BYDGOSKI CIEŃ KULEJA. NIEZNANA GWIAZDA Z EKIPY PAPY STAMMA

Wojciech Borakiewicz, Sport.pl

2013-04-23

W PRL jedynym miejscem, gdzie można było bezkarnie się cieszyć, kiedy "nasi leją Ruskich", był bokserski pojedynek. Nic dziwnego, że sportowymi bogami byli wtedy pięściarze. A w Bydgoszczy, kiedy ojcowie patrzyli na bokserski ring, zapominali o bożym świecie. Dzieciaki bez obawy o klapsa biegały po parowozach.

- Boks wtedy był tak popularny w Bydgoszczy, że jak wyszedłem na ulicę, wszyscy chcieli piwo stawiać. Trzeba było uważać, żeby w wojsku i klubie nie podpaść - opowiada 73-letni Ryszard Rybski. W latach 60. najgroźniejszy rywal sławnego Jerzego Kuleja.

- Do Bydgoszczy i Zawiszy trafiłem w 1959 roku. Wtedy mecze ligowe rozgrywaliśmy jeszcze w Kinoteatrze na Dwernickiego. Na scenie stawiano ring. W zajezdni tramwajowej też się zdarzyło walczyć, ale najwięcej ludzi mieściło się na kolei - opowiada Rybski.

Parowozy i ring

Parowozownia w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego (dziś Pesa) raz na dwa tygodnie, czasem częściej, zamieniała się w halę bokserską. - Wchodziło się od Zygmunta Augusta i zaraz za torami trafiało się do środka potężnej hali - mówi Rybski. - W tygodniu naprawiano w niej lokomotywy. Prawie zawsze zdarzało się, że w niedzielę, kiedy zawładnęli nią pięściarze i kibice boksu, stały tam parowozy. To była wielka pokusa dla chłopców, których na mecze zabierali ojcowie. Urządzali sobie wokół nich gonitwy.

- Kibiców zawsze schodziło się mnóstwo. Do parowozowni weszło ze dwa tysiące ludzi. Tam boksowałem z Kulejem, z Grudniem. Kiedy przyjeżdżał Kulej, nie szło się dostać - wspomina Rybski. Jerzy Kulej to dwukrotny mistrz olimpijski, jeden z najlepszych pięściarzy w dziejach sportu. Złote medale przywiózł z igrzysk w Tokio (1964) i Meksyku (1968). Walczył w wadze lekkopółśredniej - w tej samej co bydgoszczanin Rybski, jego najgroźniejszy i najbardziej zacięty krajowy rywal.

- W latach 60. polski boks odnosił wielkie sukcesy. Ludzie przychodzili, żeby obejrzeć, jak mistrz olimpijski się bije z Rybskim - mówi.

Kibicowanie w ligowych meczach pięściarzom Zawiszy było wówczas jedną z ulubionych rozrywek bydgoszczan. - A co się działo po nich, jak wszyscy wychodzili i szli Dworcową - wspomina Rybski. Wielu wybierało najpierw szlak do Delikatesów na Gdańską (wtedy al. 1 Maja, dziś w miejscu Delikatesów znajduje się McDonald's), bo to był w niedzielę jedyny czynny sklep w centrum miasta.

- Trenerzy mówili, że mam najlepszą lewą prostą w Polsce. To jest bardzo trudny cios. Trzeba błyskawicznie chapnąć do przodu - 73-letni Rybski ustawia się i pokazuje lewą - cios, który był specjalnością polskich bokserów. W latach 60., najlepszych na świecie. - Praktycznie tylko lewą boksowałem. Prawej nie używałem, ale każdy po walce ze mną to miał taki nos. Musieli się nauczyć oddychać od nowa.

A Kulej też? - pytam.

- On też miał po nich duży kinol, ale Kulej miał czym walnąć. Trener Feliks Stamm go złapał do reprezentacji i już go nie puścił. Nie ryzykował, żeby mnie wystawiać na olimpiadzie czy mistrzostwach Europy - odpowiada Rybski.

Jego bilans z Kulejem to jeden remis i pięć porażek - Ale to były wyrównane walki. Może gdybym to ja się nazywał Kulej, bym wygrał, ale nie mam żadnych pretensji. Swoje zresztą dostał ode mnie. Zobacz pan - Rybski wyciąga do przodu rękę. - Ze mną miał ciężko. Próbował podejść i bach!!! W nos!!!

Góral znad Dunajca

- Jestem góralem z urodzenia. Pochodzę z Rożnowa. Miałem liczną rodzinę. Dzieci było jedenaścioro.

Dziadek dorobił się w Ameryce. Wybudował się w Gierowej, na zakolu Dunajca. W 1937 roku powódź zabrała dom - opowiada Rybski.

Po wojnie jego rodzina wyjechała do Elbląga. - Miałem 12 lat, kiedy zacząłem trenować boks. To najlepszy wiek, bo jak się jest starszym, to się już za dziewczynami ogląda - mówi 73-latek z Osiedla Leśnego. Jako żołnierz trafił do Zawiszy i pozostał w Bydgoszczy. Na ringu stoczył 436 walk. Przegrał tylko 51 - w tym pięć z Kulejem. - Ale z Grudniem dwa razy wygrałem - przypomina Rybski.

Józef Grudzień jest, jak Kulej, dwukrotnym medalistą olimpijskim. Złoto zdobył w Tokio, a srebro w Meksyku.

Rybski trenował wtedy razem z nimi. Biegał po górach. Przez dwa tygodnie pływał dzień w dzień po 30 kilometrów na kajakach. Ciężko pracował jako rywal i sparingpartner w Cetniewie.

- Nie byłem przed Tokio gorszy ani od Grudnia, ani od Kuleja. Też bym miał tam medal, ale nie mam żalu. Konkurencja w ekipie Stamma była bardzo mocna. Miał tylu asów, że nie musiał sięgać po innych. Zawsze byłem zadowolony, że moi koledzy nie pojechali na olimpiady na darmo - mówi Rybski.

Skończył boksować w 1971 roku. Został trenerem w Zawiszy. Wychował wielu świetnych bokserów - Heniek Sakowski i Mirosław Kuźma, który potrzebował minuty, żeby zdobyć mistrzostwo Polski oraz Adaś Koźlik - wszyscy wyszli spod mojej ręki - przypomina.

A zawodowy boks dziś pan ogląda?

- Nigdy. W naszych czasach to była sztuka, a teraz walą się tylko bez obrony. Nie mogę na to patrzeć - odpowiada 73-letnia legenda bydgoskiego pięściarstwa - Tylko dla Adamka robię wyjątek, bo on pokazuje polską szkołę boksu.