SZACUNEK PANOWIE! MYLIŁEM SIĘ...

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2013-02-24

Dziennikarze obarczeni są odpowiedzialnością szczególnego rodzaju. Jest to odpowiedzialność za publicznie wygłaszane sądy, z których trafności autorzy mają prawo być rozliczani przez czytelników. Zwłaszcza, jeśli mają możliwość formułować swoje opinie na łamach poczytnych periodyków, w popularnych stacjach telewizyjnych, czy też w dużych serwisach informacyjnych. Tak jest właśnie z nami, redaktorami BOKSER.ORG, największego polskiego portalu bokserskiego i jednego z największych w Europie. Możliwość dzielenia się naszymi obserwacjami na temat boksu z liczną rzeszą czytelników, nakłada na nasze barki wyjątkową odpowiedzialność, gdyż łamy tego serwisu nie są zwykłym forum, na którym każdy z jego współtwórców może pisać bez konsekwencji. I właśnie taką odpowiedzialność za jedną z moich opinii muszę teraz przyjąć. I przeprosić.

Wczoraj zaprezentowaliśmy Wam nasze redakcyjne typy wyniku walki Andrzeja Gołoty (41-9-1, 33 KO) z Przemysławem Saletą (44-7, 22 KO). Ja uznałem, że walka obu ringowych weteranów nie będzie miała żadnego wymiaru sportowego i zakończy się w kontrowersyjny sposób, najpewniej kontuzją jednego z boksujących seniorów w pierwszej lub drugiej rundzie. Jak bardzo myliłem się wie każdy, kto wczorajszy pojedynek w Gdańsku oglądał, w hali lub na ekranie telewizora. Dlatego chciałbym teraz wyrazić moje ogromne uznanie oraz szacunek dla obu pięściarzy i odszczekać własne niesprawiedliwe i bardzo mylne słowa. Byliśmy świadkami jednej z najbardziej emocjonujących walk w wadze ciężkiej w ostatnich latach. Dwóch 45-latków, w tym jeden bez nerki, a drugi po wielu operacjach lewej ręki, stworzyło wspaniałe widowisko, momentami, zwłaszcza w pierwszych rundach przypominające wielkie walki z lat 90. ubiegłego wieku. Gołota chwilami przypominał tego młodego zawodnika, toczącego tytaniczny bój z Riddickiem Bowe. Saleta zamknął usta swoim krytykom pokazując, że nie jest tylko celebrytą, ale sportowcem zasługującym na uznanie, prezentującym wielką klasę, gdy oddał honory pokonanemu rywalowi. Szacunek Panowie! I przepraszam…

Jednocześnie trudno pozostać wyłącznie w roli dziennikarza, chłodno analizującego rzeczywistość, gdy ogląda się walkę pięściarza, któremu kibicowało się już jako nastolatek w latach 80. ubiegłego stulecia, gdy sięgał po medal olimpijski, a następnie śledziło jego marsz na szczyt zawodowego rankingu uwieńczony epickim starciem z Bowe. Jestem jednym z tych Polaków, którzy ulegli trudnemu do wytłumaczenia fenomenowi Gołoty, wstawali na jego walki nawet wtedy, gdy spodziewali się, że to nie potrwa długo. Jestem także jednym z tych, którzy pamiętają, że Gołota to nie tylko szybkie porażki z Lewisem czy Brewsterem, oraz ucieczka z ringu w walce z Tysonem. Dla mnie Gołota to pięściarz, który w złotej erze wagi ciężkiej utrzymywał się przez kilka lat na szczycie, walczył z absolutną czołówką królewskiej dywizji i dwukrotnie przegrał pojedynki o koronę nie z rywalami, ale ze złodziejami uzbrojonymi w ołówki. Żaden z Polaków boksujących w wadze ciężkiej nawet nie zbliżył się do tych osiągnięć i pewnie niestety jeszcze długo nie zbliży. Jaka szkoda, że nie było wtedy Andrzeja Gmitruka w jego narożniku! Gołocie zawdzięczam niezapomniane emocje i tego wspomnienia nie zmaże wczorajsza porażka, jakże odmienna od tych, które stały się wcześniej przedmiotem niewybrednych kpin. Gołota starzejący się chyba szybciej niż Saleta, odczuwający zapewne coraz bardziej skutki wyniszczających ringowych wojen, największą walkę stoczył sam ze sobą i choć ostatecznie przegrał, bardziej właśnie ze zmęczeniem niż Saletą, to raz jeszcze zabrał nas, swoich 30- i 40-letnich kibiców w podróż do przeszłości i stoczył raz jeszcze old-schoolową wojnę. Ze względu na sympatię do niego mam nadzieję, że to już po raz ostatni. Dziękuję Andrzeju za te wszystkie lata i niezapomniane emocje. Boks zawodowy w Polsce zawdzięcza Tobie najwięcej. I nadal Ciebie potrzebuje, ale już w innej roli.