NAJPIERW IGRZYSKA, POTEM PIENIĄDZE

Redakcja, Przegląd Sportowy

2012-08-07

Muhammad Ali, Joe Frazier, George Foreman to tylko kilka nazwisk mistrzów olimpijskich, którzy robili potem zawodowe kariery w wadze ciężkiej. Czy po Londynie będą następni? Kandydaci są, choć niewielu.

Dokładnie jest ich dwóch. To 23-letni Brytyjczyk Anthony Joshua i 26-letni Magomedrasul Madżidow z Azerbejdżanu. Spotkali się w finale ubiegłorocznych mistrzostw świata (kat. superciężka) w Baku. Wtedy lepszy okazał się Azer. Łączy ich też to, że obaj późno zaczęli boksować – Joshua jako 18-latek, Madżidow w wieku 19 lat. Brytyjczykowi już 2 lata temu proponowano 50 tys. funtów za przejście na zawodowstwo, ale odrzucił ofertę. Nie przypadkiem wśród kandydatów nie ma Amerykanów. Za oceanem dyscyplina ta przeżywa kryzys. Ostatnie mistrzostwo olimpijskie w kategorii ciężkiej Amerykanie zdobyli w roku 1988.

Nie było mocnych na Kliczkę

Mistrzem nad mistrzami jest obecnie Władymir Kliczko. Zanim Ukrainiec, do którego należą pasy federacji WBA, IBF i WBO w wadze ciężkiej, został złotym medalistą igrzysk w Atlancie (1996), był zawodnikiem warszawskiej Gwardii. – Po pierwszych zajęciach, kiedy trzymałem tarcze, a on je okładał z potworną siłą, przestałem pić herbatę. To nie miało żadnego sensu. O, tak mi ręce latały – pokazuje Paweł Skrzecz. A sam nie jest ułomkiem i nigdy nim nie był – w igrzyskach w Moskwie zdobył srebrny medal w kategorii półciężkiej. Kiedy młodszy z braci Kliczków został zawodnikiem Gwardii, Skrzecz był w tym klubie drugim trenerem, asystentem Huberta Okroja.

Władymir zarabiał w Gwardii w dolarach, ale żył skromnie. Przy wejściu na strzelnicę były kiedyś pomieszczenia do odnowy biologicznej. Zamieniono je na hotelik i Kliczko mieszkał właśnie tam. Bez żadnych luksusów.

Od początku wiadomo było, że po igrzyskach w Atlancie Ukrainiec nie wróci do zespołu Gwardii. W turnieju olimpijskim nie było na niego mocnych, wszystkich bił, jak chciał. Wygrywał albo przed czasem, albo pewnie na punkty. W finałowej walce jego rywalem był Paea Wolfgramm z Tonga. Miał pseudonim "Wojownik", ale nic nie zwojował. Skończyło się wynikiem 7:4 dla Ukraińca.

– Kiedy Władymir zdobył olimpijskie złoto, przysłał do klubu swój plakat, z podziękowaniami i autografem. Wisi w pokoju trenerów – mówi Skrzecz.

Władymir i jego starszy brat Witalij podpisali w Niemczech zawodowe kontrakty. Dzisiaj dzielą i rządzą w królewskiej kategorii, należą do nich wszystkie prestiżowe pasy.

Zapatrzony w Alego i Foremana

Lennox Lewis ma satysfakcję, że ludzie uważają go za ostatniego prawdziwego mistrza królewskiej kategorii. On, kiedy był młodym bokserem, zapatrzony był w Alego i Foremana. W 1988 roku, w igrzyskach w Seulu pobił w finale wagi superciężkiej Riddicka Bowe'a. Obaj panowie zostali potem wielkimi mistrzami zawodowych ringów. Z obydwoma walczył Andrzej Gołota, który w tych samych igrzyskach zdobył brąz w kategorii ciężkiej. W półfinale Lewis miał się zmierzyć z Januszem Zarenkiewiczem, jednak Polak nie został dopuszczony do walki przez lekarza.

Lewis zakończył karierę w 2003 roku i nie dał się skusić do powrotu. Skończył ją walką z Witalijem Kliczką. Bardzo kontrowersyjną. – Słaby punkt Lennoksa? Szklana szczęka. I ja to wykorzystam – zapowiedział Ukrainiec przed pojedynkiem z Brytyjczykiem. Witalij wierzył, że pobije Lewisa. Prawie się udało. Pierwsza runda była wyrównana. W drugiej to Witalij był górą. Zachwiał wielkim rywalem. Niedowierzanie, szmer na trybunach. Jeden potężny cios, drugi. Ale Lewis nie padł, cały czas stał. I bił. Twarz Ukraińca zalana była krwią, sędzia nie miał wątpliwości – po szóstej rundzie przerwał pojedynek. Doktor Pearlman Hicks wyjawił potem, że Kliczce trzeba było założyć na twarzy 60 szwów.

Po latach Lewis docenił obydwu ukraińskich braci. – To era Kliczków. I Witalij, i Władymir powinni trafić do Galerii Sław. Zasługują na to. Czapki z głów – ogłosił Brytyjczyk.

Zderzenie z ciężarówką

Joe Frazier miał złamany kciuk, ale taka drobnostka nie mogła go zatrzymać w drodze do olimpijskiego złota w roku 1964. Wygrał łatwo. Gdyby nie kontuzja, wygrałby jeszcze łatwiej. Po finale był zadowolony i on, i Niemiec Hans Huber, który zszedł z ringu o własnych siłach. A półfinałowy rywal Fraziera dostawał takie baty, że jego trenerzy musieli rzucić na ring ręcznik.

Amerykanin miał zaledwie 182 cm wzrostu, ale umiał walczyć z większymi bokserami. Nie potrafił tylko z jednym z nich – Foremanem. – Walka z George'em była jak zderzenie z gigantyczną ciężarówką – przyznał Frazier, nazywany Smokin' Joe.

Zanim Foreman został mistrzem świata, był amatorem. Pojechał na igrzyska do Meksyku w 1968 roku. Wygrał, jak 4 lata wcześniej Frazier. W pierwszej rundzie pokonał Lucjana Trelę i był to jedyny pojedynek, którego Amerykanin nie skończył w tym turnieju przed czasem. W finale rozprawił się z Jonasem Cepulisem z ZSRR.

Jako zawodowiec Foreman stoczył z Frazierem dwa pojedynki. Oba wygrał przed czasem (w 1973 roku w drugiej rundzie, w 1976 w piątej). – Frazier to był kawał boksera, pobił prawie wszystkich największych. A ja dałem mu radę. Ale to legendarny zawodnik, byłem zdziwiony, kiedy później przegrał z Alim – mówił Foreman.

W 1977 roku walczył w Portoryko z Jimmym Youngiem. Przegrał. To było przełomowe wydarzenie. W szatni czuł się bardzo źle, tłumaczył, że był bliski śmierci. Prosił Boga o pomoc. Twierdził, że Bóg poprosił jego, by zmienił swoje życie. Foreman posłuchał – został pastorem w Houston, otworzył ośrodek dla młodzieży. Oficjalnie kariery nie zakończył, ale nie walczył przez dekadę! Po latach wyznał, że Young przepędził z niego diabła.

Wrócił jednak do boksu. W 1987 roku. Był gruby, bez formy. Nie przeszkodziło mu to jednak, by przed czasem pokonać Steve'a Zouskiego. W listopadzie 1994 r. Foreman był już starszym panem – miał prawie 46 lat. Zmierzył się z Michaelem Moorerem o pasy IBF i WBA. Był wolny, skazywano go na porażkę. I długo przegrywał. Do 10. rundy, kiedy po mocnym prawym Moorer padł na deski.

Mike Tyson – ostatni z wielkich?

Każdy z wielkich mistrzów narzeka na to, co teraz dzieje się w boksie. – Ostatnim z wielkich był Mike Tyson – mówił Frazier w roku 2008. Foreman jest bardzo rozczarowany sytuacją w wadze ciężkiej. – Kiedyś więcej ludzi pragnęło zostać mistrzami, było wielu świetnych zawodników. Nigdy więcej nie powtórzył się taki zestaw, jak ten z przełomu lat 60. i 70. Lista gości, którzy nokautowali jednym ciosem, była imponująca. A dzisiaj? Szkoda gadać – twierdzi Foreman.

Te słowa mogliby tylko powtórzyć polscy medaliści olimpijscy. W igrzyskach w stolicy Wielkiej Brytanii nie było żadnego naszego pięściarza (kwalifikację olimpijską wywalczyła jedynie Karolina Michalczuk). Naprawdę szkoda gadać.

Czytaj więcej w Przeglądzie Sportowym.