BERNARD HOPKINS JAK WINO

Tomasz Ratajczak, Opracowanie własne

2013-03-10

Dla takich chwil warto spędzać kolejne nieprzespane noce, oglądając transmisje z amerykańskich gal bokserskich. W takiej chwili mamy świadomość, że oto byliśmy świadkami czegoś wyjątkowego, o czym będziemy opowiadać wnukom. Na naszych oczach stała się wielka historia. Bernard Hopkins (53-6-2, 32 KO) zrobił to ponownie!

Być może stwierdzenie, że „Kat” jest jak wino pachnie banałem, ale co z tego, skoro trafia w sedno. Pogromca Tavorisa Clouda (24-1, 19 KO) i najstarszy w historii (po raz drugi!) mistrz świata w zawodowym boksie rzeczywiście im starszy, tym lepszy. Pamiętam pierwsze walki Hopkinsa o mistrzowskie pasy w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy jego styl, oparty na ringowym cwaniactwie i nieustannym balansowaniu na granicy nieczystej walki, był irytujący. Pamiętam to uczucie, które towarzyszyło jego kolejnym pojedynkom, gdy miałem nadzieję, że w końcu znajdzie się ktoś, kto jak Roy Jones Jr. w 1993 roku, znajdzie właściwą odpowiedź na spryt młodego wówczas lisa. Udało się to dopiero Jermainowi Taylorowi po długich dziesięciu latach i aż dziewiętnastu obronach mistrzowskich pasów (pierwszą walkę z Allenem uznano za „no contest”). Z czasem jednak wino dojrzało i choć nie zmieniło bukietu, nabrało szlachetności. Widać to było doskonale już w walce z Kellym Pavlikiem w 2008 roku, gdy stary ringowy wyga udzielił młodemu rywalowi surowej lekcji boksu. Powtórzył to z Jeanem Pascalem i tej nocy po raz trzeci z Cloudem. Jakiż symboliczny wymiar miała chwila ogłoszenia werdyktu sędziowskiego, w której Hopkins odbierał gratulacje właśnie od Pascala!

Oczywiście w takim momencie trudno nie zadać pytania – jak on to robi? W każdym z trzech wymienionych przypadków, mimo odmiennego przebiegu walki scenariusz był w gruncie rzeczy taki sam. Młodzi rywale zamiast realizować taktykę gwarantującą zwycięstwo, zarzucali ją boksując na warunkach starego lisa. Jakże dobitnie było to widać dzisiaj. Cloud powinien pójść z Hopkinsem na nieustającą wojnę, licząc na przełamanie rywala, który jakby nie było zbliża się do pięćdziesiątki i wbrew pozorom nie ma szczęki z tytanu. „Thunder” wybrał jednak bokserskie szachy, w których z góry skazany był na porażkę, a Hopkins w mistrzowskim stylu co rusz ośmieszał go efektownymi unikami i zaskakiwał kontrami. Wydawało się, że „Kat” jest w tej walce bardziej „Kobrą”, hipnotyzując przeciwnika spokojnym spojrzeniem i niewzruszonym, niewyrażającym żadnych emocji wyrazem twarzy. I w tym chyba leży tajemnica jego sukcesów. Młode wilki wychodzą do walki z nim doskonale wiedząc co trzeba zrobić, aby wygrać. Ale po pierwszym gongu taktyka zostaje w głowach sekundantów, bezradnie przypatrujących się z narożnika jak ich zawodnik zaczyna boksować tak, jak mu Hopkins dyktuje. „Kat” po zwycięskiej walce zapowiedział już, że planuje unifikacyjną walkę z Nathanem Cleverlym (25-0, 12 KO) i nie mam wątpliwości, że młody Walijczyk będzie kolejnym, który odbierze z rąk starszego pedagoga surową lekcję boksu, a Hopkins zapisze kolejną ważną kartę w historii boksu. Tymczasem warto otworzyć butelkę dobrego, starego wina i wypić toast za zdrowie starego-nowego mistrza świata wagi półciężkiej!