PACQUIAO vs MARQUEZ V TO KONIECZNOŚĆ

Leszek Dudek, Opinia własna

2012-12-20

Przed czwartym pojedynkiem pojawiały się głosy, że jest on niepotrzebny, w końcu kogo może zainteresować odgrzewany kotlet? Okazuje się jednak, że akurat to danie nie zniknie z karty w najbliższym czasie. Właściwie tuż po jego skonsumowaniu apetyt na kolejną porcję jest większy niż kiedykolwiek.

Liczby na ogół nie kłamią. Choć Bob Arum ma podobno w zwyczaju podawanie dziennikarzom zawyżonych kwot, jeśli chodzi o zyski z PPV, ponad milion sprzedanych transmisji robi wrażenie. Po zsumowaniu kwot z PPV oraz sprzedaży biletów, otrzymujemy ponad 80 milionów dolarów zysku, co przekłada się na rekordowe gaże w karierach Pacquiao i Marqueza. Obłowili się także organizatorzy (czyli grupa Top Rank oraz telewizja HBO), którzy wykonali znakomitą pracę, promując event.

Porzućmy jednak temat pieniędzy, wszak dla kibiców najważniejszy jest sport. Zdawałoby się, że walka wieczoru nie zawiodła nikogo. Szalona determinacja Meksykanina, urażona duma wyraźnie zmotywowanego Filipińczyka, emocje od samego początku, ostre wymiany ciosów, krew, nokdauny, dramatyczne zakończenie. Brutalna, a jednak dla wielu wzruszająca wygrana wieńcząca wspaniałą karierę niedocenianego kiedyś Juana Manuela Marqueza (55-6-1, 40 KO) oraz szokujący upadek Manny'ego Pacquiao (54-5-2, 38 KO) - ikony i legendy tego sportu, prawdziwej twarzy boksu zawodowego, która od blisko dekady nieprzerwanie utrzymywała się wśród najlepszych, podbijając po drodze kolejne kategorie i dopisując do imponującego rekordu kolejne wielkie nazwiska.

Czego więcej chcieć? Jedyny zawód polegał na tym, że kapitalna batalia zakończyła się już w końcówce szóstej rundy, a część kibiców wolałaby dłużej napawać oczy najwyższej próby pokazem szermierki na pięści. A jednak znaleźli się malkontenci, którzy na forach internetowych wylewają swe żale, wznosząc modły, by do piątej walki nigdy nie doszło. Tylko dlaczego, skoro zainteresowanie rywalizacją Marqueza i Pacquiao nigdy nie było większe?

Rozumiem, że tacy kibice z zażenowaniem oglądali pokaz boksu w wykonaniu dwóch współczesnych legend tej dyscypliny. Z politowaniem machali głowami, przyglądając się niesamowitej pracy nóg Pacquiao i chirurgicznej precyzji kontr w wykonaniu Marqueza. Kiedy fantastycznym prawym "Dinamita" ściął rywala z nóg w trzeciej rundzie, internauci leniwie przeciągali się w swych fotelach, w nadziei, że żenujące widowisko dobiegnie wreszcie końca, a gdy "Pacman" doszedł do siebie, włączył wyższy bieg i zaczął odwracać losy tej dramatycznej walki, polscy fani nie przecierali oczu ze zdumienia, lecz próbowali w ten sposób przepędzić sen. Nokdaun w piątej odsłonie i ostre wymiany, w których Filipińczyk zaczynał przełamywać meksykańskiego wojownika, zyskując przewagę na kartach punktowych, też z pewnością nie były niczym szczególnym. Tak samo jak dwie minuty i pięćdziesiąt dziewięć sekund szóstej rundy oraz spektakularny nokaut na nieostrożnym Pacquiao, który pragnął ze wszystkich sił dopaść zranionego przeciwnika, nim szansę odbierze mu gong.

Potyczka dwóch odwiecznych rywali, którzy w teorii znali się już tak dobrze, że żaden nie mógł niczym zaskoczyć drugiego, trwała niespełna 18 minut, ale dostarczyła nam mocne kandydatury do miana walki, rundy, nokautu i być może niespodzianki roku. Przez kilka kolejnych dni w bokserskich mediach wrzało. Znokautowany Pacquiao na szczęście doszedł do siebie, przeszedł badania lekarskie i natychmiast zakomunikował, że pragnie piątego starcia z "Dinamitą". 39-letni Meksykanin póki co nie wypowiada się na ten temat, ale przebąkiwał już, że od dawna marzy o występie na mogącym pomieścić ponad 100 tysięcy kibiców Estadio Azteca, a żądny odwetu "Pacman" nie będzie miał nic przeciwko wyprawie na teren rywala. Inną opcją jest Cowboys Stadium w Arlington (Teksas).

Oczywiście wiele zależy od tego, czy po tak ciężkim nokaucie Manny Pacquiao wciąż będzie tym samym zawodnikiem. Zewsząd pojawiają się głosy, że jest to niemożliwe, jednak historia zna przypadki zawodników, którzy po ciężkich nokautach wracali pozornie nianaruszeni - jak chociażby Roberto Duran i Anthony Mundine.

Nie bez znaczenia pozostaje także fakt, że w ostatnim pojedynku Pacquiao prezentował się bardzo dobrze i uciszył głosy krytyków, którzy wyżej cenili bokserskie umiejętności Marqueza, Filipińczyka uważając za pięściarza jednowymiarowego, opierającego swój boks na atrybutach fizycznych - jak nienaturalna szybkość i ogromna siła. "Pacman" wygrywał pierwsze rundy w oparciu o ciosy proste, ale obraz walki odmienił się po nokdaunie w trzeciej odsłonie. Gdy jednak Manny'emu przestało szumieć w głowie, znów niemal bezbłędnie wykonywał plan taktyczny, a jego dominacja przyniosła liczenie po klasycznej kontrze. I tutaj Pacquiao popełnił błąd. Postanowił odłożyć strategię na bok i skończyć Marqueza w wojnie na wyniszczenie. Był zresztą na dobrej ku temu drodze, bo w końcówce piątej odsłony Meksykanin był mocno zraniony i przez kilkanaście sekund "pływał" po ciosach Filipińczyka, demonstrując niesamowitą wolę przetrwania, gdy każdy mocny cios mógł ponownie rzucić go na deski.

Żądny nokautu, agresywnie walczący Pacquiao nie słuchał już rad Freddie'ego Roacha, który prosił go o opanowanie. Widok krwi cofającego się Marqueza przeważył szalę. W końcówce szóstej rundy Manny jeszcze raz mocno trafił. Głowa Meksykanina odleciała, a podekscytowany "Pacman" najwyraźniej przecenił siłę tego uderzenia i rzucił się do zdecydowanego ataku, kompletnie zapominając o obronie, na skutek czego został znokautowany perfekcyjnym ciosem kontrującym. Z całą pewnością nie był to jeszcze cios rozpaczy w wykonaniu Marqueza, ale chyba między bajki możemy włożyć opowieści, że wciągnięcie rywala było w tamtej sytuacji świadomie wykonywanym przez "Dinamitę" planem.

Pacquiao nie musiał godzić się na czwartą walkę z tak niewygodnym dla niego Marquezem, ale zwyciężyła w nim ambicja. Podjął ryzyko, wybrał trudniejszego przeciwnika i przegrał z honorem. Teraz tym samym mógłby odwdzięczyć mu się Meksykanin, który ma do wyboru emeryturę lub największe w karierze pieniądze. Najlepszym rozwiązaniem byłyby na tę chwilę walki Pacquiao-Rios i Marquez-Bradley, jednak ryzyko w obu przypadkach byłoby duże. Nie wiemy, czy Manny nie okaże się już na tyle rozbity, by przegrać z efektownym i silnym, ale boksersko gorszym o dwie klasy "Bam Bamem", a po przeanalizowaniu stylów "Dinamity" i "Pustynnej Burzy", łatwo dojść do wniosku, że Amerykanin mógłby wyboksować Meksykanina dzięki swoim umiejętnościom technicznym i aktywności oraz opieraniu ataków o bardzo dobry lewy prosty, co nigdy nie jest wygodne dla klasycznych counter-puncherów, których cechuje stosunkowo niewielka ilość wyprowadzanych ciosów.

Wracając do Pacquiao-Marquez V - tutaj role mogą się odwrócić. Stara bokserska prawda głosi, że wielki mistrz traci nieco ze swej wartości, gdy osiąga swój najważniejszy cel. Tak stało się chociażby z Pacquiao, gdy pod nieobecność Floyda Mayweathera jako król boksu zawodowego zaczął rozpraszać się innymi zajęciami, a sport zszedł u niego na dalszy plan. To w oczywisty sposób przełożyło się na jego formę. Właśnie wtedy zaczęły przydarzać mu się gorsze występy, kontrowersyjne decyzje sędziów i w końcu porażki. To samo może teraz spotkać Marqueza, który w końcu dopiął swego i budzi się co rano jako człowiek spełniony. To Pacquiao powróci na salę treningową z urażoną dumą, żądny zemsty. Wygłodniały Filipińczyk zacznie modyfikować swój plan treningowy, znów zrównoważy przygotowania techniczne, taktyczne i fizyczne oraz podda się wyczerpującemu reżimowi Alexa Arizy, by mieć pewność, że do piątej walki przystąpi przygotowany na 100% swoich obecnych możliwości, a jej wynik nie pozostawi już żadnych wątpliwości i o szóstym pojedynku nikt nawet nie pomyśli.