PROKSA: ZOSTAĆ MISTRZEM ŚWIATA, TO MÓJ CEL

Tomasz Kalemba, Eurosport.Onet.pl

2013-02-08

Grzegorz Proksa powraca na ring po bolesnej porażce o mistrzostwo świata z Giennadijem Gołowkinem w wadze średniej. Polak, były mistrz Europy, nie boksował przez ponad pięć miesięcy. I to z nowym przydomkiem. Najbliższym rywalem Proksy będzie w Belfaście Lee Noble, który raczej nie powinien być wymagającym przeciwnikiem. To ma być pierwszy pięściarz na drodze Polaka na światowy szczyt.

- Za panem z jednej strony fantastyczny rok, bo przecież został pan mistrzem Europy i walczył o pas mistrza świata, ale z drugiej - ze względu na bolesne porażki z Kerry Hopem i Giennadijem Gołowkinem - pewnie chciałby pan jak najszybciej zapomnieć o 2012 roku?
Grzegorz Proksa: To był dla mnie najlepszy rok w karierze, jeżeli chodzi o aspekt sportowy i o medialność. W końcu straciłem i odzyskałem tytuł mistrza Europy i walczyłem o mistrzostwo świata. Dlatego na pewno tego 2012 roku nie zapomnę tak szybko. Pewnie, że doznałem dwóch dotkliwych porażek, ale na pewno wyciągnę z nich wnioski. Dlatego z optymizmem patrzę w przyszłość. Jestem pełen nadziei na to, że ten rok będzie dla mnie znacznie lepszy, jeżeli chodzi o sukcesy sportowe. Dlatego też wracam na ring.

- Teraz pewnie trzeba będzie powoli znowu piąć się w tej hierarchii?
GP: Niekoniecznie. Mam już bowiem ukształtowaną pozycję w światowej czołówce. Walki z Gołowkinem nie dostałem, ot tak sobie. Sam ją sobie wywalczyłem. Po prostu doceniono mnie. Ta walka była dla mnie wielkim awansem sportowym. Najważniejsze jest dla mnie to, że to telewizja zabiegała o mnie. Nie musieliśmy zatem się prosić o to, by zaboksować. O tym trzeba pamiętać. Takie sytuacje dodają kopa. Dlatego cieszę się i jestem z tego nawet dumny. Trzeba jednak zadbać o wynik sportowy i dalej się rozwijać. Nie tylko po to, by dostać szanse walki o mistrzostwo świata, a głównie po to, by to mistrzostwo świata zdobyć. To jest właśnie mój cel.

- To znaczy, że w tym roku jest w planach walka o mistrzostwo świata, czy jednak na takie starcie musimy poczekać do 2014 roku?
GP: Żeby dobić się do walki o mistrzostwo świata, potrzebuję zwycięstwa nad szanowanym i cenionym zawodnikiem. Takim, który jest przynajmniej w "15" rankingu światowego. Myślę, że w tym roku taką walkę dostanę. Zresztą mam takie zapewnienie od promotora. Są już zresztą dwie ciekawe propozycje. Jeśli zatem wszystko teraz pójdzie dobrze w walce z Lee Noblem, to siądziemy i bardzo poważnie zastanowimy się nad kolejnymi pojedynkami. Nie chcę po prostu przed tą walką, bo przecież wszystko może się wydarzyć, myśleć już o kolejnej. Dlatego teraz najważniejsza jest dla mnie sobotnia walka. Potem pomyślimy co dalej. Chcę powolutku realizować swój plan.

- W tym planie mieści się cały czas ten rynek amerykański, na którym zadebiutował pan walką z Gołowkinem. Wstępnie mówi się bowiem o tym, że ma pan walczyć w Veronie już 29 marca, a rywalem ma być Osumanu Adama z Ghany, który ma na koncie zaledwie trzy porażki.
GP: Nie tylko Adama wchodzi w rachubę. Na razie - jak mówię - skupiamy się na sobotniej walce.

- To pomówmy zatem o tym najbliższym rywalu, który raczej nie wydaje się być wymagającym przeciwnikiem?
GP: Rzeczywiście, nie powinien to być trudny rywal, ale proszę też pamiętać o tym, że moja forma też nie jest najwyższa. Do tej walki przygotowywałem się zaledwie przez trzy tygodnie. Bardziej zajęty byłem dopracowywaniem budżetu i rozmowami ze sponsorami. To zabierało mi nawet więcej czasu niż chciałem poświęcić treningom. Ale takie jest życie sportowca, który przy okazji jest też sam dla siebie menedżerem.

- Trzy tygodnie przygotowań do walki to chyba trochę mało?
GP: To rzeczywiście bardzo mało na jakiegokolwiek rywala. To nie jest jednak tak, że tylko siedziałem, bo przecież - nawet kiedy nie byłem w treningu - cały czas się ruszałem. Nie był to jednak wcześniej typowo bokserski trening.

- A propos rozmów ze sponsorami, to pod ich wpływem zmienił pan swój ringowy przydomek z "Super G" na "Nice Super G"?
GP: Tak. To był ukłon w stronę mojego nowego sponsora. Ta propozycja wyszła ze strony sponsora, a ja nie miałem nic przeciwko. Po prostu szanuję czyjeś ciężko zarobione pieniądze. Dla mnie to nie jest jakaś niesamowita zmiana, bo tego przydomka nie sam sobie nie nadałem. Nigdy sam nie nazwałem się "Super G", to ktoś nadał mi taki przydomek. Jeżeli jednak ktoś pragnie bardziej się ze mną związać, na zasadzie marketingowej, to dlaczego nie widzę ku temu przeszkód. Myślę, że moi kibice też. Jestem pewien, że ten nowy przydomek fajnie się przyjmie. Dla mnie najważniejszy jest przede wszystkim sukces sportowy, a nie zajmowanie się przydomkiem.

- Ma pan w planie na ten rok w końcu zadebiutować na polskiej ziemi?
GP: Pojawiały się pewne informacje na ten temat, ale nie mogę ich potwierdzić, ani też im zaprzeczyć. Są prowadzone rozmowy na ten temat. Zawsze powtarzałem, że bardzo bym chciał zawalczyć w końcu w Polsce, ale za tym muszą iść konkrety. Na razie to wygląda optymistycznie.

- Gdyby zatem doszło do takiego starcia w kraju, to byłaby to jedna z tych ważniejszych pana walk w tym roku?
GP: Nie. W Polsce nie jesteśmy bowiem zorganizować takiego budżetu, by ściągnąć światowej klasy zawodnika. Nie chcę mówić więcej na ten temat, bo nie za bardzo wybiegam w przyszłość.

Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Eurosport.Onet.pl