KTO ZOSTANIE NASZYM KRÓLEM?

Wojciech Czuba, Opracowanie własne

2013-02-20

Chyba nie będzie przesadą, jeżeli napiszę, że miliony kibiców w Polsce z niecierpliwością odliczają już dni i godziny w oczekiwaniu na sobotnią bitwę pomiędzy dwiema naszymi ikonami boksu zawodowego. 23 lutego na ring w Gdańskiej Ergo Arenie wyjdą wciąż niezwykle popularni 45-latkowie po przejściach, czyli Andrzej Gołota (41-8-1, 33 KO) i Przemysław Saleta (43-7, 21 KO).

Obydwaj panowie mieli krzyżować pięści już kilkakrotnie, ale za każdym razem coś (czyli pieniądze albo kontuzje) stawało im na drodze. Teraz w końcu mogą pokazać, który z nich zasługuje na miano polskiego króla wszechwag. Mimo że ze sportowego punktu widzenia starcie tych dwóch "dziadków” nie ma większego sensu, to jednak któż z nas nie jest ciekaw, czy w tych twardych przed laty pięściach jest jeszcze choć trochę dynamitu, a w sercach wciąż tli się ogień?

Urodzony w Warszawie, a zamieszkały w Chicago "Andrew" po raz ostatni walczył w 2009 roku, kiedy to dosyć nieoczekiwanie zdemolował go raczkujący w wadze ciężkiej Tomasz Adamek. U "Chemka" nie jest w cale lepiej, bo jako pięściarz ostatni raz gościł między linami ringu aż siedem lat temu (2006 rok). Wówczas pokonał na punkty bardzo przeciętnego Amerykanina Eda Perry'ego.

Gołota w przeszłości aż czterokrotnie miał szansę, aby zasiąść na tronie którejś z prestiżowych federacji. Niestety albo padał na deski jak podcięte drzewo - nokauty z rąk Lennoxa Lewisa i Lamona Brewstera, remisował po wyrównanej walce tak jak w starciu z szalenie niewygodnym i szybkim Chrisem Byrdem lub bywał zwyczajnie oszukany przez sędziów, co miało miejsce w przypadku rywalizacji z Johnem Ruizem. Cóż, tak to już i w życiu i w boksie bywa, że nie zawsze wygrywa lepszy.

Na pocieszenie pozostają nam fantastyczne wojny (bez względu na zakończenie) w wykonaniu "Foul Pole", takie jak ta z Riddickiem Bowe, Coreyem Sandersem, Timem Witherspoonem, czy Michaelem Grantem. Wielu ze starszych kibiców to właśnie dla Andrzeja zarywała noce, aby z drżącym sercem śledzić jego liczne wzloty, ale także głęboko przeżywać gorzkie upadki (pamiętna walka z Tysonem).

Z całym szacunkiem dla Przemka i jego dokonań w kick-boxingu, ale jako pięściarz zawodowy z pewnością nie dostarczył nam aż tylu palpitacji serca i zawałów, co jego nieprzewidywalny rówieśnik. Mimo to "Chemek" zdążył wywalczyć pas Mistrza Europy, stopując wówczas niepokonanego Luana Krasniqi, a także wygrywać z całą rzeszą lepszych i gorszych wyrobników. Niestety w starciach z wymagającymi rywalami, podobnie do Gołoty, nie miał już tyle szczęścia i zazwyczaj powracał do domu na tarczy ( porażki m.in. z Zeliko Mavrovicem, Sinanem Samil Samem, czy Oliverem McCallem).

Mimo to, zarówno jeden jak i drugi wciąż mają swoich zagorzałych fanów, a ich nazwiska bez trudu kojarzy nawet zwyczajny pan Mieciu, który przekręcając "trochę” słowa jednego z utworów Kazika Staszewskiego: "z bokserami ma tyle wspólnego co z mercedesami, czyli nic”. Obydwaj swoją osobowością przyciągają publikę i media jak magnes. Andrzej w przeciwieństwie do Przemka nie zawsze wydaje się pasować i być zadowolonym z roli celebryty, jakim powoli zaczął się stawać, ale szarym zjadaczom chleba w ogóle to nie przeszkadza, a rubasznego "Andrew" po prostu nie sposób nie lubić.

Tak oto dwaj starsi panowie, którzy tak naprawdę oprócz szacunku i miłości kibiców nie zdobyli w boksie zawodowym prawie nic (mam na myśli mistrzowskie pasy liczących się federacji), w sobotnią noc zdecydują, który z nich zostanie polskim królem wszechwag. Co prawda w stawce nie znalazł się żaden stworzony na tę okazję tytuł (może chociaż pas albo paszport Polsatu?), ale przecież, jak mówi często pan Kostyra, nie o paski do spodni tutaj chodzi. Miejmy nadzieję, że stoczą piękną walkę i udowodnią, że i starzeć można się z klasą. W świetle jupiterów oczywiście.