KOŁODZIEJ PRZED WACH-KLICZKO

Kamil Wolnicki, Przegląd Sportowy

2012-11-10

Na razie zrobiłem najszybszą promocję na świecie - z niczego do walki o mistrzostwo świata w dwa lata. Już jestem zadowolony - mówi Mariusz Kołodziej, promotor Mariusza Wacha przed walką Wach - Kliczko w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".

- Kiedy pierwszy raz zobaczył pan Mariusza Wacha?
Mariusz Kołodziej: W 2006 roku opłaciłem walki Wacha, Piotra Wilczewskiego i Mateusza Masternaka w Chicago. Później, w 2010 roku, Main Event organizował pojedynek Zaba Judaha w Newark. Mieli problem, bo na niego nikt nie przychodzi i chcieli jakiegoś Polaka, żeby przyciągnąć kibiców. Wiedziałem, że Mariusz był wtedy w USA na sparingach z Samuelem Peterem. Zadzwoniłem i zapytałem, czy chce boksować. Przyjechał, przygotował się, ale okazało się, że to jakiś przekręt, bo jego rywal nie pojawił się na ważeniu, a chodziło tylko o to, by sprzedać bilety. Głupio mi było wysłać go z niczym do Polski, więc znalazłem mu inną walkę, z Galenem Brownem. Wygrał i zaczęliśmy rozmawiać o wspólnej pracy.

- W naszym kraju mówiło się, że Mariusz ma dobre warunki, ale jest leniem.
MK: Był leniem, bo nikt go nie traktował poważnie. Odbierano go na zasadzie: wielki chłop, więc jest atrakcja i ludzie chętnie popatrzą. Nikt się nie przykładał, nie pomógł mu się rozwinąć. Z kolei ja zawsze, w biznesie i życiu, lubiłem brać się za rzeczy, o których wszyscy inni mówią: z tym nie da się nic zrobić. Za każdym razem, kiedy słyszałem, że z niego nic nie będzie, chciałem jeszcze bardziej. Ściągnąłem dla Mariusza trenera Michaela Moorera, dawnego mistrza świata wagi ciężkiej. Supergość, ale miał za dużo swoich teorii. Kiedy trenowali, sala musiała być pusta. Jechaliśmy na walkę, nikt nie mógł wsiąść do samochodu. I tak dalej. A przecież Mariusz walczy w miejscach, gdzie jednak nie jest sam, więc musi obcować z ludźmi. Poza tym, Moorer nie mógł się poświęcić na sto procent, więc zdecydowaliśmy się na Juana de Leona. Okazało się, że pojawiła się między nimi chemia.

- Wach bardzo się zmienił?
MK: O 180 stopni. Był odpowiednio traktowany i zaczął w siebie wierzyć. Zdecydował, czego chce i miał odpowiednie warunki, żeby próbować to osiągnąć. Do starych spraw nie chcę wracać, przeszłości nie zmienimy.

- To dobry moment na walkę z Władymirem Kliczką? Bo kiedy ogłosiliście, że negocjujecie, pomyślałem, że to głupi pomysł, że lepiej poczekać.
MK: Kliczko jest w swoim najlepszym czasie, ale Mariusz też. Wszyscy mówią, że powinien stoczyć jeszcze dwa czy trzy pojedynki z kimś liczącym się, ale problem jest taki, że nikt nie chce z nim walczyć. Nikt z tej ligi, w której są ludzie czekający na starcie z Ukraińcem. Sytuacja jest beznadziejna, bo wszyscy wolą dobierać słabeuszy, z którymi na pewno wygrają. Polityka i szachy... Sparowaliśmy z Aleksandrem Powietkinem i kiedy ten dostał w czapę podczas dwóch starć treningowych, skończyły się rozmowy o walce. Powietkin i reszta odmówili.

- Kto jeszcze odmówił?
MK: Złożyłem ofertę Michaelowi Grantowi. Chciał sto tysięcy dolarów. Zgodziłem się, a cztery dni później jego menedżer odpisał, że mają inne plany. Chodziło o to, że najbliższym przyjacielem Granta jest Jameel McCline, który trenował u mnie w gymie i sparował trochę z Mariuszem. Miał siły na dwie, góra trzy rundy i później konkretnie dostawał po głowie. Powiedział więc Grantowi, żeby nie ryzykował, bo też dostanie. Generalnie wysłaliśmy zaproszenia do większości liczących się zawodników. Chris Arreola odmówił, bo czekał na walkę eliminacyjną. My z kolei mieliśmy ofertę na turniej eliminacyjny WBC po odejściu na emeryturę Witalija. Nic z tego nie wyszło, rozmawialiśmy już z Kliczkami. Pierwsze dwie oferty przyszły od starszego z braci, ale mieli straszne wymagania i nie chodzi nawet o pieniądze.

- Kontrakty z Kliczkami owiane są legendą. Podobno zawierają mnóstwo zapisów.
MK: To są mistrzowie świata i to oni rozdają karty. Z pierwszych dwóch negocjacji się wycofałem, bo to nie było dobre dla Wacha.

- Czego chcą, poza rewanżem, w razie porażki czy ewentualnie współpromocji?
MK: U nich nawet sprawy biletów dla rodziny są rozgrywane inaczej niż zwykle. Oni spisali warunki już dawno temu i wszystkim dają do podpisania to samo. Niezależnie, czy chodzi o walkę z Davidem Haye'em, Tomaszem Adamkiem czy Mariuszem Wachem. Różnią się tylko sprawy finansowe. Przyjeżdżasz na przykład do hotelu i nie wiesz, co robić. Tak byłoby z nami, gdybym nie miał tu swoich ludzi. Takie sytuacje i tego rodzaju gierki nie wpływają dobrze na psychikę.

- Ukraińcy próbują łamać rywali już długo przed walką?
MK: Właśnie. Ja jednak podkreślam na każdej konferencji, że nawet jeśli Mariusz nie będzie walczył na pięści, to zabije ich śmiechem, bo do wszystkiego podchodzi bardzo spokojnie, w przeciwieństwie do innych zawodników. Z tym Kliczkowie mają problem i to widać. Można różnie wszystko tłumaczyć, ale cały ten duch Kliczków nie działa na Mariusza tak, jak na innych.

- Ile zarobi Polak? Wiadomo, że to gaża życia, ale o milionach chyba trudno mówić?
MK: Jeśli zliczyć wszystko, wyjdzie przynajmniej milion dolarów. I nie mówię tylko o głównej gaży, lecz także o tym, co do niej dochodzi. Oczywiście trzeba odjąć podatek i tak dalej, ale bańka i tak powinna zostać. Nadobrą bułkę na pewno wystarczy.

- Wach to trzeci Polak, który walczy z jednym z braci. Dwaj poprzedni, czyli Albert Sosnowski i Tomasz Adamek, polegli przed czasem. I trudno teraz przekonać kibiców, że Mariusz ma wielkie szanse na wygraną.
MK: Jedno uderzenie może zdecydować, to waga ciężka.

- Jasne. Patrzę jednak na listę sparingpartnerów Wacha i nie wygląda to dobrze. Wręcz przeciwnie. Tymczasem nazwiska na obozie Władymira już robią wrażenie.
MK: Proszę wziąć jednak pod uwagę, z iloma z tych ludzi sparował.

- Wziął większość tych, których chcieliście mieć wy.
MK: To też pokazuje, w jaki sposób toczy się gra. Kliczkowie mają jakieś obawy, więc pozabierali ludzi, z którymi mieliśmy przygotowane kontrakty. Deontay Wilder sam się do mnie zgłosił, dogadaliśmy się, a jednak nic z tego nie wyszło. Większość jednak nie zwraca uwagi na to, że zanim Mariusz przyjechał do Polski, odbył większość sparingów w USA. Z mocnymi rywalami. Tutaj pracowaliśmy głównie nad techniką. Wiedzieliśmy, że mogą dziać się cuda, bo jedziemy do Europy, gdzie to oni są królami. Siedzą w biznesie, mają wielkie pieniądze i mogą wszystko.

- Jakiś czas temu mówił mi pan, że trochę gracie, mylicie rywala, wypuszczacie filmiki, na których oglądamy słabszego niż w rzeczywistości Wacha.
MK: Tak, bracia też tak robią. Na ostatni trening medialny Mariusz miał wyjść i prezentować się niechlujnie, podrażnić wejściem i wyjściem, kiedy Władymir trenuje. Zejść do wywiadów, kiedy Kliczko już coś robi.

- Wach poradzi sobie z presją?
MK: Zdajemy sobie sprawę ze skali tego wydarzenia. Mariusz pracował przez cały okres przygotowawczy z psychologiem. Poza tym, dla niego nigdy nie miało znaczenia, czy walczył w maleńkiej salce czy w hali na 15 tysięcy ludzi. Wolno startuje, potrzebuje dwóch, trzech rund, żeby się rozkręcić, ale później objawił się już w ringu prawdziwy Mariusz. Obaj rywale mają w sobotę równe szanse. Możesz być fantastycznie przygotowany, lecz zdarzy się jeden błąd i leżysz. I żeby było jasne, my nie liczymy na cud, bo Mariusz jest gotowy i na obronę, i na atak.

- Po co panu właściwie boks? Sprzedaje pan tony pieczywa dziennie, obsługuje między innymi tenisowy i golfowy US Open, czyli świat dżentelmenów. A tutaj czasem trzeba wchodzić do bagna.
MK: Trzeba, to prawda, ale to moje hobby. Lubię brać się za takie przedsięwzięcia. Nie ma rzeczy niemożliwych.

- Dokąd sięgają pana promotorskie ambicje?
MK: Nie wiem, okaże się. Na razie zrobiłem najszybszą promocję na świecie: z niczego do walki o mistrzostwo świata w dwa lata i już jestem zadowolony. Poszukam teraz innego zawodnika i zrobimy to samo.

- Chce pan działać głównie w USA, czy myśli pan o Polsce?
MK: Boks to jeden element układanki, który łączy się z rozwojem gymów na całym świecie czy produkcją sprzętu sportowego. Otworzyłem gym w Mexico City, otwieramy w San Juan, a jak dobrze pójdzie, to dwa kolejne powstaną w Polsce. Chciałbym, żeby rozwijały się tam talenty, które finalnie trafią do New Jersey, a stamtąd na ringi całego świata. Główny biznes polega na wszystkim, co jest związane z boksem – od rękawic po worki marki Global Boxing. Moim głównym rynkiem jest Ameryka Południowa. Samo prowadzenie zawodników to hobby.

- Ilu dzisiaj pan promuje i współpromuje?
MK: Około trzydziestu. Wielu takich, których nazwisk nikt ze mną nie łączy. Jestem dumny, bo mamy pierwszego boksera-geja. Trenuje u nas też brat Miguela Cotto.

- Do innych sportów pana nie ciągnie?
MK: Przez pięć lat prowadziłem zespół rajdowy. Wygrywaliśmy większość zawodów nieprzerabianych aut starszych niż 20 lat, ale to nie ta adrenalina. Możliwości są różne, ale trzeba coś czuć.

- Pracuje pan nie tylko z bokserami, ale i zawodnikami MMA. Który sport jest panu bliższy?
MK: Sam kiedyś walczyłem w MMA, dzisiaj zajmuję się boksem, ale z boku stoi MMA. W 2013 roku rozwiniemy to bardziej, bo zaczniemy się mocniej angażować w organizację gal.