BOKS W USA DA SOBIE RADĘ. DZIĘKI LATYNOSOM.

Tomasz Maynard, Opinia własna

2012-11-14

Wynik ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych do ostatniego dnia głosowania wydawał się wielką niewiadomą. Okazało się jednak, iż urzędujący prezydent gładko pokonał rywala, wygrywając we wszystkich kluczowych stanach. Zapytacie, dlaczego o tym piszę w artykule o boksie? Otóż, chcę zwrócić Waszą uwagę na pewną interesującą analogię.

W celu uzyskania reelekcji, Barack Obama i jego doradcy z Partii Demokratycznej postawili na przyciągnięcie do siebie niedocenianej przez Republikanów mniejszości - amerykańskich Latynosów. Wielu ekspertów uważa, iż to głównie im prezydent powinien dziękować za swoje zwycięstwo w takich stanach, jak Floryda, Nowy Meksyk, Kolorado czy Newada, które nie są przecież tradycyjnym bastionem Demokratów. Rekordowa frekwencja wśród Latynosów, z których ponad 70% głosowało właśnie na Obamę, w dużej mierze zdecydowała o kursie amerykańskiej polityki w najbliższych latach.

Czy ta sama grupa społeczna zdecyduje o przyszłości amerykańskiego boksu? Śmiem twierdzić, że ma na to ogromne szanse.

Oglądając w minioną sobotę galę zorganizowaną przez Golden Boy Promotions w potężnej hali Staples Center w Los Angeles, trudno było nie zauważyć ogromnej ilości meksykańskich flag, etnicznych nakryć głowy, zdradzających pochodzenie widzów, czy też entuzjazmu wobec ulubieńców widowni.

Kim byli ci ostatni? Zacznę od Abnera Maresa. Pięściarz ten może być uznany wręcz za symbol młodego pokolenia „Mexican-Americans” (celowo używam tego określenia w oryginale). „Mexican-Americans”, znani również jako „Chicanos” to osoby o meksykańskim pochodzeniu, które urodziły się już na terenie Stanów Zjednoczonych, bądź też przybyły tam w bardzo młodym wieku i posiadają amerykańskie obywatelstwo. Zazwyczaj są dwujęzyczni, mówiąc po angielsku wtrącają hiszpańskie słowa, mają charakterystyczny akcent i identyfikują się zarówno z ojczyzną swoich przodków, jak i krajem, którego paszporty noszą w kieszeniach. Mares, wchodząc do ringu w meksykańskiej bandanie i T-shircie z meksykańskim orłem w barwach… Los Angeles Lakers, pokazał, że pamięta o tradycji, lecz zarazem czuje się pełnoprawnym Kalifornijczykiem. Wzorcowy przedstawiciel tej generacji „Chicanos”. Podobnie ma się sytuacja odnośnie walczących na undercardzie Leo Santa Cruza i Antonio Orozco. Ciekawym przypadkiem jest również Alfredo Angulo. Pięściarz ten powrócił na ring po długiej przerwie spowodowanej problemami prawnymi, których źródłem był nieuregulowany status Angulo, jako imigranta. Klika miesięcy spędził nawet w zamkniętym ośrodku dla nielegalnych imigrantów. Takie sytuacje to codzienność w bliższych i dalszych rodzinach Meksykanów mieszkających na południu USA, dlatego rodacy mocno go wspierają, co łatwo było można zauważyć w Staples Center.

Dodajmy do tego fakt, iż całe przedsięwzięcie organizowane było przez firmę Golden Boy Promotions, uznawaną za jedną z dwóch najpotężniejszych obecnie „stajni” bokserskich w USA. Na jej czele stoi Oscar de La Hoya. Idol poprzedniego pokolenia „Chicanos”, symbol sukcesu amerykanów pochodzenia meksykańskiego, pięściarz wybitny i znakomity, ambitny biznesmen.

Co na to konkurencja? W tym samym czasie w Newadzie odbywała się gala transmitowana przez inną stację telewizyjną, organizowana przez największego konkurenta „Golden Boya” – firmę Top Rank, kierowaną przez weterana bokserskiej promocji, Boba Aruma. Na undercardzie brylowali, jakżeby inaczej, „Chicanos” – Miguel Angel Garcia, przedstawiciel niezwykle zasłużonej dla boksu rodziny, oraz Jesse Magdaleno. W walce wieczoru pojawili się jednak przedstawiciele innych nacji. Ormianin Vanes Martirosyan, oraz Kubańczyk Erislandy Lara, to jednak też imigranci. I to w pierwszym pokoleniu. Zaś o pozycji ormiańskiej mniejszości na zachodzie USA wiedzą zapewne nie tylko fani słynnego zespołu System of a Down, z kolei Kubańczycy, skoncentrowani głównie na Florydzie, ilościowo z pewnością Ormian w Stanach Zjednoczonych przewyższają, nie mówiąc o tradycjach pięściarskich.

I tu wracamy na moment do polityki. Właściwe zrozumienie przemian demograficznych w amerykańskim społeczeństwie doprowadziło Demokratów do dwóch z rzędu wygranych wyborów prezydenckich. Zaktywizowanie polityczne imigrantów w pierwszym i drugim pokoleniu było kluczem do pokonania mniej sprawnych pod tym względem Republikanów. Analogicznie, wśród promotorów bokserskich, wygrywa dzisiaj ten, kto sięga do sentymentów i kieszeni tych samych grup społecznych. W 2011 roku ilość urodzeń wśród Latynosów była wyższa, niż wśród białych Amerykanów. Latynosi stanowią również statystycznie najmłodszą część amerykańskiego społeczeństwa, mają największy przyrost naturalny, a do 2040 roku, wraz z Afroamerykanami, mają być, według wielu prognoz, w swojej nowej ojczyźnie w większości. Jednocześnie, poprawia się ich status materialny. Coraz większa część może pozwolić sobie na wydatek rzędu kilkudziesięciu, czy ponad 100 dolarów, aby nabyć wejściówkę na galę boksu zawodowego. Pamiętajmy też o tradycjach pięściarskich w takich narodach, jak Meksykanie, Portorykańczycy, Kubańczycy, Panamczycy, czy obywatele Nikaragui. Promotor, który trafi w ich gusta i potrzeby, będzie mógł liczyć na spore zyski przez długie lata.

Rozumieją to również pięściarze nie będący Latynosami. Floyd Mayweather twierdzi, iż Meksykanie to najlepsi kibice. Shane Mosley wystąpił nie tak dawno w spodenkach z meksykańską flagą. Austin Trout udziela wywiadów w języku hiszpańskim i rozumie, że kluczem do jego popularności mogą być zwycięstwa nad pięściarzami w rodzaju Miguela Cotto, idola milionów Portorykańczyków zamieszkujących Wschodnie Wybrzeże. Ci i wielu innych zawodników, wiedzą, że „wiatr przemian” wieje z południa.

Na koniec chciałbym zwrócić Waszą uwagę na dwie gale, które odbędą się w najbliższym czasie. Już w sobotę, 17 listopada, ponownie w Los Angeles, odbędzie się walka unifikacyjna w kategorii muszej, pomiędzy urodzonym na Hawajach Filipińczykiem Brianem Vilorią, a niemówiącym po angielsku Meksykaninem Hernanem Marquezem. Na undercardzie pojawi się mistrz kategorii junior muszej, Roman Gonzalez z Nikaragui, oraz czołowy pięściarz koguciej/super koguciej – Drian Francisco z Filipin. Druga gala, o której mało kto w tym momencie jeszcze mówi, odbędzie się na Florydzie 30 listopada. W głównej walce wieczoru wystąpi Dominikańczyk Joan Guzman (naprzeciw niego stanie reprezentujący Rosję Habib Allachwerdijew), na undercardzie jego rodacy – Ed Paredes i Juan Carlos Payano, oraz Kubańczycy – Umberto Savigne i Alexei Collado. Aby ściągnąć widownię spoza tych mniejszości narodowych organizatorzy przewidzieli także występy muzyczne lokalnych gwiazd hip-hopu. To tylko przykłady z najbliższych dwóch tygodni. Czy gdyby nie Latynosi, te gale miałyby szansę w ogóle się odbyć? Ciekawe jest też to, iż będą one transmitowane przez niewielkie stacje telewizyjne, którym jednak musi się to przecież opłacać. Business is business.

Gdy następnym razem usłyszycie, że boks w USA umiera, wspomnijcie te przykłady. Boks w Stanach Zjednoczonych po prostu zmienia image. Zrzuca kolejne kilogramy, zakłada bandanę z czaszką i sombrero i wychodzi na wojnę o widza. Na tej wojnie część ciosów oczywiście chybi celu, wiele będzie zbyt słabych, by wywrzeć wrażenie. Jednak te, które będą celne -meksykańskie sierpy na korpus, kubańskie lewe proste i portorykańskie prawe krzyżowe, z pewnością się skumulują, doprowadzając do długiego liczenia. Dolarów.