JJJ CZYLI JAZZ & JACK JOHNSON

Bartosz Filip Bartoszko, Opracowanie własne

2012-08-03

Boxing is like jazz.
The better it is, the less people appreciate it.

George Foreman

Improwizacja w muzyce jest bardzo podobna do walki bokserskiej. Improwizując trzeba reagować nie tylko na dynamikę utworu, ale także przystosowywać się do sytuacji, jaka powstaje w czasie grania pozostałych instrumentów. W tym sensie już sama muzyka jest przeciwnikiem jazzmana, który musi cały czas reagować na jej zachowanie, pamiętając jednocześnie o specyficznie jazzowej, improwizowanej strukturze. W tej sytuacji mierzy się cały czas ze spontanicznie komponowaną muzyką, podobnie jak bokser musi wciąż uważać na odruchowe akcje przeciwnika. Jazzman i bokser muszą reagować na sytuację płynnie, a jednocześnie swoją inteligencją i sprytem powinni zadbać o to, by w ich działania nie wkradł się chaos. Zarówno w jazzie jak i w boksie ogromną rolę odgrywa rytm, timing i zręczność. Jeśli muzykowi lub bokserowi uda się opanować te elementy, to twierdzę, że obaj zaczynają obracać się w uniwersum sztuki wysokiej. Biorąc to pod uwagę warto poszukać takich sytuacji, kiedy obie te dziedziny ludzkiej aktywności nawzajem się przenikają, co pozwolę sobie pokazać na kilku przykładach. Najprościej jest zatrzymać się przy filmach, jakie były zainspirowane życiem Jacka Johnsona, bo właśnie w nich bardzo wyraźnie spotkał się boks z jazzem.

Dumny i niezłomny John Arthur („Jack”) Johnson (31.03.1878 – 10.06.1946), zwany także „Gigantem z Galveston” to nie tylko pierwszy w dziejach czarnoskóry mistrz świata wagi ciężkiej (1908–1915), ale również gwiazda, która przerastała odwagą i ostentacją ludzi mu współczesnych. Kochający szybkie samochody, palący kubańskie cygara, obnoszący się ze swoją sławą i pieniędzmi oraz uganiający się za białymi kobietami mistrz prowokował amerykańskie społeczeństwo, będąc jednocześnie wielkim symbolem walki z dyskryminacją dla kolorowej mniejszości. Jego pełne wzlotów i upadków życie było gotowym scenariuszem na film i wielu reżyserów chętnie sięgało po ten temat. W 1967 roku Howard Sackler wystawił  na Broadwayu sztukę pt. The Great White Hope. Trzy lata później nakręcono na jej podstawie film o tym samym tytule, a jeszcze w tym samym roku pojawił się dokument pt. Jack Johnson autorstwa Williama Caytona. Ostatni raz historię boksera przypomniał w 2004 r. Ken Burns w swoim dokumencie pt. Unforgivable Blackness: The Rise and Fall of Jack Johnson. Obrazy te nie opowiadają jedynie o tej niezwykle barwnej postaci, ale także starają się przedstawić kwestie rasowych i społecznych nierówności w tzw. erze praw Jima Crowa. Są to dzieła traktujące o przemocy w sferze fizycznej, psychicznej i symbolicznej, ale i o niesprawiedliwości i poniżeniu w obliczu siły prasy i państwa. Na koniec wreszcie poruszony widz wzdryga się poznając prawdziwe pochodzenie ukutego w tamtym okresie hasła „Wielka nadzieja białych”, jednocześnie nie tracąc otuchy widząc jak duma człowieka, pomimo wszystkich trudności, może go wynieść na wyżyny. Ale po kolei.

Na wiosnę 1970 roku Miles Davis dopiero co ukończył pionierskie In a Silent Way oraz Bitches Brew i miał zamiar skupiać się na trasie koncertowej, ale kiedy dostał od Williama Caytona możliwość stworzenia muzyki do filmu dokumentalnego o życiu jego wielkiego idola, Jacka Johnsona, z wielką chęcią powrócił do studia. W efekcie pracy sekstetu Davisa w 1971 roku wydany został album pt. A Tribute to Jack Johnson, czyli soundtrack do obrazu Caytona. Miles Davis pisząc tę muzykę chodził na treningi z Bobbym McQuillanem (swego czasu 38-6-1, 16 KO) a w swojej biografii wspomina to w ten sposób: „Miałem w głowie ruchy boksera, ten posuwisty ruch, jakiego używają bokserzy. Prawie jak kroki taneczne”. To właśnie dzięki boksowi trębacz zerwał w tym okresie z narkotykami i zaczął lepiej się prowadzać.

Album składa się z dwóch utworów liczących razem niecałe 53 minuty. Pierwszy z nich to dynamiczny Right Off, który powstał całkowicie spontanicznie, kiedy to John McLaughlin, czekając w studiu na Milesa Davisa, zaczął improwizować na swojej gitarze, a pozostali członkowie zespołu dołączali się do niego jeden po drugim. Zafascynowany ich grą Davis wskoczył do studia i wykonał jedną ze swoich najlepszych solówek w karierze, gdzie trąbka nie jest zamyślona i stonowana jak wcześniej, ale buchająca czystą mocą, wypychając dźwięki zdecydowanie i wyraźnie. W którymś momencie pojawiają się także organy Herbiego Hancocka, który w wpadł do studia na chwilę, co wystarczyło, by Davis zmusił go do zagrania na stojących w kącie organach Farfisa, na których ten, swoją drogą, nigdy wcześniej nie grał. W efekcie tej czystej improwizacji powstało najbardziej rockowe nagranie Milesa Davisa.

Drugi utwór to refleksyjne Yesternow oparte po części na temacie piosenki Jamesa Browna Say It Loud – I'm Black and I'm Proud, w nawiązaniu do bohatera filmu. Utwór ten jest także bardziej złożony i ospały, jednak same wydłużone solówki Milesa są znów ostre i wyraźne. Najciekawszym w Yesternow jest jak dramatyczne napięcia narasta pomimo owego spokojnego, przyhamowanego rytmu. Końcówka jest bardzo szorstka, spokojna, niemal lodowato skandynawska i kontrastuje z energetyczną, rockową większością albumu. Na zakończenie zaś pojawia się dramatyczne zdanie Jacka Johnsona, wypowiadane przez aktora Brocka Petersa: „I'm Jack Johnson. Heavyweight champion of the world. I'm black. They never let me forget it. I'm black all right! I'll never let them forget it!” (Jestem Jack Johnson. Mistrz świata wagi ciężkiej! Jestem czarny. Nigdy nie pozwolili mi o tym zapomnieć. Zgoda, jestem czarny! Nigdy nie pozwolę im o tym zapomnieć!) Ostateczny kształt albumowi nadał producent Teo Macero, który złożył go niczym kolaż z kilku różnych sesji Davisa, wykorzystując m. in. utwory Willie Nelson oraz Shhh/Preaceful z albumu In A Silent Way. Na koniec warto dodać, że po nagraniu tego albumu Davis nie wszedł do studia przez niemal dwa następne lata, a nagrany w 1972 r. album On the Corner był już zupełnie czymś innym.

Płyta, podobnie jak sam film, nie odniosła sukcesu kasowego, być może dlatego, jak sugerował sam Davis, że wciąż była zbyt trudna i zbyt „czarna” dla białych odbiorców rocka. Wywarła ona jednak ogromny wpływ na styl fusion oraz electric jazz, a dziś jest uważana za jedną z najlepszych w dorobku trębacza. Wszyscy ci, którym opisywana płyta przypadnie do gustu mogą także sięgnąć po pozostałe 6 monumentalnych godzin z owych sesji nagraniowych, które nie znalazły się na głównej płycie. W 2003 roku wydano je w pięciopłytowej kolekcji pt. The Complete Jack Johnson Sessions. Fani boksu mogą z znaleźć tam utwory o tak „smakowitych” tytułach jak Duran, Sugar Ray czy Ali.

34 lata później reżyser Ken Burns, opierając się na książce Geoffreya C. Warda, nakręcił film dokumentalny pt. Unforgivable Blackness: The Rise and Fall of Jack Johnson na nowo opowiadający historię starego mistrza, a o napisanie muzyki do niego poprosił najsłynniejszego współczesnego trębacza i kompozytora jazzowego - Wyntona Marsalisa.

Na A Tribute To Jack Johnson Miles Davis wpisał się w kontrkulturę i ruch Black Power i swoją rewolucyjną, elektryczną, agresywną muzyką prowokował współczesnych niczym swego czasu Jack Johnson. Bardziej tradycyjny Wynton Marsalis wybrał inną drogę i nagrał album w stylu epoki i miejsc, w których żył legendarny bokser. Jako że Johnson był miłośnikiem jazzu, grywającym amatorsko na kontrabasie, album rozpoczyna się właśnie tym instrumentem w utworze What Have You Done? Pozostałe 20 utworów to także odniesienia do muzycznej tradycji Nowego Orleanu, Chicago i Harlemu, a więc króluje tutaj blues, dixieland, ragtime i swing. To wszystko tworzy portret miejskiej, dumnej Ameryki z tamtych czasów, a nawet, jak mówią niektórzy, obraz Ameryki, która najpierw stworzyła, a potem zniszczyła Jacka Johnsona.

Mamy więc dwóch gigantów muzyki, którzy swoimi instrumentami starają się oddać wielkość i tragizm sławnego boksera. Miles Davis zapewne chciał swoją muzyką sprostać legendzie Johnsona, którego uważał za swojego idola. Mam wrażenie, że Wynton Marsalis bardziej zaś mierzył się z legendą samego Davisa. Nie zmienia to jednak faktu, że wiele lat po śmierci Jack Johnson wciąż inspiruje wielu, czego wyrazem są oba te wyjątkowe albumy. Warto najpierw posłuchać tych wydawnictw i wyobrazić sobie całą drogę, którą musiał przejść pierwszy w dziejach czarnoskóry mistrz świata wagi ciężkiej, a następnie obejrzeć oba dokumenty do których zostały stworzone. Jestem niemal pewien, że dzięki temu zabiegowi jazz zyska wielu nowych fanów, bo to właśnie on potrafi wyjątkowo oddać dramatyzm i piękno szlachetnej szermierki na pięści.

O jazzie i boksie można pisać jeszcze długo, ale to zostawię sobie na kolejny sezon ogórkowy, którego nawet olimpiada ze swoim "magicznym" sędziowaniem sztuk walki nie jest w stanie rozruszać. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że trzecim albumem jazzowym poświęconym Jackowi Jacksonowi (choć nie w całości) jest wydany w 2010 roku album Karla E. H. Seigfrieda pt. Portrait Of Jack Johnson. Może nie jest on tak wyjątkowy jak jego poprzednicy, ale na pewno jest wart wysłuchania. W końcu nic tak nie opisuje duszy boksera jak dobry jazz....