WŁODARCZYK vs PALACIOS - CZY PORACHUNKI ZOSTANĄ DOKOŃCZONE?

Rafał Rogal Rogacki, Informacja własna

2012-09-22

Przedstawiamy Wam artykuł jednego z najsławniejszych naszych czytelników, będącego z nami od niemal samego początku Rafała "Rogala" Rogackiego, który postanowił podzielić się z nami i Wami swoimi spostrzeżeniami na temat dzisiejszego rewanżu Włodarczyk vs Palacios. Zapraszamy do lektury.

Lubię walki rewanżowe. Jest w nich coś elektryzującego, coś specjalnego co nie pozwala przejść wokół nich obojętnie. Kto z nas nie czekał w napięciu na drugą walkę Lewisa z Holyfieldem, Barrery z Moralesem, Gattiego z Wardem, czy naszych krajanów Gołoty i Adamka w starciach z Bowem i Briggsem?

Takie walki w całej historii boksu chyba najczęściej promowane są pod hasłem „niedokończone porachunki” i mam wrażenie, że w przypadku tego, co czeka nas w sobotę, jest to wyjątkowo trafne określenie.

Krzysztof Włodarczyk
(46-2-1, 33 KO) do tej pory do walk rewanżowych stawał dwukrotnie. W obu przypadkach to co pokazywał w pierwszym starciu było bardzo zbliżone do postawy w drugim pojedynku. W listopadzie 2006 roku „Diablo” wypadł przeciętnie w starciu o pas IBF z niepokonanym wówczas jeszcze Stevem Cunninghamem. Tak samo, albo i gorzej,  wyszło mu boksowanie z Amerykaninem rok później, w  maju. Tyle że tym razem sędziowie lepiej przyłożyli się do punktowania walki.

Pas przepadł, trzeba było szukać następnej szansy, a ta przyszła z Włoch niemal dokładnie 2 lata po porażce z „USS” Cunningamem. Włodarczyka z pierwszych trzech rund walki z włoskim weteranem, Giacobe Fragomenim, mógłbym oglądać zawsze i zapłaciłbym nawet 50 zł PPV za takie umiejętności, ducha walki i tak świetny boks. Niestety, z niewiadomych przyczyn po gongu na rundę czwartą ktoś wyciągnął Krzyśkowi przysłowiową „wtyczkę” i z Polaka zeszło powietrze, co miało okazać się zgubne w przekroju całej walki.

Niemniej jednak, ten kryzys Wlodarczyka wyrównał poziom zawodów, bo na początku walki nie łapiący łapczywie tlenu Diablo był od Włocha po prostu zdecydowanie lepszy. Ten zwrot akcji zowocował jedną z najbardziej dramatycznych walk, jakie widziałem w kategorii cruiser (inne to np. Góral vs. „USS” , czy Fragomeni vs. Erdei). Walka przybrała wymiar pojedynku „cios za cios”, obaj poszli na wybitkę, lecz na szczęście w końcu znany z diabelskiej siły Krzysiek poskładał Fragomeniego. Wszyscy pamiętamy jednak później to dziwaczne nie policzenie kolejnego knockdownu i ostateczny remis.

Zemsta nastąpiła rok później i tak jak lepszy „Diablo” był w pierwszej walce, tak i w rewanżu pokazał dobitnie, że to jemu należy się bardziej ten piękny, zielony pas WBC. Druga sprawa, że Fragomeni sprawiał wrażenie jakby przez ten rok oddzielajacy oba pojedynki postarzał się o więcej niż 12 miesięcy, czego przyczyny upatrywałbym w ilości zdrowia jaką zostawił w Niemczech w morderczej wojnie z Zsoltem Erdeiem.

Idąc tropem rozumowania, który nakreśliłem powyżej, sobotnią walkę „Diablo” powinien przegrać. Po zdobyciu mistrzostwa świata WBC Krzysiek obiecywał dziennikarzom i kibicom, że już nigdy więcej nie spartoli nic w ringu, ani poza nim. Swoje przyrzeczenie niestety złamał szybko. Była próba samobójcza, czy jakieś tam inne pogorszenie zdrowia, było wyważanie drzwi hotelowych, były też zapewnienia, że jak to Krzysiek ma w zwyczaju, nie będzie już polowania na jeden cios, tylko aktywny boks.

W pięknej hali Łuczniczka w Bydgoszczy, do której z dalekiego Portoryko przyleciał Francisco „The Wizard” Palacios (21-1, 13 KO), wszystkie pięściarskie demony, jakie trapiły Włodarczyka, zaatakowały w jednym momencie. Życie prywatne mistrza, nastawianie się na jedno uderzenie, pasywna postawa w ringu, wszystko skumulowało się na żenująco słabą postawę „Diablo” na bydgoskim ringu.

Ja walkę oglądałem na wielkim ekranie kinowym w jednym z warszawskich pubów, i na tym wielkim ekranie doskonale było widać wielką niemoc Włodarczyka. W bokserskim żargonie mówi się o takich sytuacjach, że zawodnik „przeszedł obok walki” i tak tam właśnie dosłownie było. „Diablo” chodził bez pomysłu po ringu, a na końcu gadał coś do mikrofonu bez ładu i składu. Pamiętam jak nasz największy ekspert, redaktor Janusz Pindera, powiedział potem w studio telewizyjnym, że pierwszy raz widział, żeby mistrz obronił tytuł nie zadając ciosów (to nie dosłowny cytat, ale sens wypowiedzi). Ja również byłem zaskoczony, jak w obronie tak prestiżowego trofeum można po prostu przechodzić walkę. Rozumiem, że „Diablo” bliżej jest do stylu Artura Abrahama niż do Floyda Mayweathera, jednak status mistrza zobowiązuje.

Czytałem i słyszałem opinie, że sam Palacios w tamtej walce nic nie pokazał. Nie zgadzam się. Zrobił dokładnie to co trzeba, żeby wygrać z innym pięściarzem. Zadał i trafił więcej ciosów. Przy tym wiedząc, że mierzy się z nie lada puncherem, walczył bezpiecznie dla siebie, z kontry, boksując „do tyłu”, co jest w tym sporcie jednym z większych wyznaczników kunsztu i umiejętności. Wiadomo, że wolelibyśmy brutalną bitkę w ringu, ale przecież nie możemy zmuszać pretendenta do bezmyślnego kopania się z koniem (ponoć tak silnie bije Włodarczyk).

Być może nie znam się na punktowaniu walk, nawet na pewno się nie znam, bo nie jestem sędzią, ale mam wrażenie że wynik pierwszej walki był niezgodny z wydarzeniami w ringu. Wielu dziennikarzy z Polski i ze świata, wielu ekspertów, pasjonatów boksu również podzielało tę opinię. Według mnie najlepszym werdyktem byłby...  no contest, bo parafrazując znane powiedzonko mieliśmy w tym przypadku mało boksu w boksie.

Tak czy inaczej, pas został przy „Diablo” i mamy rewanż. Upragniony chyba jedynie przez Palaciosa, bowiem nie wydaje mi się, aby sam Krzysiek palił się do tej walki (przecież nie mógł rozgryźć rywala za pierwszym razem), jego obóz, ani tym bardziej telewizja. Flaki z olejem to arcyciekawe zjawisko przy tym co oglądaliśmy w Łuczniczce. Czy tym razem będzie tak samo?

Niestety wszystko wskazuje na to, że tak. Znów słyszę obietnice Krzysztofa o nie polowaniu na jeden cios, kombinacjach, wywieraniu presji na rywalu. Nie wierzę mu, zbyt często już się naciąłem na takie zapowiedzi. Aby znów w to uwierzyć, muszę to zobaczyć, muszę znów zobaczyć Polaka z pierwszych trzech rund pierwszej walki z Fragomenim. Nie nastawiałbym się również na przyjęcie otwartej wojny przez „Czarodzieja”, nie na darmo ma taki przydomek, a nie np. „Niszczyciel”. Ten zawodnik będzie nadal tańczył, robił zwody, przepuszczał ciosy i szukał dobrych kontr.

Odnoszę wrażenie, że style Włodarczyka i Palaciosa nie sumują się w potencjalnie porywającą walkę. Obym się mylił. Na chwilę obecną, kiedy wyobrażam sobie w głowie sobotnią potyczkę słyszę „uszami wyobraźni” okrzyki z narożnika Włodarczyka „nie stój!”, „więcej ciosów!”, „idź za nim!”. Cieszę się jednak, że do reważnu dochodzi, Palacios bardzo na niego zasłużył, zaś Krzyśkowi potrzebny jest on do zmazania tej nieciekawej plamy z jego kariery.

Nie wiem czy taki sam apetyt na rewanż jak ekipa challengera mają sami kibice. Przecież pierwsze danie było ciężko strawne. Poczyniono jednak dobre zabiegi. Polak pojechał bić się do dalekiej Australii, gdzie mimo „tyłów” na kartach punktowych pięknie zmiażdżył w końcówce „Zieloną Maszynę” Danny'ego Greena (ależ emocjonująca końcówka!). Mogliśmy odpocząć od boksów Krzyśka (Palacios też w między czasie stoczył małą „przecierkę”), zmieniono miejsce rozgrywania walki. Może jednak kibice skuszą się i przyjdą do hali? To moje pobożne życzenie, gdyż cała karta gali zapowiada się mało porywającą, dlatego raczej możemy spodziewać się, że na trybunach będzie hulał wiatr.

Na początku powiedziałem, że walki rewanżowe dostarczają najwięcej emocji w boksie, że zawsze są takim daniem specjalnym w pięściarskim menu, i że zwykle promowane są pod hasłem niedokończonych porachunków. Hasło się w tym przypadku zgadza, choć tak naprawdę ciężko jednak mówić o kończeniu jakiejś sprawy, która tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła, bo ciosów było jak na lekarstwo. Cała ta walka pachnie mi trochę jak odgrzewany kotlet, lub modne w tym sezonie „uzdrawiane surówki”. Krótko mówiąc, może nie być zbyt smacznie.

Prognozuję kolejne 12 nudnych rund ze sztywnym, schowanym za podwójną gardą Włodarczykiem i tańczącym w kółko Palaciosem. Nie pamiętam jaki będzie skład sędziowski, choć z tego co mi świta w głowie, ma w nim być pan Daniel Van de Wiele. Nie podejrzewam go o nic złego, dla mnie zawsze będzie tym legendarnym sędzią, który wyliczył Lewisa w Carnival City, lecz jako stały bywalec gal nad Wisłą nie wiem, czy nie polubił Polski za bardzo. Oby było obiektywnie.

Życzę nam wszystkim dwóch rzeczy. Po pierwsze aby moja prognoza była całkowicie nietrafiona i aby obaj, i mistrz i pretendent otworzyli się i dali z siebie wszystko w niezapomnianej ringowej wojnie. W końcu żeby Krzysiek strzelił jednym ze swoich niszczycielskich sierpów i obronił ten wspaniały tytuł, oraz wreszcie aby w przypadku werdyktu punktowego ten oddawał przebieg wydarzeń w ringu.

Polski boks potrzebuje autentyczności. Bo MMA ucieka mu straszliwie i wyprzedza go już o dwie długości. Ale to zupełnie inna historia.