JANUSZ GORTAT O KARIERZE ANDRZEJA GOŁOTY

Sebastian Staszewski, natemat.pl

2013-02-24

- Andrzeja w szkole dręczyli koledzy, dlatego przyszedł na boks. Bał się kogokolwiek uderzyć. W Legii na nosie grał mu knypek Mrozik, waga musza. Ale jak zdenerwował Andrzeja jeden taki Niemiec, to go Gołota skasował w kilkanaście sekund - wspomina Janusz Gortat, pierwszy trener Andrzeja Gołoty (41-9-1, 33 KO), który zabrał nas w podróż w czasie i pokazał Andrzeja, jakiego nie znaliśmy.

- Kto przyprowadził Andrzeja Gołotę do sekcji bokserskiej Legii Warszawa?
Janusz Gortat:
Jego wujo, który go wychowywał. Był zegarmistrzem z ul. Francuskiej. Andrzej miał wtedy 15 lat.

I dlaczego akurat boks?
JG: 
Może dziś brzmi to śmiesznie, ale Andrzeja w szkole... cały czas szturchali. Był największy w klasie, a i tak koledzy mu dokuczali. Wujek zdecydował, że Andrzej musi się nauczyć walczyć. Przyprowadził go do nas. Ale tu na początku było to samo. Był w Legii taki Mrozik, waga musza, knypek. I ten Mrozik grał Andrzejowi na nosie non stop.

Gołota nie dawał się sprowokować?
JG: 
Nigdy nikomu nie oddał. Prawda była taka, że Gołota bał się zrobić ludziom krzywdę. Oczywiście, później w sparingach wszyscy się przekonali, jaką siłą dysponował. Był tak mocny, że nie było dla niego odpowiednich rywali. Ale w szkole nigdy nikogo nie uderzył.

-Sparował więc z Panem.
JG:
Tak. Nie było wyjścia, bo zbliżały się mistrzostwa Polski. A, że ja miałem mistrzowskie doświadczenie, to cały czas go oszukiwałem jakimiś sztuczkami. Odskakiwałem na bok i cios. Zasłaniałem się i cios. A on nie mógł biedny tego przeboleć: „Trenerze… Jak to trener robi?”. (śmiech)

- W juniorach Gołota obijał wszystkich?
JG: 
Kiedyś byliśmy na turnieju „Złotej Łódki”. Andrzej wygrał pierwszą walkę, wygrał drugą i w finale mierzył się z jakimś Niemcem. Po zakończeniu pierwszej rundy ten Niemiec uderzył go w głowę, już po komendzie sędziego. Andrzej przyszedł wkurzony do narożnika i płacze: "Trenerze, widział to trener? Uderzył mnie w tył głowy!". "To weź mu, kur.., oddaj, a nie się skarżysz!" – krzyknąłem. Zaczęła się druga runda i po kilkunastu sekundach walka się skończyła. Ciężki nokaut.

- O Gołocie przez lata panowała opinia, że jest szorstkim odludkiem.
JG:
 A gdzie tam! Od małolata Andrzej był koleżeński, pomocny. Bardzo spokojny chłopak. I bardzo kontaktowy.

- Nie jąkał się?
JG:
On jąkał się od zawsze, ale jeżeli kogoś znał, tak jak nas, to w ogóle nie miał problemów z wysłowieniem się. Zacinanie się przychodziło, gdy pojawiał się ktoś obcy, albo gdy dziennikarza zadawał trudne, niewygodne pytanie.

- Od trenera Wiesława Rudkowskiego słyszałem, że młody Gołota do sali treningowej wchodził jako pierwszy, a wychodził ostatni.
JG:
 To był tytan pracy. Ty-tan! My nie musieliśmy go zachęcać do treningu – my musieliśmy go hamować. Często zdarzają się utalentowani zawodnicy, którzy na sali się opierda... Myślą sobie: „Mam talent, jakoś to będzie”. A Andrzej nic nie myślał. Andrzej tylko pracował. W każdej dziedzinie – w piłce nożnej, w koszykówce – zawsze chciał być najlepszy. To był wyjątkowy chłopak.

- Co było w nim takiego wyjątkowego?
JG:
 Miał fenomenalne warunki fizyczne, miał smykałkę do boksu, miał wielkie zaparcie do pracy. Chciał być kozakiem i został kozakiem. Ale proszę pana, powiem panu, że tak sprawnego zawodnika w wadze ciężkiej, to ze świecą szukać!

- Gołota fikał koziołki?
JG:
 Fikał! Przewroty robił. Na rękach umiał ustać. Tygrysem skakał przez skrzynie. Każde ćwiczenie powtórzył. Od małego był wielki, ale od małego był także sprawny. Mistrz Lucjan Trela też był sprawny, ale z Andrzejem nie było porównania. Andrzej urodził się, żeby zostać mistrzem świata w boksie. Od juniora było widać, że miał papiery.

- I w czasach amatorskich faktycznie osiągał sukcesy. Był mistrzem Polski, zdobył medal olimpijski w Seulu.
JG:
 W Legii walczył 9 lat. Pierwsze cztery lata u mnie. Oddałem go w 1983. Później, w latach 1985-1987 trenował go Wiesiek Rudkiewicz, brązowy medalista olimpijski. W 1986 i 1987 zdobyli razem mistrzostwo Polski. No i ukoronowanie tej amatorskiej kariery: Seul i medal olimpijski.

- Szkoda, że tak dobrze nie poszło Andrzejowi w boksie zawodowym.
JG: 
Całe nieszczęście zaczęło się od tego Bowe... Byłem w Ameryce na ich drugiej walce. Dostałem od Andrzej specjalne zaproszenie, bo inaczej by mnie na granicy nie puścili.

- Druga walka była jakiś kuriozum. Gołota zdecydowanie wygrywał, a mimo to faulem oddał walkę.
JG: 
Po pojedynku podbiegam do niego i drę się: "Coś ty, kur.., zrobił? Wygrywałeś dziewięć i pół rundy, a walisz go w jaja?". A on do mnie: "Przecież przegrywałem!". Mówię: "Jak, kur.., przegrywałeś!? Byłeś zdecydowanie lepszy.". "Nie, nie, przegrywałem trenerze. Ja musiałem tak". Andrzej nie czuł tego, że wygrywa! A każdy bokser powinien wiedzieć, czy wygrywa, czy nie. To właśnie był problem Andrzeja. Zawinił oczywiście także narożnik.

- Bo nikt go nie poinformował o wyniku?
JG: 
Sekundant powinien powiedzieć: „Andrzejku, prowadzisz czterema punktami, spokojnie wyczekaj walkę do końca i będziesz miał Bowe'a”. Inna sprawa, że Bowe symulował.

- Symulował?
JG:
 Oczywiście. Każdy pięściarz ma ochronę na genitalia. Mówiąc szczerze, jak się „tam” dostanie cios, to się nie upada. Może trochę boli, ale to nie nokautuje. A Bowe upadł. Na pewno jego narożnik, wiedząc, że Riddick przegrywa walkę, krzyczał: „Kładź się! Symuluj do oporu”. No to symulował. I wygrał.

- To nie był jednak pierwszy raz, kiedy Andrzej bił poniżej pasa. Zdarzały się też inne faule. W 1995 ugryzł na przykład Samsona Po’uhę.
JG:
 Mam kasety od kolegów z Ameryki z pierwszych walk Andrzeja. Już wtedy lubił uderzyć z byka.

- Nie próbował go pan tego oduczyć?
JG: 
To jest właśnie ambicja. Każdy dąży do zwycięstwa. Andrzej też. Jeżeli bije i bije, a rywal ciągle stoi na nogach, to szuka się innych sposobów na wygraną. „A może jak go ugryzę, to przegra?”.

- Teraz, na sam koniec, Gołota zmierzył się z Przemysławem Saletą.
JG: 
Andrzej przyszedł do mnie zaraz po powrocie z Ameryki, tu, na Legię. Jak tylko go zobaczyłem, od razu zapytałem: „I po co ci to?”.

- I co on na to?
JG:
 On sam nie wie! Mówi, że czuje się dobrze i tyle. Nie zdawał sobie chyba sprawy, że to niebezpieczne dla niego. Przecież on nie jest pełnosprawny.

- Chodzi Panu o niedawno kontuzjowaną lewą rękę?
JG:
 Mówiąc po chłopsku: jak weźmiemy kawałek żelaza i młotek, i tym młotkiem będzie to żelazo uderzać, to w końcu jest spłaszczymy. A więc uszczerbek na zdrowiu jest. Andrzej stoczył w boksie amatorskim z dwieście walk. To wszystko się odłożyło. A jak ostatnio patrzyłem na jego treningi, od razu zauważyłem, że źle bije. Zamiast prosto, uderzał jakimś takim półłukiem [Gortat energicznie pokazuje jak bił Gołota]. Proszę pana, przecież tak się nie bije! Od razu widać, że jego lewa ręka nie działa.

- Lewy prosty zawsze był wielką bronią Gołoty.
JG:
 Jak nie działa lewa ręka Andrzeja, to Gołota traci 50% swojej wartości. Jak walczył z Adamkiem to w ringu było 20% Andrzeja. Dużo za mało. Aż szkoda było patrzeć. Przecież to nasz zawodnik, nasz człowiek…

Czytaj więcej w naTemat.pl