JEDEN Z TRZYNASTU WSPANIAŁYCH

Tomasz Ratajczak, Opinia własna

2012-07-14

„Nie ma pięściarzy odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni” – to powiedzenie Feliksa Stamma, zmarły wczoraj Jerzy Kulej, wielki mistrz, który swojego trenera traktował jak ojca, cytował tak często, że dziś niesłusznie właśnie jemu jest przypisywane. Ale paradoksalnie bokserska kariera nieodżałowanego dwukrotnego mistrza olimpijskiego, stanowi zaprzeczenie słów legendarnego „Papy”. Kulej w wielu ze swoich 348 walk mierzył się ze znakomitymi rywalami, najlepszymi na świecie. I wiele razy był dobrze trafiony, a jednak ani razu nie przegrał przed czasem. Ba, ani razu nie leżał na deskach, w 348 walkach! Bez kasku, w rękawicach chroniących przed ciosami znacznie mniej niż obecnie, w pojedynkach z najlepszymi zawodnikami ZSRR i Kuby. Zresztą wygrał 90% swoich pojedynków – już choćby to, w połączeniu z klasą pokonanych rywali powinno nam uświadomić, że Człowiek, którego żegnamy w bólu, wymyka się jakimkolwiek porównaniom. Napisać o nim, że był najlepszym pięściarzem w historii polskiego boksu, to za mało… Z pewnością był jednym z najlepszych pięściarzy w historii światowego boksu. Trzecim z kolei, któremu udało się zdobyć złoto na olimpiadzie więcej niż raz. W sumie takich pięściarzy było tylko trzynastu, na 210 złotych medalistów we wszystkich kategoriach wagowych od 1904 roku, gdy boks pojawił się na Igrzyskach. I tylko trzech z tego grona przebiło Kuleja liczbą tytułów olimpijskiego mistrza, sięgając po nie trzy razy, w tym zmarły także niedawno Teofilo Stevenson. Może warto przypomnieć to szacowne grono: Harry Mallin, Wielka Brytania - 1920 i 1924 (średnia), Laszlo Papp, Węgry - 1948 (średnia), 1952 i 1956 (lekkopółśrednia), Jerzy Kulej, Polska - 1964 i 1968 (lekkopółśrednia), Boris Łagutin, ZSRR - 1964 i 1968 (lekkośrednia), Teofilo Stevenson, Kuba - 1972, 1976 i 1980 (ciężka), Angel Herrera, Kuba - 1976 (piórkowa) i 1980 (lekka), Ariel Hernández, Kuba - 1992 i 1996 (średnia), Felix Savon, Kuba - 1992, 1996 i 2000 (ciężka), Hector Vinent, Kuba - 1992 i 1996 (lekkopółśrednia), Oleg Saitow, Rosja - 1996 i 2000 (półśrednia), Guillermo Rigondeaux, Kuba - 2000 i 2004 (kogucia), Mario Kindelan, Kuba - 2000 i 2004 (lekka), Aleksiej Tiszczenko, Rosja - 2004 (lekka) i 2008 (piórkowa).

Jerzy Kulej osiągnął w boksie coś, czego moim zdaniem niestety nigdy już nie uda się osiągnąć żadnemu polskiemu zawodnikowi. Pozostanie na zawsze niedościgniony. Dlatego jego odejście napawa tym większym smutkiem. Ale pozostaje żal nie tylko po śmierci wielkiego pięściarza, wielkiego sportowca, gdyż ogólnie można uznać Kuleja jednym z najwybitniejszych polskich sportowców XX wieku. Pozostaje żal po śmierci naprawdę wyjątkowego człowieka. Wychowanego w trudnych warunkach, bez ojca, którego w pewnym sensie zastępował mu pierwszy trener boksu w częstochowskiej Skrze, Wiktor Szyiński. Boks otworzył przed popadającym w coraz większe kłopoty nastolatkiem drzwi do lepszego życia. Ale na sukcesy ciężko sobie zapracował.

Regularne treningi Kulej zaczął późno, dopiero w wieku 16 lat, jednak już dwa lata później był w kadrze narodowej. Ale na wielkiej imprezie międzynarodowej wystąpił dopiero po pięciu latach, gdyż Feliks Stamm stawiał wtedy na Mariana Kasprzyka, niemal rówieśnika Kuleja i także znakomitego pięściarza. Dopiero gdy Kasprzyk otrzymał kilkuletnią dyskwalifikację z powodu problemów z prawem, Kulej zajął jego miejsce, za to w jakim stylu! W 1963 roku na mistrzostwach Europy w Moskwie pokonał miejscowego faworyta, obrońcę złotego medalu, reprezentującego ZSRR Łotysza Alojza Tumińsza, który dwa lata wcześniej w drodze do finału ME pokonał właśnie Kasprzyka. A potem przyszedł olimpijski rok 1964 i Igrzyska w odległym Tokio, które utwierdzają światową dominację Kuleja w wadze lekkopółśredniej, trwającą do kolejnej olimpiady w Meksyku, gdzie również sięga po złoto, choć jest krótko po ciężkim wypadku samochodowym.

Zarówno ringowe jak i poza ringowe perypetie Jerzego Kuleja to temat na pasjonującą książkę lub scenariusz filmowy. Zakończył karierę u szczytu sławy, gdy wszyscy widzieli w nim murowanego faworyta do trzeciego olimpijskiego złota w Monachium. Choć jego kariera stanowiła zaprzeczenie maksymy Papy Stamma o źle trafionych pięściarzach, czuł jednak, że z wiekiem odporność maleje. Już w meksykańskim finale olimpijskim, wygranym niejednogłośnie na punkty z Kubańczykiem Enrique Requeiferosem, kilka razy widział ciemne plamy przed oczami. Podjął jednak bardzo trudną decyzję, gdyż nie jest łatwo odchodzić będąc na piedestale. A po zakończeniu kariery imał się różnych zajęć, prowadził knajpkę w Warszawie, studiował na AWF-ie, grał w filmie, zarabiał nawet jako… profesor boksu w Oxfordzie. Wreszcie inwestując swoje prywatne pieniądze, stał się ojcem założycielem boksu zawodowego w powojennej Polsce, o czym pewnie młodsi kibice nie wiedzą, a wielu starszych nie pamięta. I za to też powinniśmy być Jerzemu Kulejowi wdzięczni. Gdy podziwiamy i miejmy nadzieję nadal będziemy podziwiać sukcesy naszych zawodowych pięściarzy pamiętajmy, że pierwszą zawodową galę w Polsce po drugiej wojnie światowej zorganizował właśnie Kulej w październiku 1991 roku na warszawskim Torwarze, a w transmitowanej przez TVP walce wieczoru, 23-letni Przemysław Saleta, mistrz świata i Europy w kickboxingu, stoczył swój drugi bokserski płatny pojedynek. Dostał za niego 100 milionów złotych, czyli wówczas równowartość 10 tysięcy dolarów.

Jak wiele polski boks zawdzięcza ś.p. Jerzemu Kulejowi… Spoczywaj w pokoju Mistrzu, spoczywaj w pokoju Panie Jerzy… Nigdy o Tobie nie zapomnimy!