OLIMPIJSKIE KŁODY POD NOGI KAROLINY

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2012-07-28

Jeśli Karolina Michalczuk zdobędzie choćby brązowy medal na otwartych wczoraj Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, będzie to sukces na miarę złota. Po pierwsze będzie to pierwszy medal olimpijski w polskim boksie, od czasu przypominanego już do znudzenia brązu Wojciecha Bartnika dwadzieścia lat temu w Barcelonie. Po drugie, byłby to historyczny pierwszy polski medal olimpijski w kobiecym boksie, który dopiero debiutuje na Igrzyskach. Wreszcie po trzecie, na drodze do tego medalu zawodniczce z Lublina los i nieudolni działacze od początku rzucają kłody pod nogi.

Obym okazał się złym prorokiem, ale olimpijski występ naszej medalowej nadziei może zakończyć się już po pierwszej walce. Pechowo wylosowana Mary Kom, to działająca niemal bezbłędnie maszyna do wygrywania, multimedalistka posiadająca w kolekcji więcej złotych medali niż Karolina, która przecież też sroce spod ogona nie wypadła, będąc w przeszłości mistrzynią świata i Europy. Ale to przeszłość coraz bardziej odległa i w dodatku w wyższej kategorii. Obecnie Michalczuk jest już ringową weteranką, wchodzącą powoli w okres nazywany w amerykańskim żargonie bokserskim "past prime". Mary Kom też ma już za sobą kilkanaście lat ringowych występów, ale walczy w naturalnej dla siebie wadze. Natomiast Polka mozolnie musiała zbijać kilogramy, aby zmieścić się w olimpijskiej kategorii 51 kg, co widać na zdjęciach ze zgrupowania polskiej kadry kobiet. Uśmiechnięte dziewczyny w koszulkach, a wśród nich zmęczona Karolina, szczelnie okryta specjalnym kombinezonem ułatwiającym redukcję wagi. Michalczuk jest oczywiście znakomitą pięściarką i nadal zalicza się do światowej czołówki, w dodatku ma charakter, którego pozazdrościć jej może wielu polskich pięściarzy, ale na Mary Kom to może nie wystarczyć.

Jakby tego było mało, z powodu niekompetencji działaczy PZB jej tok przygotowań do olimpijskiego startu został zaburzony. Michalczuk zaplanowała wylot do Londynu 3 sierpnia, by dwa dni później stanąć do pierwszej walki. Miała jeszcze kilka dni na regenerację po morderczych treningach i odrobinę spokoju, psychicznego przygotowania się. To wszystko zostało jednak zniweczone, obrócone w chaos, gdyż w PZB niedopatrzono, że wczoraj odbywały się w Londynie obowiązkowe badania i waga pięściarek. Nieobecność Michalczuk mogła zakończyć się dyskwalifikacją, wobec czego na gwałt ściągnięto ją do Londynu w czwartek, ponad tydzień przed planowanym przez nią wylotem. W takiej sytuacji o spokoju i koncentracji tak potrzebnych przed walką z niezwykle wymagającą rywalką nie może być mowy... Pozostaje mieć nadzieję, że Karolina wyczerpała limit pecha i nie będziemy musieli czekać na medal olimpijski w polskim boksie kolejne cztery lata.