ZABIJ MNIE BOKSEM

Łukasz Dynowski, Opracowanie własne

2012-12-31

Boks to poważny sport – czasami śmiertelnie. A że śmiertelnie poważne rzeczy bywają najzabawniejsze, chichotać można przy nim co rusz albo nawet palcem wytknąć i śmiać się bezwstydnie. Czasami śmiertelnie – jeżeli biorą się za to odpowiedni ludzie.

Niekiedy rozrywki dostarczają sami bokserzy – jak mówiący who necks? Samuel Peter, jak Mike Tyson mówiący fuck off do dziennikarza życzącego mu powodzenia, czy jak mówiący cokolwiek James Toney. A niekiedy robią to za nich komedianci.

Jak Richard Pryor. W Polsce znany głównie z filmów z Gene’em Wilderem. W Stanach znany głównie jako największy komik wszech czasów, który między występami pił, palił i wciągał kokainę z piersi prostytutek. Oprócz kokainy we krwi miał też boks – ojciec trochę boksował, albo przynajmniej chorobliwie przeglądał statystyki, aby później podczas regularnych dyskusji w barbershopie imponować swoim homies. Richard też próbował sił w ringu, walczył nawet w Golden Gloves. Wspominał, że był dobry, ale na sali treningowej. I narzekał, że ciągle walczył z gośćmi, którzy wyglądali jakby dopiero co zamordowali swoich rodziców. Gdy już był znany w całym kraju, stoczył charytatywno-pokazową walkę z Alim. Był pod ogromnym wrażeniem: Czarnuch jest tak szybki, że jego ciosy widzisz dopiero wtedy, gdy cofa rękę. Powiedział też Leona Spinksa i złościł się, kiedy ludzie mówili, że to głupek. Nikt nigdy nie mówił, że mistrz wagi ciężkiej musi być entomologiem. Pytają się Leona: - Leon, czym się zajmujesz? - Nokautuję skur******w. To cała jego robota.

Boksu spróbował też największy hipochondryk Hollywood, Woody Allen. W 1966 roku wystąpił w brytyjskim programie „Hippodrome”, w którym zmierzył się z mistrzem Australii w wadze półciężkiej. Chudy, w okularach, do tego neurotyk, ale szło mu nieźle. Tańczył jak motyl, prowokował, nawet próbował żądlić jak pszczoła. A potem mistrza Australii w wadze półciężkiej pokazał, dlaczego nie prowokuje się mistrza Australii w wadze półciężkiej.

Średnio za boksem przepadał najważniejszy standuper ostatniego dwudziestolecia, George Carlin. Mówił, że to nie sport i będzie nim dopiero wtedy, gdy brutalność policji stanie się dyscypliną olimpijską. Cieszył się jednak, kiedy Muhammad Ali otrzymał z powrotem licencję po tym, jak zakazano mu boksować, gdy odmówił służby w Wietnamie. Miał dziwną pracę – bicie ludzi. Ale miał do niej prawo. Rząd tymczasem chciał, żeby zmienił pracę na zabijanie ludzi. Powiedział: Nie, w tym miejscu wyznaczam granicę. Mogę bić, ale nie zabijać.

Zdecydowanie większym fanem boksu jest Chris Rock. Nagrał reklamę z Naseemem Hamedem, przeprowadził wywiad z Donem Kingiem, przedstawił kandydaturę Mike’a Tysona na prezydenta. I chodził po nowojorskich gymach pytając czarnoskórych zawodników i trenerów, czy znają jakiegoś dobrego białego boksera i czy przed walką z białym myślą już o melanżu po walce. W filmie znalazło się nawet miejsce dla Andrzeja Gołoty. Jako dowodu, niestety.

Dobrym białym bokserem na pewno nie był Ricky Gervais. W ogóle nie był bokserem, nie licząc kilku momentów w 2002 roku. Już po The Office, a przed Złotymi Globami, kiedy z gracją obraził pół Hollywood, Gervais stoczył walkę charytatywną z Grantem Boveyem. W projekt zaangażowani zostali między innymi Frank Maloney i Jim McDonnell. Na początku było zabawnie, ale już po minucie pracy na worku pulchny i niedbający o zdrowie Gervais miał dość. Po wszystkim powiedział, że to najtrudniejsze, co zrobił w życiu. Z boksu jednak nie zrezygnował. Regularnie obijał worek i kilka lat później zawitał do sali treningowej Davida Haye’a, z którym trenował na tarczy. Kilka razy uderzył też „Hayemaker’a” prosto w brzuch, nie mogąc się nadziwić, że ludzkie mięśnie mogą być tak twarde. I w ogóle być.

Boks regularnie trenuje również dobry znajomy Gervaisa i jeden z najzabawniejszych ludzi Ameryki, Louis C.K.  Parę lat temu wrzucił na swój youtubeowy kanał zapis sparingu z przebranym za SpongeBoba trenerem, który z charakterystycznym dla siebie samoponiżeniem zatytułował „louis CK boxing and getting his stupid fat ass kicked”. Ma za sobą też treningi z Mickym Wardem, który swego czasu dbał o jego formę przed kolejnymi występami na scenie. Jak mówi, umiejętności bokserskie mogą się czasem przydać standuperowi. C.K. zaczynał karierę w latach 80. w Bostonie, gdzie publiczność niezbyt dobrze reagowała na kiepskich komików. Tam się czuło, że jeżeli dobrze ci nie pójdzie, możesz zebrać łomot. Nie chodziło tylko o rozśmieszenie publiczności. Ludzie czekali po występie na danego komika, aby go zlać.

Polacy oczywiście też nie gęsi i swoje potrafią. Różni performerzy za boks się brali, ale królem P4P od lat jest Marcin Daniec, który za cztery miliony starych złotych prawie obejrzał walkę Andrew z Lewisem.