DO CZTERECH RAZY SZTUKA?

Wojciech Czuba, Informacja własna

2012-12-07

Już w tę sobotę na ringu w MGM Grand w Las Vegas dojdzie do czwartej konfrontacji dwóch najpopularniejszych pięściarzy ostatnich lat. Po raz czwarty w bokserskim świecie wrze jak w ulu i nie mówi się o niczym innym niż o starciu tych dwóch znakomitych wojowników. Miliony kibiców na ziemi zadaje sobie jedno tylko pytanie, czy tym razem Juan Manuel Marquez (54-6-1, 39 KO) spełni swoje marzenie i pokona w końcu odwiecznego rywala Manny’ego Pacquiao (54-4-2, 38 KO)?

Po raz pierwszy do filipińsko-meksykańskiej wojny doszło w maju 2004 roku dokładnie w tym samym miejscu, gdzie spotkają się znowu jutro. 39-letni aztecki wojownik, do którego należały wówczas mistrzowskie pasy WBA i IBF w dywizji piórkowej, na pewno do końca życia zapamięta pierwszą rundę, a właściwie demolkę, jaką zafundował mu od samego początku młodszy o sześć lat Pacquiao. "Dinamita" aż trzy razy lądował na deskach po potężnych ciosach "Pacmana", ale ku osłupieniu tysięcy fanów i samego Filipińczyka, Juan w sobie tylko wiadomy sposób za każdym razem stawał na nogi, demonstrując niesamowite serce do walki i ambicję. Po dwunastu rundach nieustannej akcji i brutalnych ciosów sędziowie punktowi ogłosili kontrowersyjny remis. Niedługo po walce okazało się, że właściwie zwycięstwo należało się Manny’emu, bo jeden z sędziów pomylił się przy podliczaniu punktów, jednak ostatecznie wyniku nie zmieniono. To tylko dolało oliwy do ognia i wydawało się, że rewanż jest kwestią czasu.

Dosyć długiego czasu, niestety. Z powodu różnych przyczyn drugi raz stanęli naprzeciwko siebie dopiero cztery lata później w marcu 2008 roku znowu w mieście grzechu, ale tym razem w kasynie Mandalay Bay. Stawką tej potyczki był należący do Marqueza pas WBC w kategorii super piórkowej, zdobyty przez "Dinamitę" na swoim rodaku Marco Antonio Barrerze (67-7, 44 KO). Znowu kibice zgromadzeni wokół ringu w Las Vegas i miliony przed telewizorami otrzymali niezapomniane i szalenie wyrównane widowisko. O wyniku, czyli zwycięstwie filipińskiego bombardiera, zadecydował nokdaun z trzeciej odsłony.

Oczywiście zarówno sam Meksykanin, jak i liczne grono ekspertów i fanów znowu uważało inaczej. Przepełniony sportową złością Juan Manuel postanowił spróbować swoich sił w wadze lekkiej i był to strzał w dziesiątkę. Najpierw po wspaniałej bitwie rozprawił się z Kubańczykiem Joelem Casamayorem (38-6-1, 22 KO), a następnie to samo zrobił z Teksańczykiem Juanem Diazem (35-4, 17 KO), zostając nowym właścicielem mistrzowskich pasów federacji WBA, WBO i IBO dywizji lekkiej. Niestety po tym triumfie przyjął wyzwanie od powracającego do sportu Floyda Mayweathera Jr. (43-0, 26 KO) i nie był to dobry pomysł. Znacznie większy i szybszy czarnoskóry król defensywy z Grand Rapids, bardzo wyraźnie wypunktował Meksykanina, rzucając go nawet w drugiej rundzie na deski.

Po tej sromotnej klęsce wojowniczy duch "Dynamity" nie został złamany i srogo zawiedli się ci, którzy liczyli iż zakończy karierę. Juan nadal czuł głód boksu i potrzebował kolejnych wielkich wyzwań. Na początek w rewanżu znowu nie dał szans Diazowi. Kilka miesięcy później po niezwykłej wojnie rozbił w pył twardego Australijczyka Michaela Katsidisa (28-6, 23 KO) i wtedy otrzymał od Pacquiao ofertę nie do odrzucenia. Marquez nie wahał się ani chwili, a wizja pokonania ringowego wroga dodała mu skrzydeł i jak sam mówił w wywiadach - odmłodziła o dziesięć lat.

Tym razem "Dinamita" przygotował się bardzo solidnie. Na początek zatrudnił Angela Hernandeza człowieka, który zajął się przygotowaniem fizycznym meksykańskiego mistrza. Wkrótce wyszło na jaw, że w przeszłości Hernandez był zamieszany w głośną dopingową aferę laboratorium BALCO i podawał niedozwolone środki tak znanym sportowcom, jak chociażby sprinterka Marion Jones. To jednak nie zniechęciło "Dynamity", który ze współpracy z nowym trenerem był bardzo zadowolony. Sam pięściarz pod wpływem nowych treningów szybko zmienił się wizualnie i nabrał sporej masy mięśniowej. Naturalną koleją rzeczy były oskarżenia o doping, jednak Juan zapewnił, że w każdej chwili może poddać się badaniom, bo nie ma nic do ukrycia.

Trzeci hitowo zapowiadający się pojedynek dwóch pięściarskich ikon, odbył się w prestiżowym MGM Grand w Las Vegas. Stawką był należący do "Pacmana" pas WBO w wadze półśredniej. O pojedynku tym napisano już chyba wszystko. Ponownie był niezwykle wyrównany i trudny do punktowania. Tym razem obyło się bez nokdaunów, ale emocji nie brakowało. Niejednogłośną decyzją sędziów zwycięzcą ogłoszono podopiecznego Freddiego Roacha, a Marquez i jego sztab uznali to za skandal. Na całym świecie błyskawicznie rozgorzała dyskusja o słuszności, bądź nie, decyzji "panów z ołówkami", która toczyła się z wielką zażartością przez wiele dni.

Tak oto w wielkim skrócie wyglądała historia trzech historycznych już spotkań Filipińczyka z Meksykaninem, z którymi powinien się zapoznać każdy szanujący się kibic boksu zawodowego. Na tej podstawie niech każdy sam oceni, kto według niego był w tej trylogii lepszym pięściarzem.

W sobotnią noc być może doczekamy się w końcu zwycięstwa Juana Manuela Marqueza, co pozwoliłoby zapewne temu utytułowanemu czempionowi, odetchnąć z dumą i przejść w końcu na zasłużoną sportową emeryturę, jako spełniony sportowiec i człowiek. Jego szyki po raz kolejny będzie się starał pokrzyżować Manny Pacquiao, który na sto procent śni mu się w nocnych koszmarach i planuje dokładnie to samo co jego rywal. Nie oszukujmy się, jeszcze dwie, może trzy walki z "młokosami do przejścia" i "Pacman” podobnie jak Kliczko, zajmie się na dobre polityką. To jednak za sprawą czterech pojedynków z Marquezem na zawsze zapisze się w historii sportu, z czego doskonale zdaje sobie sprawę.

Ciekawe, kto zwycięży tym razem? Miejmy nadzieję, że bez względu na wynik ich czwarte spotkanie emocjami przebije trzy wcześniejsze walki. Czego sobie i im życzymy z całego bokserskiego serca. Niech więc zabrzmi pierwszy gong!