WACH: COŚ MUSIAŁEM ZE SOBĄ ZROBIĆ

Tomasz Kalemba, Eurosport.Onet.pl

2013-01-23

- To nie są jeszcze treningi bokserskie. Na razie są to głównie przebieżki. Chcę znowu przyzwyczaić do pracy wszystkie mięśnie i ścięgna. Na razie jednak to nie ma wiele wspólnego z porządnym treningiem - mówi Mariusz Wach, polski pięściarz wagi ciężkiej, w rozmowie z Eurosport.Onet.pl. Nasz zawodnik przebywa od kilku dni w Krynicy Zdroju, ale jak zapewnia, nie trenuje z Przemysławem Saletą, przygotowującym się w tej samej miejscowości do walki z Andrzejem Gołotą.

- Jest pan w Krynicy Zdroju, to znaczy, że pewnie pomaga Przemysławowi Salecie przed walką z Andrzejem Gołotą?
Mariusz Wach: Nie. Sam sobie trenuję. Pewnie, że czasem się widujemy, ale trenujemy o innych porach. Jestem w Krynicy u swojego przyjaciela Roberta Wąsowicza, który jest szefem sieci restauracji "U Babci Maliny".

- Skoro wznowił pan treningi, to oznacza, że wróciła ochota na boks?
MW: To nie są jeszcze treningi bokserskie. Na razie są to głównie przebieżki. Chcę znowu przyzwyczaić do pracy wszystkie mięśnie i ścięgna. Na razie jednak to nie ma wiele wspólnego z porządnym treningiem.

- Ale przecież po zamieszaniu wokół pana osoby, mówił pan, że odczuwa wstręt do jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
MW: Dokładnie tak było, ale stwierdziłem, że muszę w końcu coś zrobić ze sobą. Siedzenie w domu i użalanie się nad tym wszystkim nie miało sensu. Stąd pomysł, by wybrać się z Robertem do Krynicy. Z nim sobie delikatnie ćwiczę. Zaczynam powoli robić coś z sobą.

- Czy to oznacza, że ma pan skonkretyzowane najbliższe plany?
MW: Wciąż czekam na oficjalne decyzje z niemieckiej federacji. Na razie nie otrzymałem jeszcze żadnych informacji. Kiedy będę wiedział na czym stoję, wówczas będę mógł podejmować jakieś konkretne decyzje dotyczące mojej dalszej kariery. Na razie jednak wszystko stoi w miejscu.

- Nie ma wciąż oficjalnego stanowiska niemieckiej strony, ale pieniądze za walkę pan otrzymał.
MW: Cieszę sie, bo nie ma co ukrywać, że pieniądze też są ważne. Wszyscy wypisują jakieś dziwne kwoty. Nawet zastanawiam się, skąd wy dziennikarze bierzecie takie wiadomości o sumach. Pewnie, że jest to spora kwota, ale od niej trzeba odliczyć wszystkie podatki, opłacić rachunki i trenerów. Trochę zatem tego ubędzie. Na razie jednak nie myślałem o tym, jak te środki zainwestować.

- Układał pan sobie to wszystko w głowie, bo w pana organizmie stwierdzono - jak to niektórzy określają - "końskie" dawki sterydów anabolicznych. To oznacza, że musiał pan przyjmować niedozwolone środki od dłuższego czasu. Ma pan w związku z tym jakieś podejrzenia?
MW: Do walki z Władimirem Kliczką przygotowywałem się przez pięć miesięcy, a co drugi dzień otrzymywałem jakąś suplementację. Ciężko mi jeszcze wyciągać jakieś większe wnioski. Na pewno jednak coś nie wyszło. A kto zawinił? Nie chcę o tym mówić, bo na razie nie podjąłem żadnych kroków.

- Zostaje pan w grupie Global Boxing?
MW: Muszę, bo jestem z nimi związany jeszcze trzyletnim kontraktem.

- Domyślam się, że Juan De Leon już nie będzie pana trenerem. Wiadomo zatem, kto mógłby nim być?
MW: Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, choć rzeczywiście rozmawiałem już ze swoim amerykańskim promotorem. Wiem, że ma on już na oku trenera dla mnie, ale na razie nie chciał zdradzać nazwiska.

- Gdyby nie ta afera, byłby pan pewnie już w USA i przygotowywał się do kolejnej walki. Wraca pan za ocean, czy zostaje na razie w kraju?
MW: Zostaję w Polsce. Przez ostatnie dwa lata mało mnie tutaj było. Muszę teraz poświęcić się bardziej rodzinie. Kariera karierą, ale rodzina też jest ważna.

Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Eurosport.Onet.pl