BIENIAS: BYŁEM SOBĄ, ROBIŁEM CO DO MNIE NALEŻAŁO, I TAKI JUŻ ZOSTAŁEM

- Jestem sobą. Po co udawać, robić z siebie klauna, czy wydziwiać? Kreować się na kogoś kimś się nie jest? Byłem sobą, robiłem co do mnie należało i taki już zostałem - mówi Krzysztof Bienias, który kilka tygodni temu oficjalnie zawiesił rękawice na kołku. Rozmowa z Krzyśkiem jest kolejnym odcinkiem cyklu wywiadów pod nazwą "Niedziela w ringu".

Na ostatniej gali w Rzeszowie zorganizowanej przez Andrzeja Wasilewskiego oficjalnie zakończyłeś bokserską karierę. Kiedy ostatecznie podjąłeś tę decyzję?
Decyzję podjąłem po swojej ostatniej listopadowej walce z Gianlucą Branco we Włoszech.

O odstawieniu rękawic na kołku nie myślałeś już wcześniej? Bo po przegranej z rąk Kella Brooka zaliczyłeś kilka słabszych występów, między innymi remisując z mizernym Juanem Martinezem Bazem.
Akurat w walce z Bazem miałem kontuzjowaną rękę i nie byłem w takiej dyspozycji, w jakiej chciałbym być. Po prostu ta kontuzja mi przeszkadzała. Na treningach nie dawałem z siebie stu procent, później miałem operację, po niej był czas na przerwę i walka. Na to wszystko złożyło się kilka spraw i może dlatego. Już wtedy myślałem, żeby może zakończyć, ale dostałem szanse pojedynku w listopadzie z Branco. Tuż po niej nadszedł czas na koniec kariery.

Ostatnie dwa, trzy lata to był – jeśli chodzi o boks – trudny okres dla Ciebie?
A tak dokładniej?

Mam na myśli okres po Twoim starciu z Brookiem.
Miałem operację, potem rehabilitacja i to było powodem, że nic nie trenowałem i też nie walczyłem. Trochę to trwało, tym bardziej, że przed przerwą spowodowaną kontuzją nie uczestniczyłem w treningach. Człowiek nic nie robił.

Oczekiwałeś wraz ze sztabem trenerskim na ofertę pojedynku zagranicą by zarobić dobre pieniądze?
Nie, to nie było tak. Na przykładzie Branco - dostaliśmy propozycję i ją przyjęliśmy. Ale żeby ciągle wyczekiwać na ofertę? Nie, nie.

Oprócz propozycji od Branco, dostaliście inne oferty? Bardziej lukratywne?
Nie przypominam sobie, żeby takie były. Nie było nic takiego.

Czyli wniosek jest taki, że Tobie nie opłacało się raczej boksować z zawodnikami pokroju Martineza Baza czy choćby Konstantina Sakary. Po pierwsze na tym etapie, na którym byłeś, kolejne takie walki nie dawałaby Ci nic. Po drugie pensja za owe starcia byłaby mizerna.
Nie było mobilizacji, aby trenować do walk sześciorundowych, bo takie nie były motorem napędzającym. Sześć rund pojedynku jest o nic. Walki długodystansowe – dziesięć, dwanaście rund to wiadomym jest, że o coś się boksuje i wylewa pot na treningach. Inaczej się do nich podchodzi. Jest chęć do odbycia przygotowań. Krótkodystansowe walki były dobre na początku kariery. Człowiek zaczynał i potrzebował starć, które dawałyby mu odpowiednie doświadczenie i obycie w ringu.

Podobny problem miał chyba Tomek Bonin, który również wyczekiwał na coś więcej – występ zagranicą i szansa na godziwy zarobek. Wcześniej wyszedł przecież do Haye’a, później boksując ze swoim kolegą z grupy, Wawrzykiem. Konsultowałeś się z Tomkiem, rozmawiałeś z nim?
Nie, w tym momencie nie rozmawiałem z Tomkiem. On natomiast dobrze zarobił na walce z Haye’m. Pod względem finansowym był to bardzo dobry ruch. Chociaż niedawno dzwonił do mnie i wypytywał co u mnie i wtedy powiedziałem mu, że zakończyłem. Dopiero ode mnie się dowiedział.

Nie ciągnęło Cię do walk z zawodnikami z krajowego podwórka? W Twojej kategorii jest Maciec, limit niżej Szot. Nigdy nie chciałeś z nimi boksować? Wtedy mógłbyś pokazać się nawet na takich galach, jak Polsat Boxing Night, bo Mariana Kmitę i całą stacje polskie starcia interesują.
Akurat to zależało od promotorów, oni zajmowali się sprawami organizacyjnymi. Jak dowiadywałem się o danym występie, wychodziłem i walczyłem.

No właśnie, dostałeś kiedykolwiek propozycje walki na jednej z polsatowskich gal?
Nigdy nie dostałem żadnej takiej oferty.

Trzeba jednak przyznać, że z tych ostatnich lat, rok 2009 okazał się chyba najlepszym ze wszystkich okresów na przestrzeni Twojej całej kariery. Pokonałeś dwukrotnie Svena Parisa na jego terenie, zgarnąłeś tytuł interkontynentalnego mistrza WBO i znalazłeś się w rankingach.
To prawda. Szczególnie, gdy pokonałem w pierwszej walce Parisa, bo zawsze dużo się słyszało, że we Włoszech ciężko wygrać, chyba tylko przez nokaut. A mnie się udało. Pojedynek został przerwany przed rozpoczęciem dziesiątej rundy, zdobyłem pas i był to bardzo szczęśliwy moment dla mnie. Byłem z góry skazany na porażkę.

Opowiedz o tych walkach. Słyszałem, że we Włoszech było ciekawie. W drugim starciu kibice tak byli zdenerwowani przegraną Parisa, że zaczęli rzucać butelkami. Oberwał wasz cutman, Jan Sobieraj. Z kolei Paris schodził z ringu na noszach, półprzytomny.
To było w drugiej lipcowej walce, rewanżowej. Kibice byli sfrustrowani, poleciały butelki i rzeczywiście, tak jak mówisz, pan Janek został trafiony. Niebezpiecznie tam było, żadnej ochrony, która na przykład u nas na galach jest oczywiście zawsze obecna. Dopiero potem coś ruszyło, pokazała się policja, żebyśmy mogli zejść z tego ringu i spokojnie udać się do szatni.

Która z tych dwóch walk była cenniejsza lub zapadła Tobie bardziej w pamięć?
Takie walki się pamięta. Nie ma tak, że jedna gorsza, druga lepsza. Każdy pojedynek jest ważny. Starcia, w których walczyłem, w głównej mierze pamiętam.

Nie udało się jednak zrobić dla Ciebie obrony tytułu w Polsce. Organizacja pojedynku o ten pas wiązała się ze sporymi nakładami finansowymi. Czułeś się w jakimś stopniu zawiedziony?
Miałem nadzieję, że zawalczę w kraju, przed polską publicznością i to jeszcze w obronie tytułu. No ale nieudało się, trudno. Gdzieś tam zagranicą się obroniło, później w Anglii była kolejna obrona – nie wyszło. Co zrobić…

„Niestety w erze tabloidów i kolorowych obrazków, gdy ludzie wolą oglądać Marcinów Najmanów i Jole Rutowicz, nieczęsto docenia się czystą rywalizację sportową - coś czego częścią jest Krzysztof Bienias” – to słowa Andrzeja Wasilewskiego z okresu, gdy zdobyłeś i obroniłeś pas. Wypowiedź wiązała się z potencjalną organizacją walki z Twoim udziałem w naszym kraju, a stawką pojedynku miał być należący do Ciebie tytuł WBO Inter-Conti. Trudno się z Twoim byłym promotorem nie zgodzić…
Sądzę, że wypowiedź pana Andrzeja to są dobrze powiedziane słowa, ponieważ często ludzie wolało oglądać walki showmanów niż na przykład moją osobę. To już nie zależało ode mnie.

Wpisując Twoje nazwisko w internetowych wyszukiwarkach, próżno szukać czegoś nowego lub dużo informacji. Nie jesteś i nigdy nie byłeś typem człowieka medialnego i za to kibice również darzyli Cię sympatią. Rzeczywiście nie przepadasz za telewizyjnymi kamerami, światłami reflektorów czy po prostu masz taki charakter?
Jestem sobą. Po co udawać, robić z siebie klauna, czy wydziwiać? Kreować się na kogoś kimś się nie jest? Byłem sobą, robiłem co do mnie należało i taki już zostałem.

Zahaczyłeś wcześniej poniekąd o temat walki na Wyspach. Na Twojej drodze stanęła brytyjska nadzieja, niepokonany Kell Brook. Stawką – eliminator o prawo do walki z mistrzem świata WBO, wtedy… Manny’m Pacquiao. Dochodziło do Ciebie, że możesz zostać pretendentem do zdobycia mistrzowskiego pasa?
(śmiech) Człowiek skupiał się na walce, która była przed nim, więc nie myślałem co będzie dalej – nie wychodziłem w przyszłość, żyłem teraźniejszością i starciem z Brookiem.

Przegrałeś z Brookiem, był od Ciebie lepszy. Czy jednak nie uważasz, że sędzia za szybko przerwał pojedynek?
Myślę, że tak. Pośpieszył się z tym przerwaniem. Ale tak to już w tej Anglii, że sędziowie szybką przerywają te walki.

Ostatecznie rzecz jasna Brook nie zawalczył z Pacmanem. Trudno się temu dziwić…
To było do przewidzenia.

Miałeś nadzieje, że zaboksujesz o czempionat?
Ambicje zawsze były, żeby coś osiągnąć. Pewnie, że chciałem zawalczyć o tytuł mistrza świata. Dwa razy boksowałem o pas czempiona Starego Kontynentu – nieudało się. Tak bywa.

No dobrze, przejdźmy do Twojego początku na ringach zawodowych. Na starcie profesjonalnego pięściarstwa w naszym kraju byłeś twarzą grupy Andrzeja Wasilewskiego. Jednym z pierwszych polskich bokserów, którzy posmakowali zawodostwa. Jak zarysowywały się wtedy Twoje początki?
Pierwszy pojedynek przegrałem, bodajże z Czechem (ze Słowakiem, Patrickiem Puskasem – przyp. red). Natomiast później jeszcze bardziej zabrałem się za treningi i zacząłem wygrywać.

W jaki sposób nawiązałeś współprace z promotorem?
Nie pamiętam tego dokładnie. Przyszedł do mnie, zaproponował mi, czy nie chciałbym boksować w grupie zawodowej. I tak to jak wyszło.

Żyłeś z boksu, czy musiałeś dorabiać na boku?
Nie, po prostu oprócz tego, że miałem walki to jeszcze płacono mi normalną pensje.

Czyli już wtedy mieliście – tak jak jest teraz w grupie – płacone co miesiąc?
Dokładnie. Ja miałem tak, że dostawałem co miesiąc pieniążki

Czempionat jednej z czterech najważniejszych organizacji na świecie, mistrzostwo Europy. Jakie były w owym czasie cele, aspiracje Krzysztofa Bieniasa?
Byłem młody, dopiero rozpoczynałem i poznawałem ten świat. Bez doświadczenia. Ciężko powiedzieć, co wtedy się czuło. Chciałem zwyczajnie wygrywać walki.

Porównując aktualne czasy w polskim boksie do tych sprzed trzynastu lat. Co takiego twoim zdaniem najbardziej zmieniło się na przestrzeni tego okresu?
Jest więcej grup promotorskich, które organizują gale zawodowe. Co raz więcej zawodników jest na zawodostwie. Wszystko idzie w dobrym kierunku.

Twoim zdaniem boks w Polsce stał się bardziej profesjonalny? Organizowane są pojedynki o mistrzostwo świata, mamy też kilku dobrych bokserów młodego pokolenia.
Oczywiście. Pomiędzy momentem, kiedy rozpoczynałem swoją karierę, a aktualnymi czasami, widoczna jest spora różnica. Pięściarstwo zawodowe poszło do przodu.

Czujesz się – jak na swoje możliwości – spełnionym pięściarzem?
Co mogłem zrobić to zrobiłem. Nie przegrałem nigdy przez nokaut. Ja jestem zadowolony. Naprawdę.

Boksowałeś o tytuły rangi europejskiej, interkontynentalnej. Zabrakło chyba tylko pojedynku o pas mistrzowski.
Nie ma czego żałować. Były inne, interesujące pojedynki, z których mogę być usatysfakcjonowany.

Tomek Hutkowski po zakończeniu kariery został dyrektorem sportowym w waszej grupie. Został przy boksie. Co będzie z Krzysztofem Bieniasem? Chciałbyś dalej być związany z tym środowiskiem, pracować jako na przykład trener?
Wiesz co… Pomysły mam, chciałbym prowadzić jakieś zajęcia, ale w tej chwili nie mam sprecyzowanych planów. Zobaczymy. Na pewno będę coś robił przy boksie.

Rozmawiał Cezary Kolasa 

Dodaj do:    Dodaj do Facebook.com Dodaj do Google+ Dodaj do Twitter.com Translate to English

Urodzony w 1997r., na portalu zadebiutował w połowie 2011 roku. Twórca m.in. autorskiego cyklu wywiadów "Niedziela w ringu" i znajdujących się w nim długich, obszernych rozmów z pięściarzami i ludźmi z bokserskiego środowiska. Autor artykułów oraz wielu informacji własnych.

KOMENTARZE CZYTELNIKÓW
 Autor komentarza: GaD1
Data: 05-05-2013 17:55:22 
Bardzooo przeciętny pięściarz,zero siły fizycznej i dynamiki. Ciągłe gadanie o przedwczesnym przerwaniu walki z Brookiem to żarty,w każdej rundzie Bienias zadawał po 5-6ciosów a dostawał 20. Nigdy nie był materiałem na mistrza,raczej na zapychacza gal,taki miał potencjał i go wykorzystał.
 Autor komentarza: regda1952
Data: 05-05-2013 18:10:46 
Brawo jeden mądrzejszych zawodników nie było sensu z takim stylem bez porządnego uderzenia dalej boksować to samo powinien zrobić Wawrzyk Kołodziej i jeszcze kilku pseudo bokserów z grupy Wasyla
 Autor komentarza: un4given
Data: 05-05-2013 19:55:42 
To jego też Floyd unikał ?
 Autor komentarza: WARIATKRK
Data: 06-05-2013 12:52:29 
Nie będę płakał za Kisielem.Po prostu rzemiesnik i przeciętniak.33 lata i koniec kariery dość szybko aczkolwiek wiadomo wypłaty życia już od nikogo by nie dostał...
 
Aby móc komentować, musisz być zarejestrowanym i zalogowanym użytkownikiem serwisu.