KSB: NAVARRETE vs BOZA-EDWARDS

Jakub Biłuński, Opracowanie własne

2013-03-30

Nadmorskie miasto General Santos (trad. Dadiangas) słynie z produkcji najwyższej jakości tuńczyka i wydania na świat mistrzów boksu - Manny'ego Pacquiao, Nonito Donaire i Rolando Navarrete. Właściwie jednak tylko ten trzeci urodził się dokładnie w GenSan. Dawnego czempiona można dziś spotkać na targu rybnym, gdzie zarabia do 15 dolarów dziennie. W jego rozpadającym się domu wciąż wisi ciężki worek, więc sąsiedzi często słyszą, jak uderza człowiek znany kiedyś jako ''Bad Boy z Dadiangas''.

Filipiny budzą respekt trzydziestoma sześcioma pięściarzami, którzy zdobyli najważniejsze pasy. Ich droga niemal zawsze zaczyna się w skrajnej biedzie. Nie inaczej było w przypadku Rolando. Chłopak od małego wdawał się w bójki, szybko zyskując uliczną sławę. ''Na profi'' przeszedł w wieku szesnastu lat (luty 1973 roku). Po wyrobieniu sobie opinii czołowego zawodnika wagi piórkowej w swoim kraju, przeniósł się na Hawaje. Właśnie tam dojrzał boksersko. Karierą walczącego z odwrotnej pozycji bombardiera kierował owiany legendą promotor ''Sad Sam'' Ichinose, postać niczym z kart opowiadań Damona Runyona. Dzięki dobrym wynikom i protekcji Smutnego Sama Navarrete otrzymał w kwietniu 1980 roku walkę o mistrzostwo świata WBC. Alexis Arguello - najlepsze wówczas ''super piórko'' - pokonał Rolando przez TKO w piątej rundzie. Pozostał niedosyt, gdyż dobrze prezentujący się Filipińczyk doznał rozcięć, które uniemożliwiły dalszą rywalizację. Kolejna okazja pojawiła się niespodziewanie; Rafaela Limona zmogła grypa żołądkowa na dziesięć dni przed rewanżową walką z nowym mistrzem WBC, Corneliusem Bozą-Edwardsem.

Przełomem w życiu Bozy stało się spotkanie z brytyjskim plantatorem herbaty, fanatykiem szermierki na pięści Johnem Edwardsem, który przyprowadził 12-latka do cieszącego się znakomitą reputacją Kampala Boxing Club. Kiedy Edwards uciekał z przejętej przez Idi Amina Ugandy, mańkut Boza walczył już w jej reprezentacji. Około 1974 roku pochodzący z rozbitej rodziny bokser podążył za swoim mentorem. Zamieszkał w londyńskim domu Edwardsa i przyjął jego nazwisko. Ostatni ''występ'' w barwach UGA zaliczył w turnieju olimpijskim (Montreal 1976) - miał walczyć z Leszkiem Kosedowskim (kategoria 57 kg), lecz przeszkodził im bojkot, na jaki zdecydowała się większość krajów afrykańskich. Niedługo potem Ugandyjczyk ożenił się i przeszedł na zawodowstwo pod opieką Mickeya Duffa, numeru jeden brytyjskiej sceny promotorskiej. Tragiczna śmierć żony (zabiła ją ostra niewydolność nerek) spowodowała, że myślał o samobójstwie, ale sześciomiesięczna córka podtrzymała w nim ogień. Nie zdołał osiągnąć popularności na Wyspach, dlatego Duff organizował mu czasami walki zagraniczne. Jedna z nich - honorowa porażka z Alexisem Arguello (sierpień 1980, TKO w ósmej rundzie) zapewniła Corneliusowi zainteresowanie telewizji za Oceanem. Rok 1981 to dwa wielkie zwycięstwa świeżo upieczonego Brytyjczyka - detronizacja mistrza świata Rafaela Limona (jednogłośne zwycięstwo na punkty) i pierwsza obrona tytułu (poddanie Bobby'ego Chacona w przerwie między 13 i 14 rundą). Zapamiętano zwłaszcza pojedynek z Limonem. - Wiecie, co spotyka Brytoli, gdy wchodzą do ringu z Meksykanami - rzekł ''Bazooka'', nawiązując do śmierci Johnny'ego Owena po walce z Lupe Pintorem. Ku radości ludzkiej Cornelius wyboksował chama.

Wyobraźcie sobie stadion w sercu Toskanii, słonecznym Viareggio. Postawcie ring w kolorze granatu na kole środkowym. Ring pędzla Rafaela, ozdobiony logiem Kappy i parą egzotycznych pięściarzy. Bierzcie i pijcie z niego wszyscy. Elegancki puncher Boza-Edwards był notowanym w rankingach P4P, jedynym ówcześnie brytyjskim mistrzem świata. Przegrał pierwszą rundę i zrozumiał, że Navarrete walczy inaczej niż reszta mańkutów. Człapiący Filipińczyk zaczynał akcje prawym sierpowym, do którego dokładał lewy na korpus albo na głowę. Wkładał w te ciosy całe ciało i wydłużał kombinacje. Największą wadę Bozy-Edwardsa stanowiło przyjmowanie zaproszeń przeciwnika. Często zapominał o przewadze warunków fizycznych i szybkości nóg, wymieniał ciosy z killerami. Niepotrzebnie chciał przełamywać; a Navarrete cierpliwie czekał, kontrolował tempo lepiej niż np. Chacon. Choć oddał zaciętą trzecią odsłonę i zebrał kilka strasznych uderzeń, rozbił łuk brwiowy mistrza. Wojnę na wyniszczenie w czwartej rundzie przerwało kombo prawy sierpowy-krótki lewy. Arthur Mercante liczył Bozę do ośmiu. Mistrz wstał i za chwilę dostał następny prawy. Ciężko upadł, zdołał się zebrać na ''9''. Jakoś przetrwał nawałnicę. Dosyć spokojnie minęło półtorej minuty piątego starcia. I nagle ostatni błąd Corneliusa - sięgnięcie jabem skontrowane soczystymi sierpowymi. Finito.

Łagodność i poświęcenie. Tak można - patrząc z zewnątrz - określić Bozę-Edwardsa. Obecnie zajmuje się trenerką, m.in. Jessie Vargas dużo mu zawdzięcza. Cornelius walczył do 1987 roku i choć nie sięgnął ponownie szczytów, przerwał marsze paru prospektów (takich jak John Verderosa czy Pedro Laza), bił się z Bobbym Chaconem (nieudany rewanż), Rockym Lockridgem, Hectorem ''Macho'' Camacho...

Na brudnej, odrapanej ścianie przyklejono plakat z napisem ''Manny Knows''. Kongresmen Pacquiao wsuwa w dłoń idola z dzieciństwa kilka banknotów, pozdrawia i wychodzi. ''Bad Boy z Dadiangas'' zamyka drzwi, siada, wciera crack w dziąsła. Wspomina ekstazę tłumu, więzienną hańbę; zrywa się na nogi. Sąsiedzi znów słyszą dźwięki obijanego worka.