MAJEWSKI DOGŁĘBNIE DLA BOKSER.ORG: 'Z BOKSU CIĘŻKO JEST WYŻYĆ'

Cezary Kolasa, Opracowanie własne

2013-04-07

Swego czasu pięściarz stojący w miejscu, bez większych perspektyw, bez promotora. Łączący bokserskie treningi - swoją pasję i zamiłowanie - z pracą na budowie. Historia polskiego pięściarza, mieszkającego na stałe w Stanach, Przemysława Majewskiego (21-1, 13 KO) ma w swoich kartach zarówno miłe wspomnienia, jak i te trudne, wzmożone trudnymi życiowymi decyzjami. Od co najmniej dwóch lat kariera i życie Przemka zmieniły się - na lepsze. Popularny "The Machine" występuje w barwach grupy Global Boxing. Jest pięściarzem pojawiającym się w rankingach najważniejszych federacji, który może zamieszać w kategorii średniej. Zapraszamy do przeczytania obszernej rozmowy z Przemkiem, w której to opowiada m.in. o swoich początkach, pierwszych krokach na ringach zawodowych, przygotowaniach do pojedynków oraz najbliższych planach dotyczących jego kariery. Wywiad z 33-letnim bokserem pochodzącym z Radomia jest piątym odcinkiem cyklu pod nazwą "Niedziela w ringu".

Mamy kwiecień, ostatnią walkę stoczyłeś w lutym, ale wcześniej była prawie pięciomiesięczna przerwa pomiędzy pojedynkami. Ile teraz będziemy czekać na Twój kolejny występ?
Myślę, że w czerwcu będę na pewno walczył. Od tego zależy Global Boxing i Mariusz Kołodziej. Tam się jeszcze nigdy nie zawiodłem, zawsze mają plany odnośnie mojej osoby. Oczywiście negocjowali dla mnie walki w maju, czerwcu, ale wydaję mi się, że niespodzianka przygotowana jest na czerwiec.

Nazwiska rywala jeszcze nie znamy. Szykuje się zawodnik z czołówki, czy oponent na poziomie Mundy'ego lub Davisa?
Może ciut na lepszym poziomie. Oni byli na dobrym, ale biorąc pod uwagę na mój wiek i muszę toczyć większe walki - sprawdzić, gdzie mogę zajść.

Poprzedni pojedynek o tytuł miałeś w lipcu ubiegłego roku, kiedy to zdobyłeś tytuł NABF pokonując przed czasem Chrisa Fitzpatricka. Dlaczego w następnych walkach go nie broniłeś?
Chciałem ten pas bronić, ale na to złożyło się parę kwestii dotyczących polityki promotorów, bo potem walczyłem m.in. z Mundy i federacja nie zgodziła się, abym stoczył obronę właśnie z tym przeciwnikiem. Zgodziliśmy się, nie było żadnych problem. Powiedzieliśmy, że my ten pas będziemy bronić w grudniu. Niestety przydarzyła się kontuzja, cięcie i nie mogłem wtedy zaboksować. Tytuł musiałem oddać, ale pozostałem w rankingach i na ring powróciłem - przez kontuzje - dopiero po pięciu miesiącach.

Nawiązując właśnie do tytułów pokroju NABF - według ciebie, pojedynki o regionalne pasy są potrzebne dla rozwoju kariery pięściarza zawodowego?
Oczywiście. Te pasy regionalnie pomogą nam w rankingach. Można powiedzieć: mały schodek, mały szczebel do góry w dążeniu do celu o najwyższe trofea.

Wróćmy ciut wcześniej. Przegrana przez nokaut z Torresem na pewno zabolała.
Po tym jak uległem Torresowi, zastanawiałem się co dalej ze mną będzie. Od tamtego momentu mam teraz cztery zwycięstwa, tak że jestem na optymalnym, dobrym torze, świetnie się rozpędziłem. Nie jest fajnie przegrać, fizycznie czułem się w porządku, psychicznie byłem zraniony. Super doświadczenie, wyciągnąłem wnioski i pnę do przodu.

Rewanżu najprawdopodobniej nie będzie, bo jak poinformował Mariusz Kołodziej, Kolumbijczyk stracił wizę i nie może startować na amerykańskich ringach. Nie jest też już posiadaczem tytułu WBO NABO, który zgarnął po zwycięstwie z Tobą. Mimo wszystko, chciałbyś się z rewanżować?
Jeżeli byłaby taka możliwość to czemu nie. Na pewno pojedynek byłby ciekawy dla samego mnie, byłoby mi łatwiej się do niego przygotować, ponieważ jest to pełna motywacja, determinacja. Dlaczego nie?

Sporo mówiło się ostatnio o Twojej walce z Georgem Grovesem. Anglik ma zakontraktowany występ na 25 maja w londyńskiej O2 Arenie. Rzeczywiście jest coś na rzeczy? Możesz potwierdzić te informacje?
Prowadziliśmy rozmowy, była propozycja i nasz team zgodził się na ten pojedynek. Okazało się jednak, że telewizja potrzebuje zawodnika bardziej znanego, prestiżowego i oczywiście chyba dlatego nie dostanę tej walki, bo nie jestem jeszcze tak popularny - bynajmniej w Anglii. Muszę więc stoczyć dwie, trzy solidne walki, aby moje nazwisko zaistniało w tym bokserskim świecie. Udowodnić ludziom, że mogę walczyć z najlepszymi. Może wtedy łatwiej będzie mi dostać takie potyczki, a tym bardziej będę mógł je negocjować na swoich warunkach

Atuty są raczej po stronie Grovesa, ale szansa na jeszcze większy rozwój kariery jest wielka.
Szansa byłaby wielka. Dostaliśmy propozycję, aby w nim walczyć. Wspólnie wszyscy usiedliśmy i doszliśmy do wniosku, że trzeba brać tę walkę, nie ma na co czekać. Takimi pojedynkami mam dużo do zyskania. Nigdy nie walczyłem w Europie, nie mówiąc o Wyspach Brytyjskich. Poza tym byłby swoisty test. Żaden faworyt ze mnie by nie był, ale wyzwanie spore.

33 lata na karku, ponad 20. występów na ringach zawodowych. Nie chcę hipotetycznie sądzić, że kolejne potyczki Przemysława Majewskiego to być albo nie być dla jego kariery. Nie kusi Cię jednak starcie o czempionat?
Jeżeli byłaby taka możliwość to tak masz rację, oczywiście chciałbym. Nie możesz powiedzieć "nie" gdy dostajesz prozozycję walki o mistrzostwo świata, bo taka oferta może już nigdy nie nadejść. Walkę o tron, choć by nie wiem co się działo, musisz najpierw przyjąć, a potem walczyć. Biorę też pod uwagę swoje lata, nie jestem już najmłodszy. Ogólnie czuję się świetnie, świeży i młody. Rozpocząłem późno. Nie jestem jeszcze wyboksowany, ale nie mam pojęcia co będzie za rok, dwa. Teraz jest mój moment, żebym zrobił duży krok do przodu.

Jest na ten przykład Daniel Geale, który dzierży pas IBF, Gołowkin urzęduje na tronie WBA, przebojem wdarł się do czołówki. Niedawno tytuł WBO zdobył Peter Quillin. Nie wspominając już o Martinezie. Wybór jest duży.
Już jestem blisko, bo moje nazwisko jest w rankingach najważniejszych federacji, w dziesiątce, piętnastce. Aczkolwiek daleko, bo każda walka pomiędzy dostaniem szansy jest niebezpieczna. Mój ostatni występ nie był z najlepszym przeciwnikiem, ale był niebezpieczny. Każdy pojedynek ma status podwyższonego ryzyka. Jakąkolwiek walkę musisz traktować jak o mistrzostwo świata, żeby dojść do celu, dostać tę szanse.

Nie mieliście oferty ze strony promotorów tych pięściarzy?
Nie dostaliśmy jeszcze takiej propozycji. Sądzę, że mam malutką drogę do przejścia. Muszę udowodnić, a moje nazwisko zaistnieć w tych typowych, najważniejszych rankingach bokserskich. Wiadomo, jestem w nich, ale muszę bić się z najlepszymi, aby moje imię wyłoniło się. Wtedy oferty napłyną.

Jeśli mówimy o Gołowkinie, we wrześniu ubiegłego roku skrzyżował on rękawice z naszym Grześkiem Proksą. Kazach szybko rozprawił się z "Super G". Widzisz się w pojedynku z mocno bijącym Gołowkinem?
W momencie jeżeli przygotowujesz się do walki, trenujesz po to, aby te starcie wygrać. Studiujesz rywala, przygotowując się pod niego, żeby wyszło jak najlepiej. Pojedynek z Kazachem byłby bardzo, bardzo ciężki. Strasznie silnie bije.

Od kilku lat walczysz pod banderą Global Boxing. Wcześniej też boksowałeś w Stanach, ale wiem, że miałeś ciężej. Czy początki na zawodostwie to rzeczywiście był tak trudny okres?
Nie ukrywam, okres ciężki, ale były to bardziej młodzieńcze lata. Czułem się podekscytowany. Prawda, byłem momentami może troszkę przemęczony, ale nie myślałem jak jest ciężko, tylko zastanawiałem się, ile mam z tego zabawy robiąc to. Szkoła życia.

Powróciłem do wywiadów z Tobą z przed kilku lat. Jedna z rozmów dotyczyła ważnych decyzji, które w tamtym momencie były dla ciebie sprawą nad wyraz istotną. Chodzi mi o pracę na budowie i szukanie odpowiedzi, czy skończysz z tym i zajmiesz się w stu procentach boksem. Niełatwy wątek, prawda?
Zdecydowanie. Prawdą jest, że z boksu wyżyć jest trudno, miałem i mam płacone za te walki, ale nie aż na tyle, żeby przetrwać. Szczególnie, gdyby starcia były często np. co trzy miesiące, byłoby mi lżej, ale czasami zdarzyła się kontuzja lub negocjacje nie wychodzą. Cieszę się, że dzięki grupie Global Boxing, Mariuszowi Kołodziejowi mogłem spełnić swoje małe marzenie.

Co wówczas Ciebie charakteryzowało? Czy pięściarstwo było w pewnym sensie zamiłowaniem, hobby?
Od początku, od 2004 pięściarstwo było zamiłowaniem. Zostałem wtedy namówiony, bym zawalczył pierwszą moją walkę amatorską. Zgodziłem się. Po tym jak ją stoczyłem, poznałem smak zwycięstwa. Jak chciałem coś robić, to tylko boksować i wygrywać. Naturalnie w gymie jestem pracoholikiem. Zawsze staram się być coraz lepszy. Boks stał się pasją.

Zdaję sobie sprawę z tego, że brak dogodnych pieniędzy, które odczuwałeś po swoich pierwszych starciach, dawały się we znaki. Jak współgrało to z przygotowaniami do walk?
Praktycznie podobnie jak teraz, bo chwilowo walczę np. dziesięć rund, a na początku boksowałem cztery, ale wszystko wyglądało podobnie jeśli mówimy o treningu bokserskim, kondycyjnym. Jeżeli jednak chcemy się zagłębiać w szczegóły, w danym momencie większość rzeczy wygląda odmiennie. Stawiamy nacisk na moje słabe strony. Mamy dużo bardziej doświadczonych trenerów od przygotowania fizycznego. Rozgrywa się to troszkę inaczej. Na ringach zawodostwie jestem od prawie siedmiu lat, więc złapałem rutynę. Inaczej się odżywiam, znajduję czas na odpoczynek. 24 godziny na dobę żyję boksem, śpię boksem i jem go.

Swego czasu pomógł Ci chyba Tomek Adamek i jego promotor Rozalski, którzy dołączali cie do karty walk. Tak naprawdę wtedy ludzie mogli obejrzeć Twoje walki również w telewizji, nie tylko czytając opis korespondenta z twoich występów.
Niegdyś walczyłem na jakieś gali Tomka, gdy jeszcze nie byłem zawodnikiem Global Boxing. Pojedynek z Caminero był drugim pod banderą tej stajni. Ale tak, tak. Boksowałem z Pietrantonio na gali kiedy Adamek walczył z Jasonem Estradą. To starcie wyszło dość śmiesznie, bo sześć, osiem tygodni wcześniej mój ówczesny menadżer rozmawiał z promotorami odnośnie walki i nie doszli do porozumienia. Ja jednak w głowie miałem, że będę boksował i cały czas trenowałem, tak jakbym po prostu miał walczyć. I wyobraź sobie, że tydzień przed dostaliśmy propozycje walki z Pietrantonio. Oczywiście musiałem iść wagę wyżej, ale wiedziałem że jestem gotowy i mogę wystąpić. Pewnie jeśli przygotowałbym się na tego zawodnika przez ten okres przygotowań, pojedynek wyszedłby mi lepiej, ale byłem zadowolony.

Podpisanie kontraktu z Mariuszem Kołodziejem było pewnego rodzaju strzałem w dziesiątkę?
Dosłownie. Strzał w dziesiątkę. Najlepsze, co mogło się zdarzyć w trakcie mojej kariery.

No właśnie. Jaki wpływ wywarła na ciebie i twoje decyzję osoba promotora Kołodzieja? Bo swój udział w tym, że nie porzuciłeś boksu ma chyba duży.
Przede wszystkim motywacja, wiem, że on cały czas drąży, szuka nowych wyzwań dla mnie. Ciągle dba o to, abyśmy byli w rankingach. Nadchodzące oferty związane z Grovesem i innymi przeciwnikami są dla nas wielką motywacją, żebyśmy poświecili się dla pięściarstwa.

Teraz przygotujesz się profesjonalnie do starć. Obecnie odczuwasz swobodę finansową?
Jasne, że odczuwam. Aczkolwiek wiadomo - ile by nie było, zawsze za mało (śmiech).

Archiwalne wiadomości związane z wami, polonijnymi bokserami ze Wschodniego Wybrzeża tryskały swoistym patriotyzmem. Nie wiem jak dokładnie odbierać ten wniosek, ale myślę, że tak to właśnie wyglądało. Fani z Polski poznawali was, niemało czytali wiadomości związane m.in. z Pawłem Wolakiem, czy twoją osobą. I przede wszystkim gorąco kibicowali. Kiedy spadała krytyka na zawodników z naszego kraju, wy byliście postrzegani trochę inaczej. Kibice was lubią. Zgodzisz się z taką tezą?
Nie zauważyłem właśnie tego, żeby była taka różnica pomiędzy nami, a krajowymi zawodnikami. Mnie się zawsze wydawało, że pięściarze z Polski są jakoś lepiej postrzegani przez kibiców. Powiem szczerze, że nigdy nie odczułem takiej różnicy, o której wspomniałeś. Ja mam zawsze taki dylemat: Patrick czy Przemysław. Wiadomo, kiedyś nie mówiłem po angielsku i nie chciałbym wszystkim tłumaczyć mojego imienia, bo zaraz było "What?". Dla wielu był to problem, więc został Patrick. Czasem ludzie mi to wytykają.

W komentarzach, czytając opinie na przeróżne tematy, widać było, że ludzie was polubili i dalej lubią, chcą więcej informacji, materiałów. Cieszyli się z większości newsów o postępach w poszczególnych karierach każdego z was. Dobrym przykładem jest twoja osoba, czy Pawła Wolaka, który został raz chyba ulubieńcem kibiców w naszym plebiscycie.
No widzisz, widocznie tak może było. Ja nie dostrzegłem tego do końca tej różnicy pomiędzy zawodnikiem mieszkającym w kraju a tutaj w Stanach. Dochodziłem do wniosku, że jako bokser muszę przygotowywać się ostro do walk, by potem wyjść do ringu i dać z siebie wszystko. Być może w przeciwnikach też różnicy dużej nie ma, w Polsce również bokserzy toczą trudne pojedynki, podobnie my w USA. Co by się nie działo, każdy bokser musi wykonać swoją pracę.

W niedalekiej przeszłości do North Bergen przybyło kilku nowych bokserów znad Wisły - Kamil Łaszczyk, Patryk Szymański, bardziej doświadczony Michał Chudecki. Cieszysz się, że jest was coraz więcej?
Oczywiście, strasznie się cieszę, ale właśnie nigdy nie miałem tego doświadczenia z amatorskim boksem. Wyjechałem, gdy miałem 21 lat, zaczynałem trochę trenować, lecz nigdy nie widziałem jak ten amatorstwo działa. Teraz zauważam, jak ci chłopcy są świetne wyszkoleni technicznie. Jak zaczynałem kilka lat temu, nie byłem jeszcze tak dobry, jak oni są teraz.

Wróżysz tym zawodnikom sukces? Przykład - Łaszczyk w dwa lata rozwinął się niesamowicie. Szokuje nokautującym ciosem, ale też mile zaskakuje spokojnym boksowaniem, który widoczny był w jego ostatnim pojedynku z Krzyśkiem Cieślakiem.
Łaszczyk od początku mi się podobał. Świetny ruch, balans i spokój w ringu, który w ostatnim czasie dostrzegamy w jego boksie. Jego styl budził zadowolenie. Może nacierać na przeciwnika, ale też unikać półdystansu i również wychodzi mi to dobrze. Wszystkim tym zawodników wróżę wielką przyszłość. Widzę, jacy są głodni boksu, podekscytowani. Wybrali drogę przygotowań tutaj, w Stanach i odnoszę wrażenie, że oni dobrze wiedzą, po co tu przyjechali. Zdają sobie sprawę z tego, że nie są to wakacje, a czas na żmudną pracę nad swoim boksem. Jestem przekonany, że efekty ich pracy będę naprawdę duże. Kiedyś tłumaczyłem ten wątek. Kilka tygodni temu Mariusz Kołodziej został człowiekiem roku Polonii w Nowym Jorku. Wypowiadałem się wtedy, ciesząc się, że nasi pięściarze z Polski trafili tutaj pod opiekę Global Boxing. Przyjechali tu bezpośrednio. W Stanach jestem od jedenastu lat, boksuję od dziewięciu i widziałem wielu bokserów przyjeżdżających z zagranicy, którym amerykański sen się nie spełnił. A wiedząc, że oni przyjechali do Mariusza Kołodzieja, mają świetny sztab szkoleniowy, począwszy od głównego szkoleniowca, do trenerów od przygotowania fizycznego i jedynie co muszą robić, starać się i przygotywać się najmocniej jak mogą. Być gotowym na następne wyzwania. Sporo osób wracało. Miałem takiego znajomego, pochodzący z Grecji. Gdy zaczynałem, on miał bilans 14-0, tytuł NABO, NABF i miał amerykański sen. Po kilku latach jednak wrócił do Grecji. Sen się nie spełnił. Nie miał tak dobrych promotorów, z jakimi my jesteśmy związani z Global Boxing, opieki, którą czujemy w North Bergen.

Żałujesz, że nie miałeś na początku swojej drogi w boksie zawodowym takich warunków do treningu, jakie aktualnie mają zawodnicy, których wymieniliśmy?
Wiesz... na samym starcie miałem odczucie, że nikt się mną nie zainteresował, bo byłem naprawdę... zielony. Zawsze o sobie myślałem "jestem niezły, dobry", ale tak jak teraz oglądam swoje pierwsze występy, nie wyglądałem aż tak dobrze, jak samemu mi się wydawało. Kiedyś promotorzy nie interesowali się moją osobą, gdyż nie pokazywałem tego, co chcieli ujrzeć w moim boksie. Nie miałem doświadczenia amatorskiego, byłem początkujący. Cieszyłbym się, gdybym miał taką pomoc, jaką teraz oferują mi dobrzy ludzie z Global Boxing.

Mówimy tylko o Stanach, ale pochodzisz przecież z Radomia, tam rozpocząłeś bokserskie treningi. Po dziesięciu latach nieobecności odwiedziłeś niedawno swoje rodzinne tereny i miejscowy klub Broń. Wspomnienia wróciły?
Spotkałem tam Andrzeja Wójcika, trenera, który kiedyś nam pomagał. Poznałem radomską Broń, gdzie Adaś Jabłoński prowadzi treningi. Mają świetny team amatorski. Michał Cieślak jest tego przykładem. Chłopaki wygrywają i idą cały czas do przodu. Jest też drugi klub, na Radomiaku. Było to coś dla mnie niesamowitego powrócić na stare śmieci. Spotkać moich przyjaciół z dawnych, młodzieńczych lat.

Zostańmy przy temacie Polski. Zapytałem o to Andrzeja Fonfarę, zapytam więc i Ciebie. Chciałbyś zaboksować kiedyś w ojczystym kraju? Może o mistrzostwo świata...
Nigdy nie ukrywałem, że moim małym marzeniem jest występ w Polsce. Jak byłem właśnie w kraju, narobiło się szumu, że mogliby nam zorganizować walkę w Radomiu lub w okolicach moich terenów. Bylem podekscytowany, ale nie zależy to ode mnie. Musi się wszystko zgadzać: miasto, promotorzy. Na pewno chciałbym.

W naszym kraju zawodowe pięściarstwo rozwija się. Jest kilka grup promotorskich, w tym dwie większe. Śledzisz na pewno wydarzenia bokserskie i pewnie zauważasz, że od Twojego wyjazdu sporo się zmieniło. Coraz częściej da się zauważyć lepszych rywali dla naszych zawodników. Tomasz Babiloński dla naszego Krzysztofa Zimnocha zakontraktował byłego mistrza świata, Olivera McCalla. W Polsce odbywają się też starcia największej rangi - począwszy od europejskiej (przykład Jackiewicza), do światowej (przykład Włodarczyka). Organizowane są też świetnie obsadzone gale. Ostatnia taka odbyła się w lutym - Polsat Boxing Night.
Dużo się zmieniło. Jak zacząłem boksować, Tomka Adamka nie było jeszcze w Stanach, ale zaczęliśmy słyszeć o Tomku, Krzysztofie Włodarczyku i ten boks zaczął się troszeczkę dobijać do góry. Nawet jak zapytasz trenerów w Stanach o opinie na temat polskich bokserów, słyszysz odpowiedzi, w których w pozytywnych słowach opisują ich i wymieniają nazwiska poszczególnych bokserów, których mają na myśli. Czasem nie potrafią wymówić ich nazwisk, a i tak wiedzą, o kim mówią.

Rozmawiał Cezary Kolasa