Pomimo rozczarowującej postawy w Prizefighterze Kevin Johnson (28-2-1, 13 KO) stanie przed kolejną ciekawą szansą. 1 grudnia w Belfaście były pretendent do tytułu mistrza świata zmierzy się z Tysonem Furym (19-0, 14 KO) i będzie dla Brytyjczyka zdecydowanie najtrudniejszym wyzwaniem w karierze.
- Chcieliśmy tej walki od dłuższego czasu. Szukaliśmy tej możliwości w ostatnich latach. Chciałem przynajmniej dać temu dzieciakowi szansę na rozwój, w tej chwili on uważa, że znajduje się w światowej czołówce. Tyson chce stać się lepszym zawodnikiem, ja z kolei chcę zostać mistrzem świata. Dla mnie ta potyczka będzie jak spacer po parku – zapewnia w swoim stylu "Kingpin", któremu z powodzeniem moglibyśmy wręczyć koronę mistrza "trash-talkingu".
33-latek wrócił pamięcią do startu w jednodniowej rozgrywce Prizefighter International. W finale uległ niespodziewanie Torowi Hamerowi, a chwilę wcześniej sporo problemów sprawił mu Albert Sosnowski.
- Każdy wiedział, że potrafię rozpoczynać pojedynki wolniej, przegrywając pierwsze rundy. Mimo wszystko poszedłem na to. W przerwach pomiędzy walkami niemalże usypiałem, nie mogłem się odpowiednio rozgrzać – tłumaczy się Johnson.
Pochodzący z New Jersey pięściarz podkolorował swoją opowieść o aspekty polityczne. Oczywiście w USA ostatnio głównym tematem były wybory prezydencki i zwycięstwo Baracka Obamy, z którym Johnson najwidoczniej mocno się utożsamia. W grudniu rolę przegranego Romneya będzie miał przejąć "Olbrzym z Wilmslow".
- Mam taką samą prośbę jak mój prezydent, dajcie mi cztery lata, a ja zostanę czempionem. Jestem jak Barack Obama, a rywal to Mitt Romney i to właśnie ja zostanę prezydentem "królewskiej" dywizji. Będę szanowany na całym świecie, niezależnie od Fury’ego – dodał kwietniowy pogromca Alexa Lepaia.
Na koniec Kevin uraczył nas jeszcze wątkiem przyrodniczym.
- Fury jest jak wielki dąb, ale jego korzenie są uszkodzone. Ja zaś będę drwalem, odnajdę ten złamany korzeń i 1 grudnia wyrąbię to drewno – zakończył słowotok były rywal Witalija Kliczki.