłącznie zwycięstwo. Przegrana pokrzyżowałaby moje plany, a głównym celem jest zdobycie mistrzostwa świata znanej federacji w ciągu 3-4 lat. Jeśli przegrałbym z McCallem, to jak mam myśleć o pasie czempiona i wielkich walkach?

Wierzy pan w zapewnienia "Atomowego Byka", że jest świetnie przygotowany?
- Wydaje mi się, że w tej kwestii mówi prawdę. Zrzucił kilkanaście kilogramów, co oznacza, że musiał solidnie potrenować przez pięć-sześć tygodni. Z kolei moja optymalna waga to ok. 99 kg. Od dłuższego czasu nie mam problemów z jej utrzymaniem, nie muszę koncentrować się na jej zbijaniu.

McCall nie docenia pana, twierdząc, że jest pan "zielony" w zawodowym boksie?
- Oczywiście, stoczyłem o wiele mniej walk na profesjonalnych ringach, ale mam swoje atuty, jak szybkość, młodość, chęć odniesienia zwycięstwa. Poza tym drzemie we mnie chęć pokonania go za to, że tak wiele głupot o mnie powiedział. Spodziewam się, że będzie chciał mnie zepchnąć do defensywy, ale nie pozwolę na to.

Oliver stwierdził, że jak przegra z panem, to kończy karierę. Jakie znaczenie ma dla pana sobotnia konfrontacja?
- Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę to dla mnie pierwszy poważny test, potyczka z wartościowym rywalem, ale już mającym swoje lata. Muszę z takimi zawodnikami wygrywać, aby piąć się w rankingach. W boksie amatorskim miałem poważne sprawdziany z gwiazdami, jak z mistrzem olimpijskim Roberto Cammarelle. Z Włochem przegrałem przez nokaut, ale tym razem postaram się zdać egzamin na piątkę.

Jest pan zadowolony z przygotowań?
- Trenowałem pod okiem Andrzeja Liczika i Grzegorza Kozła. Miałem solidnych sparingpartnerów, na czele z Marcinami: Rekowskim i Brzeskim. Naprawdę nie było łatwo, bo to dobrzy bokserzy.

Karierę zawodową zaczynał pan w USA w 2010 roku. Tam było łatwiej o sparingpartnerów?
- Zdecydowanie tak, w każdym gymie byli pięściarze z wagi ciężkiej gotowi na sparingi. Ameryka już nie jest taka jak dawniej, nieosiągalna dla nas. Wsiadasz w samolot i lecisz do Chicago lub Nowego Jorku. Pierwszych kilka walk tam stoczyłem, ale skończyła mi się wiza i wróciłem do Polski. Bardzo możliwe, że w niedalekiej przyszłości wrócę do USA.

W sobotę wraca pan do Areny Legionowo, w której już kiedyś pan boksował.
- Pokonałem wówczas Litwina Remigijusa Ziausysa na punkty po 4. rundach. Wspomnienia miłe i mam nadzieję, że podobnie będzie po drugim występie.

W perspektywie jest walka z Arturem Szpilką, o której od dawna się mówi. Będzie miała wymiar bardziej osobisty niż sportowy?
- Zdecydowanie bardziej chodzi o wyrównanie rachunków. To musi być pojedynek do jednej bramki...