WYWIAD Z GRZEGORZEM PROKSĄ

Jakub Radomski, natemat.pl

2013-01-06

- Boks zawodowy w Polsce ciągle raczkuje, ale mamy już kilku świetnych pięściarzy. U nas jest tak, że z PR-em nie mamy problemu. Ktoś wyjdzie, krzyknie "hej, ja jestem najlepszy", pier***nie kogoś na wadze w czapę i od razu jest znany z tego, że zrobił hałas. A dużo gorzej jest z jego wartością sportową. Dziś mamy może nie dziesiątkę, ale co najmniej piątkę ludzi, którzy odważnie pukają do czołówki światowych rankingów. Zobacz, Krzysiu Włodarczyk jest mistrzem świata. Paweł Kołodziej to człowiek, który bardzo ciężko pracuje. Jest Artur Szpilka, jest Mateusz Masternak, mistrz Europy. Sosnowski, Wach, Piotrek Wilczewski. Można gości wymieniać. Wartość sportowa jest. Brakuje jeszcze trochę szczęścia i trochę finansów - mówi w wyaidzie dla portaly NaTemat.pl Grzegorz Proksa.

- W "MaleManie" powiedziałeś, że boks to szachy. Długo przed walką analizujesz taktykę rywala.
Grzegorz Proksa: Jasne. Ważna jest nawet mimika twarzy. Muszę wiedzieć, jak ten drugi zachowuje się, gdy dostaje cios. Jakie stroi miny, jak macha rękami, jak chodzi na nogach. Wszystko. W ringu trzeba też być dobrym aktorem. Są ludzie, którzy się świetnie maskuję. Ale często mam tak, że oglądam nagranie i mam spisanych kilka mankamentów. I potem dzięki tym mankamentom można nawet wygrać walkę. Ludzie widzą tylko dwóch gości na ringu, ale to wszystko rozgrywa się szerzej. Dużo szerzej.

- Widziałem rozmowę na twój temat w angielskiej SkySports. Wiesz, co powiedzieli?
GP: Chętnie się dowiem.

- Że Proksa jest overrated.
GP: Anglicy mają w ogóle swoją specyfikę budowania własnego ego. To samo było po II Wojnie Światowej. To przecież oni wygrali, a nie polscy lotnicy. Dla nich my jesteśmy marginesem, a oni są oczywiście najlepsi na świecie. Tak zawsze było i będzie. Nie obchodzą mnie takie opinie.

- Myślisz, że gdyby Andrzej Gołota trafił w swojej karierze na lepszego psychologa, byłby dzisiaj stawiany w jednej linii z Alim albo Tysonem?
GP: Nie. Bo psychiki boksera nie da się zmienić. Albo ją masz, albo jej nie masz. Gołota jej nie miał. Ja na przykład wiem, że gdyby coś było nie tak ze mną, to na pewno nikt nie byłby mi w stanie pomóc. Może troszkę by mi naprostował życiowe sprawy, prywatne. Ale pomóc przy wejściu do ringu? Tu nie ma szans.

- Mówi się o was, że zbyt szybko zdecydowaliście się walczyć o mistrzostwo świata.
GP: Słuchaj, ja od szóstego roku życia marzyłem o tym, by wystąpić na takiej walce. Jedynym błędem był może termin tej walki. Przez cały czas przygotowywałem się pod mańkuta, a tu nagle dowiaduję się, że walczę z praworęcznym Kazachem. I mam 5 tygodni do walki. To było za mało. Ale wyciągnę z tej walki niezbędne doświadczenie.

- Andrzej Kostyra parę razy mówił na antenie, że za nisko opuszczasz te ręce.
GP: Szanuję Andrzeja, zresztą wydaje mi się, że on już zrozumiał, dlaczego walczę w ten sposób. Mój styl jest unikalny jak na polski boks, a każda nowość ma to do siebie, że potrzebuje czasu. Że komuś może się podobać, a komuś nie. Tak jak ja teraz mogę powiedzieć, że podoba mi się kolor brązowy, a ty możesz stwierdzić, że tobie nie.

- Przejmujesz się opiniami innych?
GP: Nie, w ogóle. Najważniejsze jest dla mnie, to co ja robię. Ci, którzy mnie znają, wiedzą jakim jestem człowiekiem. A inni? Bywa różnie - kilka godzin temu mieliśmy w Węgierskiej Górce otwarcie nowego obiektu i pewna osoba zapytała mnie, czym się zajmuje. Mówię, że jestem bokserem. Zareagowała dziwnie, pewnie dlatego, że miała w głowie wyłącznie obraz sztuk walki, pokazywanych na amerykańskich filmach.

- Przed Gołowkinem twoja kariera to kolejne efektowne wygrane, zdobycie pasa mistrza Europy i nagle porażka. Z Kerrym Hope'm, któremu nikt nie dawał szans. Co czuje sportowiec w takim momencie?
GP: W boksie siedzę już kilkanaście lat i wydaje mi się, że potrafię właściwie, obiektywnie ocenić, kiedy walkę wygrałem. Tutaj po ostatnim gongu wydawało mi się, że byłem lepszy. Inna rzecz, że tutaj boksowałem w Anglii, przeciwko Anglikowi, przy czterech angielskich sędziach. Wiadomo jak jest. Po werdykcie był wielki ból. Czułem, jakby mi rozerwało serce.

- Długo nie mogłeś potem spać?
GP: Nie mogłem. Zarywałem te noce. Do momentu aż dowiedziałem się, że promotor zorganizował mi rewanż (w rewanżu Proksa nie dał Hope'owi żadnych szans - red.).

- To było myślenie o tym, co dało się zrobić lepiej?
GP: To był ból, którego się nie da opisać słowami. Ja przynajmniej nie umiem. Być może nie jestem tak elokwentnym człowiekiem i brakuje mi zasobu słów, by to opisać. Pamiętam, że wtedy wstawałem i zdarzały się spacery w środku nocy po Węgierskiej Górce.

- W tej przegranej walce doszło do zderzenia głowami, po którym nic nie widziałeś na jedno oko. Gdyby nie to, wygrałbyś przed czasem?
GP: Myślę, że nawet szybciej niż w rewanżu (dziewiąta runda - red.). Czułem, że go mam, że go rozpracowuję. Ten zawodnik nie miał żadnych argumentów przeciwko mnie.

- Co się dzieje, jak widzisz tylko na jedno oko?
GP: Działa instynkt. A jeszcze wcześniej jest strach, że sędzia przerwie pojedynek i przegrasz w głupi sposób. Przez jakieś byle-krwawienie czy kontuzję. Bałem się, przecierałem oko, walczyłem, zmieniając taktykę.

Czytaj CAŁY wywiad z Grzegorzem Proksą.