DŁUGO POCZEKAMY NA MISTRZA Z POLSKI

Tomasz Ratajczak, Informacja własna

2012-11-11

Wczoraj wieczorem Władimir Kliczko (59-3, 50 KO) pozbawił złudzeń polskich kibiców, deklasując na hamburskim ringu Mariusza Wacha (27-1, 15 KO), w którym pokładano nad Wisłą nadzieje na pierwszy tytuł mistrza świata wszechwag dla pięściarza z Polski.  Te złudzenia oparte były zresztą na wątłych podstawach. Każdy kto choć trochę zna się na boksie zdawał sobie sprawę z tego, że dla Wacha pojedynek z Kliczką to jest skok na głęboką wodę z wysokiej skały i jedyną szansą na sukces jest tzw. „lucky punch”. Niestety nie udało się, ukraiński czempion rozstrzelał polskiego pretendenta ciosami prostymi, wygrywając wszystkie rundy do wiwatu. Trzeba oczywiście oddać Wachowi sprawiedliwość, gdyż będąc zawodnikiem z góry skazanym na porażkę, zaprezentował nadludzki niemal hart ducha i odporność cyborga, gdyż trudno uwierzyć, że zwykły śmiertelnik mógł przyjąć taką liczbę silnych ciosów i nie być ani razu liczonym nawet na stojąco. Sylvester Stallone, który przy ringu dopingował Kliczkę, powiedział do mistrza świata przed walką, posługując się sloganem ze swojego filmu „Rocky”: „fight for your heart”. Ten postulat w walce zrealizował jednak właśnie Wach.

W komentarzach po walce, które zalały światowe media przeanalizowano już większość aspektów wczorajszego starcia. Zwrócono uwagę na bezradność polskiego pięściarza, który za wyjątkiem końcówki piątej rundy był cieniem Kliczki, jego lewy prosty, który powinien stopować ataki Ukraińca był zbyt wolny, a prawy właściwie nie istniał. Sądzę, że Wach szybko uświadomił sobie, że woda, w którą został wrzucony jest naprawdę głęboka i do końca walczył rozpaczliwie o utrzymanie się na powierzchni. To mu się na szczęście udało. Pokazał, że ma serce do walki jak mało kto i jeśli wygra parę pojedynków z rywalami ze światowej czołówki, powinien dostać drugą mistrzowską szansę. Sęk w tym, że póki na tronie wagi ciężkiej zasiada Kliczko, nie ma to sensu. I tu dochodzimy do sedna sprawy.

Porażka Wacha jest bolesna szczególnie, gdyż to był łabędzi śpiew polskiej wagi ciężkiej. Czwarty pięściarz z Polski (Stanley Ketchel sto lat temu walczył o mistrzostwo jako Amerykanin polskiego pochodzenia) stanął w ciągu ostatnich kilkunastu lat do walki o tron królewskiej dywizji i podświadomie przeczuwaliśmy, że jeśli mu się ta sztuka nie uda, na kolejną szansę będziemy czekali długie lata. I tak się niestety stało. Dopóki Kliczko posiada mistrzowskie pasy, nie ma co liczyć na polskiego mistrza wagi ciężkiej. Wach nie będzie już dużo lepszy niż jest obecnie, a nawet wtedy Ukrainiec będzie zupełnie poza jego zasięgiem. Jeśli dojdzie do ewentualnej walki młodszego Kliczki z Tomaszem Adamkiem, zobaczymy powtórkę z Wrocławia, tym razem ostrzejszą i w wykonaniu młodszego brata. A gdy Kliczko w końcu zdecyduje się zakończyć karierę, również obaj wspomniani polscy pięściarze będą u schyłku swojej sportowej drogi. Po nich nie widać w naszej wadze ciężkiej żadnego zawodnika, który mógłby się z powodzeniem włączyć w grę o opuszczony przez ukraińskich królów tron. Przecież Artur Szpilka, idol niedzielnych kibiców i stadionowych chuliganów, to na razie w najlepszym przypadku materiał na solidnego rzemieślnika i naprawdę trudno przewidzieć w jakim kierunku potoczy się kariera tego młodego pięściarza. W każdym razie jeśli w takim jak obecnie, to mistrza z niego nie będzie i powtórzy się historia Andrzeja Wawrzyka, którego kilka lat temu hucznie namaszczono na następcę Andrzeja Gołoty, a dziś szczytem jego możliwości jest już chyba tylko walka o mistrzostwo Europy. Możliwe, że za kilka lat Szpilka lub Wawrzyk, dzięki talentom ich promotora dostaną szansę walki o mistrzostwo świata, ale szanse na sukces będą mieli podobne jak Wach wczoraj. Może Kołodziej lub Masternak zapukają do bram królewskiej dywizji, co zresztą w przypadku pięściarza z Wrocławia daje nadzieje na sukces, oczywiście nie w starciu z Kliczką, ale oni muszą najpierw potwierdzić swoją wartość w mistrzowskiej rywalizacji w kategorii cruiser. W związku z tym na następną walkę Polaka o prymat w wadze ciężkiej, gdzie nasz pięściarz nie będzie z góry skazany na porażkę, możemy czekać znacznie dłużej niż dotychczas. A przypomnijmy, że od ostatniej mistrzowskiej próby Andrzeja Gołoty, do kolejnej w wykonaniu Alberta Sosnowskiego minęło pięć lat, natomiast w ciągu ostatnich dwóch lat Polacy walczyli o mistrzostwo wagi ciężkiej aż trzy razy, z tym, że z góry będąc skazanymi na porażkę. Na razie niestety nie widać na horyzoncie nikogo, kto mógłby zostać pierwszym w historii czempionem wszechwag z Polski.