POGROMCY POLAKÓW: AUDLEY HARRISON

Leszek Dudek, Opracowanie własne

2013-03-31

Pięciokrotnie wróżono mu koniec kariery. Za każdym razem wracał i sobie tylko znanym sposobem potrafił przekonać kibiców, że wciąż może boksować na wysokim poziomie. Potrafiłby sprzedać lód Eskimosom. Trudno wyobrazić sobie lepszą cechę dla promotora. Niestety pięściarza rozlicza się głównie z występów w ringu, a z tymi bywało różnie.

Rozpocznę od małej dygresji. Brytyjscy bokserzy to twardziele jakich mało. Ich walki na poziomie klubowym bywają brutalne, umiejętności niedoceniane, a rekordy mylące, jednak przyjęła się opinia, że sędziowie przedwcześnie przerywają pojedynki z przyjezdnymi - szczególnie wtedy, gdy stawką jest coś więcej niż kilkaset funtów. Na ten temat sporo mogliby powiedzieć chociażby Rafał Jackiewicz i Krzysztof Bienias, jednak dziś nie o nich.

Domyślacie się już, że bohaterami tego odcinka są Audley Harrison (31-6, 23 KO) i Tomasz Bonin (41-3, 22 KO), którzy w czerwcu 2004 roku na gali w Londynie stoczyli bardzo dobry, zacięty pojedynek. Przez techniczny nokaut w dziewiątej rundzie zwyciężył "A Force", jednak w momencie przerwania Polak zdaniem wielu prowadził na punkty. Sama decyzja o poddaniu "Byka" była (delikatnie mówiąc) nietrafiona.

CHWIEJNA PSYCHIKA

Każda duża walka z udziałem Audleya to materiał na esej. Zamiast opisywać najważniejsze z nich, postanowiłem skupić się na jednej, która zresztą doskonale oddaje osobowość Brytyjczyka. Pojedynek Harrisona z Boninem to kwintesencja boksu mistrza olimpijskiego z Sydney. Kiedy wszystko układało sie po jego myśli, wyglądał w ringu fantastycznie. Każdorazowo wystarczała jednak ta jedna, drobna iskierka i "A Force" zmieniał się nie do poznania. Tak chimeryczny był przez całą swoją karierę.

Audley rozpoczął dobrze, ale w żadnym momencie nie zachwycał. W drugiej rundzie do głosu doszedł Polak, który nadspodziewanie dobrze boksował za lewym prostym. Zaniepokojony Harrison zebrał się w sobie i w trzeciej odsłonie to jego jab dyktował warunki. Nie trwało to długo, bo sytuacja zmieniła się, kiedy Bonin trafił mocnym prawym. "A Force" zdał sobie sprawę, że musi się obudzić i postanowił zamienić bokserski mecz w bójkę. Kibice byli zachwyceni, Audley z pozoru również. Po raz pierwszy Bonin był zraniony po potężnym lewym, który wysłał go na liny i obróbił o prawie 360 stopni. Harrison potrzebował tego momentu, by uwierzyć, że jest lepszym bokserem. W mgnieniu oka wszystko się zmieniło, a ciężka przeprawa płynnie zamieniła się w koncert.

Po sześciu rundach wydawało się, że Audley ma zwycięstwo w kieszeni, ale jeden błąd sprawił, że faworyt znów wypadł z rytmu i pozwolił Boninowi wrócić do gry. W siódmej odsłonie Polak trafił piękną kombinacją trzech ciosów i choć Harrison pokazał, że nie zrobiło to na nim wrażenia, znów zamknął się w sobie, stracił flow. W ósmym starciu Bonin boksował równie dobrze, a może to Audley zupełnie nie mógł się odnaleźć. "Byk" trafiał lewym prostym, dokładał prawy, a nawet starał się wydłużać kombinacje. Mistrz olimpijski nie miał odpowiedzi.

Raz jeszcze obraz walki zmienił się po mocnym ciosie Audleya. Prawy podbródkowy zranił Bonina w dziewiątej rundzie. Harrison poczuł krew i ruszył do ataku. Trafiał czysto i bardzo mocno, znów był sobą w najlepszym wydaniu. Polak odpowiadał i nie był zagrożony nokautem, ale zbierał lanie z rąk tymczasowo pewnego siebie faworyta. Właśnie wtedy sędzia John Keane z nieznanego nikomu powodu przerwał walkę. Szkoda to komentować.

ALE...

Racja, żadnego pogromu nie było. Polakiem, z którym Audley Harrison wygrał bezdyskusyjnie był 30-letni Piotr Jurczyk (wówczas 9-8, 5 KO). Walka odbyła się w październiku 2001 roku na gali w Glasgow. Młodsza wersja mistrza olimpijskiego z Sydney potrzebowała dwóch rund na zakończenie pojedynku. Dzieła dokonał potężny prawy na korpus, wcześniej jednak "A Force" przyjął swoje od bojowo nastawionego Polaka, który dzielną postawą sam sprowadził na siebie gniew Harrisona.

CZŁOWIEK, KTÓRY MIAŁ MARZENIA

- Zawsze powtarzam: bardzo łatwo jest zrezygnować ze swoich marzeń, pragnień, nadziei, ale wszelkie niepowodzenia mogą skończyć się powrotami. I oto jestem – 41 lat, w życiowej formie, nigdy się nie poddaję. Pozbyłem się wszystkich demonów, a moje umiejętności nie zanikają - przekonuje Harrison, który w lutym jako pierwszy zawodnik w historii po raz drugi zwyciężył w popularnym turnieju Prizefighter.

Ten triumf wskrzesił jego karierę i zapewnił jeszcze jedną, tym razem chyba naprawdę ostatnią szansę. 27 kwietnia na gali w Sheffield "A Force" przetestuje niepokonanego Deontaya Wildera (27-0, 27 KO). Najbliżsi rywale znają się bardzo dobrze, bo w przeszłości sporo ze sobą sparowali. Pojawiła się nawet plotka, że Audley podczas jednej z takich sesji zafundował niepokonanemu Amerykaninowi nokdaun, ale w rzeczywistości było odwrotnie.

- Nie rzuciłem Wildera na deski podczas sparingu. Stało się dokładnie odwotnie - szczerze wyznał Harrison. - Moja logika jest prosta. Wybieram największe ryzyko dla największej nagrody. Jeśli z kimkolwiek przegram, to będzie koniec. Zaczynamy!

Jednego nikt mu nie odmówi. Pamiętając, jak zakończyła się poprzednia potyczka z niepokonanym prospektem, Harrison znów decyduje się na odważny krok i przyjmuje niebezpieczną walkę, mając tylko cztery tygodnie na przygotowanie.

- Moje marzenia to moje marzenia. Pojawiają się w mojej głowie, a nie w głowie kogokolwiek innego. Ta podróż zakończy się zdobyciem tytułu mistrza świata. Właśnie dlatego ją rozpocząłem i tak zamierzam ją skończyć. Myślę, że dostanę jeszcze swoją szansę. To mogą być same trudne walki, jestem na to gotowy.  Nie porzucajcie marzeń, one są naszym wybawieniem!

Za co szanuję Harrisona? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Doskonale rozumiem każdego kibica, który zarzeka się, że już nigdy nie obejrzy jego walki. Sam mówiłem to samo, kiedy przestraszony "A Force" nie zadał ciosu w pojedynku z Haye'em. Złośliwi nazywają go "Fraudley" lub "A-Farce", w Polsce mówimy "Omdlej". W opinii wielu jest najbardziej niespełnionym brytyjskim talentem ostatniej dekady, on jednak od dawna nie zważa na słowa innych. A kiedy zapewnia, że to jeszcze nie koniec, część mnie chce mu wierzyć.