MARQUEZ O TRZECIEJ WALCE Z PACQUIAO

Redakcja, RingTV

2012-11-26

- Wiedziałem, że za trzecim razem muszę zrobić coś inaczej, bo walka miała się odbyć w limicie 144 funtów, a Pacquiao świetnie radził sobie z większymi rywalami w wyższych kategoriach. Chciałem utrzymać szybkość i atuty w obronie, ale potrzebowałem nabrać siły - tłumaczy Juan Manuel Marquez (54-6-1, 39 KO), który przed rokiem wprawił bokserski świat w osłupienie, tocząc kolejny szalenie wyrównany bój z faworyzowanym Mannym Pacquiao (54-4-2, 38 KO).

Pojedynek zakończył się zwycięstwem Filipińczyka dwa do remisu, ale wielu obserwatorów było zdania, że to Marquez zasłużył na wygraną. Do dziś toczą się dyskusje, który z zawodników był tamtej nocy lepszy.

- Do trzeciej walki trenowałem zupełnie inaczej, niż do dwóch wcześniejszych. Po raz pierwszy skorzystałem z pomocy trenera od przygotowania fizycznego. Czułem, że pownienem rozbudować muskulaturę w należyty sposób i przy okazji nie stracić nic z pozostałych zalet technicznego boksera. - wspomina "Dinamita".

- Pracowałem bardzo ciężko, a w ringu było mi najłatwiej z trzech dotychczasowych potyczek z Pacquiao. To był najlepszy występ w całej mojej karierze. Dyktowałem tempo i wygrałem wszystkie wymiany. Manny stał się przewidywalny. Rozwinął się jako bokser i jest doskonałym zawodnikiem, ale nie jest już tak szybki i wybuchowy jak kiedyś. Uważam, że wygrałem dziewięć rund w naszej trzeciej walce - oświadczył 39-letni meksykański wojownik.

- Tym razem nawet mnie nie zranił, a moje umiejętności były dla niego zbyt wysokie, ale sędziowie po raz kolejny zabrali mi zwycięstwo i nic nie mogę z tym zrobić. Wygląda to tak, że kiedy walczymy, Manny ma tylko jednego przeciwnika - mnie, ja natomiast mam ich czterech - jego i trójkę sędziów.