CZY HISTORIA ZATOCZY KOŁO?

Wojciech Czuba, Informacja własna

2012-12-13

W 2009 roku Amir Khan (26-3, 18 KO) miał u stóp cały świat. Po doskonałej walce, w wypełnionej tysiącami kibiców hali MEN Arena w Manchesterze, pokonał Ukraińca Andrija Kotelnika, zostając mistrzem świata federacji WBA World w dywizji junior półśredniej. Mający wówczas 22 lata "Dzieciak z Boltonu" spełnił wtedy swoje największe marzenia. Dwa lata później z małą pomocą sędziów i sterydów, jego przepiękny bokserski sen przerwał Lamont Peterson. W lipcu tego roku dobił go brutalnie Danny Garcia. Czy złote dziecko brytyjskiego boksu ma w sobie jeszcze dość sił i wiary, aby wstać z kolan i znowu wrócić na szczyt?

Historia tego chłopaka, a właściwie jego rodziców rozpoczyna się w małej i zapomnianej przez Boga wiosce Matore w Pakistanie, skąd przy nadarzającej się sposobności, podobnie  jak setki tysięcy ich rodaków, wyemigrowali do Wielkiej Brytanii. Los rzucił ich do angielskiego miasta Bolton w którym to, tak jak jego dwie siostry i brat, przyszedł na świat również Amir - przyszły gwiazdor boksu zawodowego.

Od początku przejawiał sportowy talent grając zapamiętale w piłkę nożną, koszykówkę i krykiet, które to po dziś dzień są jego ulubionymi dyscyplinami. Na salę bokserską trafił w wieku jedenastu lat i bardzo szybko zaczął odnosić sukcesy. Najważniejsze osiągnięcia Amira, to trzykrotne mistrzostwo juniorów swojego kraju, złoty medal juniorów na olimpiadzie w 2003 roku, złoto na mistrzostwach Europy uczniów i mistrzostwo świata juniorów wywalczone w Południowej Korei. Podczas jednego z turniejów pokonał przed czasem w drugiej rundzie przyszłego zawodowego mistrza świata wagi półśredniej Victora Ortiza.

Oczywiście wisienką na torcie było wywalczenie srebrnego medalu olimpijskiego w kategorii lekkiej, podczas igrzysk w 2004 roku w Atenach. Amir miał wówczas zaledwie siedemnaście lat! W finale przegrał z fenomenalnym Mario Kindelanem, dwukrotnym złotym medalistą olimpijskim i trzykrotnym mistrzem świata. Co ciekawe ten doskonały zawodnik pokonał młodziutkiego Brytyjczyka także kilka miesięcy wcześniej podczas jednego z przedolimpijskich turniejów w Grecji. Po raz trzeci spotkali się po olimpiadzie w 2005 roku w rodzinnym mieście Khana, gdzie szalenie popularny Amir w końcu zrewanżował się 34-letniemu Kindelanowi pokonując go na punkty, na szczelnie wypełnionym stadionie swojej ulubionej drużyny piłkarskiej Bolton Wanderers . Po tej porażce wspaniały Kubański pięściarz zawiesił rękawice na kołku i nigdy więcej nie walczył. Dla Amira również zakończył się pewien rozdział jego życia. Niedługo później podpisał lukratywny kontrakt zawodowy z królem brytyjskich promotorów, sławnym Frankiem Warrenem.

Jako profesjonał zadebiutował w lipcu 2005 roku nokautując niejakiego Davida Bailey’a. Dwa lata później zawalczył o pierwszy pas, a był to tytuł mistrza Wspólnoty Brytyjskiej w wadze lekkiej, należący do Szkota Willie Limonda. "Dzieciak z Boltonu", jak wówczas nazywano Khana, rozgromił doświadczonego rywala z Glasgow w przeciągu ośmiu rund. Następnie odesłał z kwitkiem trzech pretendentów (w tym byłego mistrza świata federacji IBF Australijczyka Gairy’ego St Claira) i w 2008 roku pokonując Duńczyka Martina Kristjansena dorzucił do kolekcji pas WBO Inter-Continental. Dwa miesiące po tym zwycięstwie znokautował jeszcze w piątej rundzie Irlandczyka Michaela Gomeza (chociaż sam w drugiej odsłonie wylądował na macie). Trzeba przyznać, że już wtedy co jakiś czas podnosiły się cichutkie głosy krytykujące umiejętności obronne pięściarza z Boltonu, ale on sam poza kolejną zmianą trenera, nie brał sobie zbytnio do serca negatywnych uwag.

Niezwykle efektowny i widowiskowy styl walki Amira, który niejednokrotnie przypominał brawurowe ataki jeźdźca bez głowy niedbającego o obronę, w końcu miał się na nim srogo zemścić. We wrześniu 2009 roku skrzyżował rękawice z niepokonanym wówczas bombardierem Breidisem Prescottem. Ku osłupieniu wszystkich Kolumbijczyk zniszczył faworyzowanego Amira w 54 sekundy, po których wokół ringu w Manchesterze zapadła ponura cisza. Ciężko znokautowany "Dzieciak z Boltonu" za nonszalancję i nieuwagę zapłacił wysoką cenę.

Wbrew spekulacjom licznych krytyków, Khan nie załamał się po tej druzgocącej klęsce i postanowił zrobić wszystko, aby podobna sytuacja już nigdy więcej się nie zdarzyła (niestety, przyszłość pokazała, że mu się to nie udało). Najpierw znowu zmienił trenera, tym razem jego szkoleniowcem został jeden z najlepszych fachowców w branży, Freddie Roach. Następnie wyjechał do Ameryki, gdzie w słynnej sali Wild Card Gym znacznie poprawił swój arsenał i defensywę, a także wzmocnił się fizycznie. Kolejną zmianą było zrezygnowanie z usług Franka Warrena i związanie się z grupą Oscara De La Hoi Golden Boy Promotions.

W międzyczasie noszący już przydomek "Król" Amir, odmieniony i znowu głodny sukcesów szedł od zwycięstwa do zwycięstwa, gromiąc coraz to bardziej znanych rywali. Pierwszym wielkim "skalpem" był legendarny Meksykanin Marco Antonio Barrera, zaraz po nim wspomniany na samym początku Andriej Kotelnik i jego mistrzowski pas WBA World w dywizji junior półśredniej. Potem rozbił w pył dwóch nowojorczyków Dmitrija Salitę i wyszczekanego Paula Malignaggiego, aby w końcu pod koniec 2010 roku przejść prawdziwy test siły woli i odporności.

W jednym z wywiadów Amir zapytany, który z jego dotychczasowych przeciwników był najtrudniejszy, bez chwili wahania z szacunkiem odpowiada: „Marcos Maidana”. Obydwaj panowie spotkali się w Las Vegas i zafundowali kibicom prawdziwy ringowy thriller. O przebiegu tej rywalizacji niech świadczy fakt, że związek amerykańskich dziennikarzy bokserskich wybrał ją, jako najlepszą walkę roku 2010. Brytyjski "Król" pokazał w niej niezwykły hart ducha i ambicję zwyciężając po wspaniałym boju jednogłośnie na punkty.

Na początku 2011 roku wciąż młodziutki mistrz WBA kontynuował swój triumfalny pochód i pokonał Irlandczyka Paula McCloskey’a, a następnie trzy miesiące później znokautował niebezpiecznego i co ważniejsze dla promotorów "Króla", popularnego mistrza federacji IBF "Super" Zaba Judaha.  Gwiazda Amira świeciła coraz jaśniejszym blaskiem i nic nie zapowiadało nadchodzących wielkimi krokami kłopotów.

Niespodziewana katastrofa, do której doszło w grudniu 2011 roku, nie miała prawa się wydarzyć. Przynajmniej według Brytyjczyka i jego obozu. Pojedynek w Waszyngtonie, którego mieszkańcem był Lamont Peterson, miał być tylko miłą wycieczką do stolicy USA i efektownym zakończeniem udanego roku. Los chciał jednak inaczej. Amirowi zabrakło szczęścia, a jego czarnoskóremu rywalowi klasy, kiedy niedługo po największym zwycięstwie w jego karierze okazało się, że jest "koksiarzem". Tak czy inaczej prawie już "przyklepany" pojedynek z królem list P4P Floydem Mayweatherem Jr. szlag trafił i okazja do zarobienia ogromnych pieniędzy i konfrontacji z "Pretty Boyem" przeszła Brytyjczykowi koło nosa.

Szansa poprawienia sobie humoru pojawiła się w lipcu 2012 roku, kiedy to Amir, któremu po wpadce dopingowej Petersona przywrócono pas WBA, spotkał się w ringu z właścicielem zielonego pasa WBC, Dannym Garcią. Niestety, mimo dobrego początku pięściarz z Boltonu wrócił z Las Vegas na tarczy, ponosząc po raz drugi w karierze porażkę przez brutalny nokaut.

Amir podobnie do mitycznego Syzyfa, będąc bardzo blisko absolutnego szczytu znowu w momencie utracił to, na co pracował przez wiele lat w pocie czoła. Pozostały mu dwa wyjścia, rzucić to wszystko w cholerę i zająć się czym innym, albo tak jak Syzyf zacząć raz jeszcze wszystko mozolnie od początku.

Wiadomo, co wybrał ambitny "Dzieciak z Boltonu". Dlatego w najbliższą sobotę pierwszym jego testem będzie niepokonany 27-letni Carlos Molina (17-0-1, 7 KO), z którym Amir trenowany teraz przez nowego fachowca Virgila Huntera, powinien sobie bez problemów poradzić. Co jednak dalej? Czy historia zatoczy koło i Brytyjczyk raz jeszcze znajdzie się blisko upragnionego szczytu? Czy starczy mu sił i umiejętności, aby go w końcu zdobyć? Odpowiedź poznamy w przyszłości.