COYNE 'UWOLNIONY' OD DONA KINGA, CZYLI POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Łukasz Furman, Informacja własna

2013-04-19

Kiedy Tim Witherspoon w lecie 1986 roku stoczył w Londynie pamiętną wojnę z Frankem Bruno, zakończoną ostatecznie swoim zwycięstwem, po wszystkim umówił się ze swoim rywalem na "pogaduchy". W trakcie rozmowy okazało się, że oszukiwany regularnie przez Dona Kinga pięściarz z Filadelfii zarobił siedem razy mniej od Anglika, pomimo iż to on bronił tytułu mistrza świata wszechwag i w dodatku przyjechał na teren wroga. Nie mógł jednak zrobić nic, a zerwać kontrakt mógł jedynie w momencie utraty pasa federacji WBA. Pięć miesięcy później dał się nieoczekiwanie zaskoczyć Jamesowi Smithowi, którego już wcześniej łatwo pokonał, przegrał w niewiele ponad dwie minuty i stracił tytuł. Po latach jednak wspominał, że choć w głowie mu huczało od ciosów "Łamacza Kości" jak nazywano Smitha, to cieszył się gdy sędzia wyliczał go do dziesięciu, bo wiedział, że czeka go wybawienie i zerwanie umowy z wszechmogącym jeszcze wtedy Kingiem. Minęło ćwierć wieku i...

Znów Don King, jego niezadowolony zawodnik chcący uciec od "niewolniczego" kontraktu i pas WBA gdzieś daleko w tle. Chodzi o Ryana Coyne'a (21-1, 9 KO). Najpierw King wystawił go do walki o pas WBA kategorii cruiser przeciwko innemu swojemu zawodnikowi - Guillermo Jonesowi, lecz obrońca tytułu odwołał walkę i szansa przeszła ambitnemu Ryanowi koło nosa. Z czasem zbił zbędne kilogramy do limitu wagi półciężkiej, lecz będąc niezadowolony z prowadzenia swojej kariery zerwał umowę i szybko podpisał kontrakt na walkę z mistrzem federacji WBO, Nathanem Cleverlym. Niestety wówczas o swoje prawa upomniał się jego dawny promotor i nie dopuścił do tej potyczki. Coyne był "więźniem" Kinga, a w ubiegły piątek wyszedł na ring w Las Vegas, gdzie mierzył się z Marcusem Oliveirą o miano pretendenta do tronu... WBA. Rzadko boksujący ostatnio Ryan poniósł porażkę przed czasem, ale podobnie jak dla Witherspoona ćwierć wieku temu, ta porażka okazała się drogą do wolności. Kilka dni po niej "Dziadek" - jak nazywa się powszechnie Dona Kinga, wyraził zgodę na rozwiązanie umowy z pięściarzem z Saint Louis. Dodajmy jeszcze, że dotąd obaj założyli sobie nawzajem sprawy w sądzie. Teraz prawdopodobnie wszystko rozejdzie się po kościach, a Coyne poprowadzi swoją karierę tak jak zechce... Wszak ma tylko 30 lat na karku i jeszcze kilka ciekawych walk przed sobą.