IGOR WYSOCKI - KOSZMAR STEVENSONA

Jarosław Drozd, Informacja własna

2012-07-26

Rosjanin Igor Wysocki nigdy nie był mistrzem Europy, mistrzem świata, a tym bardziej mistrzem olimpijskim. Jego największym sukcesem było zdobycie w 1978 roku złotego medalu mistrzostw ZSRR, a mimo to jest w Rosji dziesięć razy bardziej popularny niż wielu innych mistrzów, reprezentujących barwy Sbornej. Zawdzięcza to głównie temu, że dwukrotnie pokonał wielkiego kubańskiego mistrza pięści, trzykrotnego złotego medalistę olimpijskiego i trzykrotnego mistrza świata, Teofilo Stevensona.

- Powinni panu jeszcze za życia postawić pomnik za zwycięstwa nad Stevensonem...
Igor Wysocki: Dlaczego pomnik? Ja i tak nigdy tego nie zapomnę. Dwie walki, które z nim stoczyłem, bez wątpienia były najważniejszymi z tych, jakie przez 15 lat stoczyłem w ringu. Pierwszy raz pokonałem Stevensona, który był już mistrzem olimpijskim, w 1973 roku, mając zaledwie 19 lat. Ponadto stało się to nie gdzie indziej, jak na jego ringu w Santiago de Cuba. Był to nie tylko mój debiut w międzynarodowym turnieju, ale w ogóle pierwsza w karierze walka stoczona poza granicami mojego kraju. Mierzyłem wtedy 183 cm przy wadze około 90 kilogramów. Waga Stevensona dochodziła do 120 kg...

- Gdzie stoczył pan drugą walkę z Teofilo?
IW: W 1976 roku na międzynarodowym turnieju w Mińsku. On był bardzo spragniony rewanżu - przynajmniej tak pisali wtedy w prasie. Wszyscy zawodnicy zostali zakwaterowani w wielkim motelu poza miastem. Kubańscy bokserzy całą drużyną siedzieli w jadalni. Podszedłem, do Stevensona, przywitałem się mówiąc: "Cześć, Teofilo!". Wtedy on potraktował mnie jak powietrze. Nie zdobył się na żadną reakcję. Cóż, pomyślałem, jeszcze ci o sobie przypomnę. Zmierzyliśmy się w finale. Był wyższy ode mnie o głowę. Goniłem go po całym ringu i w końcu w 3. starciu upolowałem, wygrywając ten pojedynek przez nokaut.

- Mówi się, że Wysocki stał się od tamtej chwili koszmarną obsesją Kubańczyka.
IW: Na Igrzyska Olimpijskie w 1976 roku do Montrealu nie pojechałem, ale koledzy opowiedzieli mi o tym, że specjalnie na trening naszej kadry w wiosce olimpijskiej przyszli kubańscy trenerzy: "Wysoka Igor (tak wymawiali moje nazwisko) przyjechał?" - "Nie" - usłyszeli w odpowiedzi. Na to ci wyraźnie odetchnęli z ulgą. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że do Montrealu Kubańczycy specjalnie zabrali dwóch zawodników wagi ciężkiej: Stevensona i jego zmiennika Miliana. Jeśli w składzie radzieckiej ekipy byłby Wysocki, wówczas wielki Teofilo w Kanadzie by nie wystartował.

- Jakie były wasze relacje poza ringiem?
IW: Ostatnio spotkałem go w 1989 roku na Mistrzostwach Świata w Moskwie, ale nie było okazji do rozmowy. Słyszałem, że po zakończeniu bokserskiej kariery był ochroniarzem Fidela Castro, a następnie został honorowym prezesem Kubańskiego Związku Bokserskiego.

- Krążą plotki, że miał później kłopoty i zatonął na dnie życiowych spraw...

IW: Różne rzeczy mówi się o ludziach i nie wszystkie opowieści są prawdziwe. O mnie też cuda opowiadali - że zostałem alkoholikiem, kilka razy mnie uśmiercano. Kiedyś jechałem w taksówce i kierowca zapytał mnie: "Słyszał pan, że bokser wagi ciężkiej Igor Wysocki został zamordowany? Zadano mu dwadzieścia dwie rany kłute... Zmarł na stole operacyjnym". Mówię do niego "Człowieku, o czym ty mówisz? Jak dotąd jeszcze nie umarłem i w najbliższej przyszłości nie zamierzam żegnać się z tym światem". Pamiętam jak mu wtedy szczęka opadła.


- W pamięci kibiców pozostanie także pokazowy pojedynek, jaki stoczył pan w 1979 roku z Muhammadem Alim.
IW: Udzielił się nam - bokserom - nastrój taki sam jak widowni. "Oto przybył do nas Bóg i teraz pokaże nam całą swoją maestrię". Ali stoczył wtedy trzy mini-pojedynki, trwające po dwie rundy z Piotrem Zajewem, Jewgienijem Gorstkowem i ze mną. Nie obeszło się bez typowych dla zawodowców prowokacji. Pamiętam jak rozgrzewaliśmy się w swojej szatni i nagle wpadł do nas Ali, przewracając oczami i dziko krzycząc: "Zaraz wszystkich was zabiję". Natychmiast niski Zajew skulił ramiona i usłużnie odstąpił Amerykaninowi największy fotel... Za moment wyszli na ring, a po kilku minutach do szatni wszedł mój trener Andrej Czerwonenko i krzyczy "oberwał, oberwał".

- Znaczy się, kto oberwał?
IW: Ali. Zajew solidnie go trafił. Cóż, wtedy przyszła kolej na Gorstkowa. Po walce podszedł do mnie i od niechcenia szepnął: "Igor, nie martw się, nie rozgniewałem go zbytnio!"

- Wasza walka - zdaniem ekspertów - była remisowa. Obfitowała w mocne wymiany ciosów.

IW: Prawą ręką operował fenomenalnie i momentami nie mogłem za nim nadążyć. Bił seriami. Co tu komentować. Ali to ...Ali. Czy walczył w ZSRR, czy w Afryce...

- Słyszałem, że głównym powodem zakończenia przez pana kariery były zbyt częste kontuzje.
IW: Tak. Lwia część moich kontuzji powstała w ferworze walki. W pewnym momencie przeciwnicy pokonywali mnie, przebijając łuki brwiowe. Fakt, że miałem bardzo ostre kości. Z tego powodu poddałem się nawet specjalnemu zabiegowi chirurgicznemu. Niestety po 3-4 kolejnych pojedynkach znowu krwawiłem.

- Pana przyjaciel, słynny radziecki pięściarz, Wiktor Rybakow, powiedział, że ponad połowę walk wygrał pan przez nokaut...
IW: Możliwe. Nie liczyłem. Podczas jednego meczu międzypaństwowego bokserskich drużyn ZSRR i USA, który odbył się w Ameryce, pytali mnie o to miejscowi dziennikarze telewizyjni. Powiedziałem im wtedy do mikrofonu: "Fifty-fifty". Byli zaszokowani.

- Według plotek, pana życie po zakończeniu kariery sportowej było dalekie od ideału...
IW: Niezależnie od tego jak powstają takie plotki - to jest tylko i wyłącznie moje życie. Oczywiście, sport dał mi wiele. Z Magadanu, gdzie się urodziłem, przeprowadziłem się do Moskwy. Ukończyłem Instytut Wychowania Fizycznego. Teraz mam cudowną żonę - drugą, z poprzednią rodziną nie mam kontaktu. Życie...

- Mówiło się, że pracował pan jako bramkarz w restauracji i prawie co noc fundował pan kolejnych pacjentów miejscowej klinice chirurgicznej...
IW: Swego czasu mieszkałem na "Kachowce". Niedaleko stamtąd, przy ulicy Kerczeńskiej znajduje się bar "Forum", być może najbardziej niebezpieczne miejsce w Moskwie. Kiedy zakończyłem karierę boksera, zostałem tam ochroniarzem. Zawsze był tam tłum i niektórzy wychodzili bez płacenia. Czasami 5-6 razy w ciągu jednej nocy musiałem kogoś uspokoić. Nieraz rzeczywiście musiałem tam przedstawić twarde argumenty.

- Co aktualnie porabia Igor Wysocki?
IW: Po wielu latach wróciłem do boksu. Pracuję w podmoskiewskim Mytiszu, w klubie, który został nazwany moim imieniem. Mamy dość dużą ogrzewaną salę o powierzchni 350 metrów kwadratowych a w niej ring i dobrze wyposażoną siłownię. Klub zatrudnia trzech doświadczonych trenerów. Głównym jest mistrz sportu klasy międzynarodowej Aleksander Burmistrow. Na każdy trening przychodzą grupy liczące około 20 osób.

- Trenuje pan tam za darmo?

IW: Tylko dzieci i młodzież poniżej 16 roku życia. pozostali płacą. Ale to nie znaczy, że nasz klub to firma handlowa. Po prostu musimy jakoś utrzymać porządek na sali i opłacić trenerów.