WŁADIMIR: LUDZIE CHCĄ OGLĄDAĆ, JAK KLICZKO BOKSUJE Z WYŻSZYM OD SIEBIE

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

2012-08-30

- Pański brat walczył już z Albertem Sosnowskim i Tomaszem Adamkiem, 10 listopada w Hamburgu pan zmierzy się z Mariuszem Wachem. Skąd ta słabość do polskich bokserów? Może macie już na oku kolejnego?
Władimir Kliczko: Polacy i Ukraińcy to przecież przyjaciele. Niedawno nasze narody wspólnie organizowały piłkarskie mistrzostwa Europy. Jesteśmy świetnymi sąsiadami. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Sądzę, że nasze kolejne walki z polskimi zawodnikami są wynikiem bogatych tradycji bokserskich w waszym kraju. To dlatego mieliście i nadal macie tylu świetnych pięściarzy. Biorąc pod uwagę tylko wagę ciężką, możemy wymienić takie nazwiska jak Gołota, Adamek, Wach czy Sosnowski, a paru kolejnych na pewno pominąłem. To mówi samo za siebie.

- Jak długa była lista pańskich potencjalnych przeciwników zanim osiągnęliście porozumienie z promotorem Wacha? Które miejsce na tej liście zajmował Polak?
WK: Z pojedynku ze mną zrezygnowało kilku pięściarzy, takich jak Aleksander Powietkin, Tyson Fury, Denis Bojcow, David Price czy Chris Arreola i na tych nazwiskach ta lista wcale się nie kończy. Z reguły otrzymywaliśmy odpowiedzi w stylu: „tak, ale jeszcze nie teraz", „będę gotowy dopiero za rok" i tak dalej. Trudno powiedzieć, na którym miejscu naszej listy znajdował się Mariusz. Najważniejsze, że postanowił skorzystać ze swojej szansy. Oczywiście zdaje sobie sprawę z podjętego ryzyka, ale perspektywa tej walki jest dla niego czymś ekscytującym. Mówi, że nie ma nic do stracenia, ale to nie oznacza, że nie potraktuje jej w stu procentach poważnie. To świetny, najlepszy w danej chwili pretendent. Liczyłem na pojedynek z zawodnikiem, który nie wyjdzie do ringu przestraszony, nie będzie się wahał podjąć prawdziwej walki i będzie dążył do wygranej. Jestem pewien, że się nie zawiodę, a w ringu będzie się dużo działo. Ta świadomość mnie motywuje.

- Spoglądanie w twarz wyższego od siebie przeciwnika to dla pana rzadkość. Jakie to uczucie?
WK: Mogę podnosić głowę lub ją opuszczać, ale to bez znaczenia. Przyglądając się dzisiejszej wadze ciężkiej, znajdziemy kilku przedstawicieli nowego pokolenia wysokich bokserów, takich jak Tyson Fury, David Price czy ten chłopak z USA (prawdopodobnie chodzi o Deontaya Wildera – przyp. red.). W przyszłości starcia z takimi zawodnikami mnie nie ominą, dlatego muszę się przyzwyczaić. Między innymi stąd wybór równie wysokiego Wacha. Nie mniej istotny jest fakt, że największym zainteresowaniem kibiców cieszą się właśnie pojedynki pięściarskich olbrzymów. Ludzie chcą oglądać, jak Kliczko boksuje z wyższym od siebie.

 - Będzie więcej nerwów niż przed ostatnimi pojedynkami?
WK: A czy wyglądam na szczególnie zdenerwowanego, przestraszonego? Nie sądzę. Na tym poziomie byłoby śmieszne, gdybym przestraszył się przeciwnika tylko dlatego, że jest wysoki i ciężki. Nerwy oczywiście się pojawią, podobnie jak przed każdą walką. Towarzyszą mi od kiedy pamiętam. Traktuję je zresztą jako wspaniały prezent od matki natury. Dzięki nim można pozostać skoncentrowanym na swoim celu, unika się rozkojarzenia, a w ringu można zaprezentować to, co najlepsze.

- Mówi się, że jest pan dla Wacha po prostu zbyt szybki i może to być pańska kolejna łatwa obrona tytułów.

WK: Do tej pory zdążyłem obejrzeć kilka jego pojedynków i nie powiedziałbym, że jest wolny. Wprost przeciwnie – jak na swoje warunki fizyczne wydaje się całkiem dynamiczny. Jest dużo szybszy niż na przykład Nikołaj Wałujew. Sądzę, że potwierdzi to w ringu.

- Wach zażartował: „Sam nie wiem, czy znowu chcę wygrać przez nokaut. Po ostatnim pojedynku mój rywal chyba jeszcze nie opuścił szpitala". Pańska odpowiedź?
WK: Dyskutować o przebiegu walki możemy długo, możemy też sobie żartować. Zapewniam jednak, że w ringu żarty się skończą. To będzie stuprocentowy pojedynek wagi ciężkiej, który obowiązkowo musi mieć swojego zwycięzcę i przegranego. Na koniec tylko jeden tej z dwójki atletycznie zbudowanych sportowców będzie mógł się cieszyć. Właśnie takie konfrontacje ludzie chcą oglądać. Są dwa rodzaje przegranych – przed czasem i na punkty. Wiele się nasłuchałem na temat mojej słabej szczęki, która „kruszy się jak szkło". Pewności siebie mogą dodawać Mariuszowi moje dawne przegrane przez nokaut walki z Corrie'em Sandersem lub Lamonem Brewsterem. Oglądanie ich może go lepiej zmobilizować. Mariusz mówi o zwycięstwie przed czasem, a więc powtarza dokładnie to samo, co większość moich ostatnich przeciwników. Tak odważni w wypowiedziach byli jednak tylko przed pojedynkiem.

- Jak styl boksowania Wacha wpłynie na pańską strategię w walce?
WK: W porównaniu z moimi poprzednimi potyczkami bez wątpienia będę musiał ją zmienić. Dla przykładu, rok temu zmierzyłem się w Hamburgu ze znacznie niższym i lżejszym ode mnie Davidem Haye'em. W tym samym mieście czeka mnie teraz pojedynek z pięściarzem o nieporównywalnych z Anglikiem warunkach fizycznych. Wspólnie z moim szkoleniowcem będziemy musieli poszukać nowych rozwiązań.

- Jakiś czas temu powiedział pan, że przed walką z Polakiem może mieć kłopot ze znalezieniem odpowiednich sparingpartnerów. Poszukiwania zostały już na pewno rozpoczęte. Może pan opowiedzieć o ich przebiegu?
WK: Oczywiście nie zajmuję się tym osobiście. Robią to moi współpracownicy, którzy kontaktują się z matchmakerami. Sparingi rozpoczną się za kilka tygodni, kiedy będę już na obozie treningowym w Austrii. W tej chwili jeszcze odpoczywam po moim lipcowym pojedynku. Mam nadzieję, że znajdę wystarczającą liczbę sparingpartnerów, którzy będą potrafili umiejętnie imitować styl walki Mariusza. Przygotowania do każdej walki czymś się od siebie różnią. Zawsze należy przyzwyczaić się do nowego stylu walki, zmienić swój sposób boksowania. Nie jestem jak chomik, który wciąż biega po kołowrotku w ten sam sposób.

- Wspólnie z bratem od wielu lat dominujecie w wadze ciężkiej. Jak udaje się wam utrzymywać tak wysoki poziom motywacji?
WK: Przepraszam bardzo. Proszę spojrzeć na tego mężczyznę (wskazuje na Wacha – przyp. red.). Przed starciem z takim dużym facetem po prostu trzeba być umotywowanym, inaczej w ringu zostanie się pobitym. Naprawdę nie chciałbym spotkać się z Mariuszem w jakimś ciemnym zaułku (śmiech). Wysoki poziom motywacji jest dla mnie zatem czymś naturalnym, bo zwycięzca może być tylko jeden.

- Uważany jest pan za najlepszego zawodnika wagi ciężkiej, na pańskie występy patrzy cały sportowy świat.Jak radzi pan sobie z presją tak wielkiej widowni?
WK: Z presją muszą radzić sobie inni, którzy czekają na zmianę. Pewnego razu jeden z kibiców zwrócił się do mnie: „Świat zmaga się nie tylko z kryzysem ekonomicznym, ale i z kryzysem w wadze ciężkiej. Ten kryzys nosi nazwisko twoje i brata". Wspólnie z Witalijem zamierzamy rządzić w wadze ciężkiej dopóki wystarczy nam do tego motywacji. Zapewniam, że ciągle nam jej nie brakuje. Naszym krytykom zalecam zatem cierpliwość, pozostaje im dalej oglądać nasze walki. Przygotowując się do każdej z nich, wciąż będę dawał z siebie sto procent, a kryzys o nazwie „Kliczko" będzie trwał. Oczywiście łatwiej to powiedzieć niż zrealizować, ale nie wyobrażam sobie, żeby moje plany się nie sprawdziły.

- Zamierza pan walczyć tak długo, aby pobić rekord legendarnego Joe Louisa, który tytułu mistrza świata w wadze ciężkiej bronił aż 25 razy? Pan czynił to już 17-krotnie.
WK: Nie jestem nastawiony na bicie rekordów. Walczę dalej, gdyż czerpię radość z uprawiania sportu i wyzwań stawianych przez kolejnych przeciwników.