DROGA GRZEGORZA PROKSY

Redakcja, malemen.pl

2012-07-07

Dzisiaj Grzegorz Proksa stoczy rewanżową walkę z Kerrym Hope'em. Stawką - pas mistrza Europy federacji EBU w wadze średniej. "Super G" tytuł stracił 17 marca br. Po zaciętym pojedynku Walijczyk odebrał Proksie - dla którego była to pierwsza porażka na zawodowych ringach - tytuł.

Ruchomy cel

Ciągnęło ich z bratem do sportu. Od dziecka. Ścigali się na rowerach. Grzesiek miał 10 lat. Karol 14 lat. W zeszytach notowali czasy na etapach. I nie odpuszczali. Jechali trening nawet w dniu wyścigów. Dzień w dzień po 60-80 km.

Aż do dnia kiedy tata przyniósł do domu antenę satelitarną. Podłączyli kable. Ile kanałów!? Zatrzymali się na sportowym. Transmisja z pojedynku bokserskiego. Gapili się jak zaklęci.
- O rany! Jak fajnie byłoby tak potrafić! Wszyscy by cię szanowali!
I zaczęli się boksować po całym domu.
- Ej panowie, nie tak, nie tak – obruszył się tata.
Zszedł do piwnicy, starł rękawem kurz z ramy i pokazał im dyplom z indywidualnych mistrzostw Śląska. I ten za Drużynowe Mistrzostwa Śląska Juniorów. Zmiękli.
Ojciec boksował bardzo dobrze aż kiedyś zakochał się na amen.
- Albo ja albo ring – powiedziała mama.

Nie chciała mieć faceta z połamanym nosem ani gryźć palców z lęku kiedy szedł walczyć. Ociec ukrył puchary w jakiś mrocznym kącie i poświęcił się kulturystyce: miał 177 cm, 90 kilo, ani grama tłuszczu. Dyplomy przeleżały w kącie szesnaście lat. Ale natury nie oszukasz. Pokazał chłopakom co i jak. Zamykali drzwi od pokoju. Jeden fotel stał w jednym rogu, drugi w drugim, jak na ringu. Karol tłukł Grześka jak chciał. Starszy, wyższy, szybszy. Mama połapała się kiedy młodszemu zęby poszły w cholerę. Na szczęście tylko mleczne.
Ojciec pod choinkę kupił im rękawice a mama wzięła na stronę.
- Nie będzie boksu, jeśli nie będzie samych piątek w szkole.
Od tej chwili byli prawie najlepsi.

Victoria

Egzaminy do technikum były trudne, ale chciał tej szkoły. Bo była w Jaworznie, miała internat i mógł trenować w najlepszym klubie. Victoria Jaworzno. Trenera Roberta Kopytka poznał na pierwszym treningu. Były trzy razy w tygodniu, ale już po trzech kazał Proksom zostać.
- Chłopaki, we wtorki i czwartki możecie przychodzić na indywidualne treningi.
Poznał się na nich od razu.
- Wiesz co zobaczył?
- Wiem, bo teraz sam jestem trenerem. Zaciętość. Nie odpuszczaliśmy. Dziś wiem, jakie to było dla trenera trudne. Czas, który nam poświęcił musiał ukraść własnej rodzinie. Wtedy sobie z tego nie zdawałem sprawy, ale teraz wiem. Mam dla niego jeszcze większy szacunek niż kiedykolwiek.
Nie chodziło tylko o treningi. Bo jeśli Kopytek się za ciebie brał, to ze wszystkim. Ze szkołą, z kłopotami w domu, z dziewczynami. Był jak ojciec. Grzesiek miał 14 lat. Żeby dorównać rówieśnikom musiał nadrobić siedem lat. Udało się w rok.
Pierwsza walka. Ruda Śląska. 30 maja 1999.Kategoria 51 kg.
- Jeśli będziesz próbował wygrać przed czasem, rzucam ręcznik – zagroził Kopytek - masz walczyć wszystkie rundy bo poddam walkę. Masz się uczyć.
- Czego uczyć?
- Cierpliwości. I pokory.
Łukasz Walczak miał na kocie dziesięć walk. Dziesięć razy więcej doświadczenia. W drugiej rundzie Proksa posłał go na deski. Popatrzył na trenera jak zbity pies.
- Boże, żeby mnie tylko nie poddał -  ręce opadły mu do samej ziemi.
Kopytek zrozumiał.
- Spokojnie - mrugnął -  wstanie.
No i wstał.
Joasia
Wakacje. Pojechał z mamą do Rabki.
- Na obóz byś nie chciał pojechać? – zadzwonił Kopytek.
- Ale ja mam tylko jedną walkę.
- Jedną, ale dobrą. Jutro o 11.00 na dworcu w Katowicach.

Pobiegł po górach 10 km, żeby przed chłopakami z kadry Śląska nie wyjść na kompletną dupę. I pojechał do Katowic. Obóz był w Węgierskiej Górce. Chłopaki przyjęli go dobrze, choć kaleczył ich srogo, jak to żółtodziób. W sobotę z trenerami poszli na dyskotekę. Spodobała mu się blondynka. Ale nie była sama.
- Przepraszam, ale ta pani jest zajęta – stuknął go w plecy. Chłopak się stawiał, ale dziesięciu bokserów patrzyło jak sobie Grzesiek poradzi. Mały był wtedy. Waga 50 kilogramów. Strzelił tamtemu dwa razy. Tydzień potem Joasia była już sama. Na początku bała się "łysego kretyna". Ale od słowa do słowa zaczął jeździć do Węgierskiej Górki. Pobrali się po pięciu latach. Pierwsza urodziła się Julia, potem Artur i w końcu Ola.
Krzywda

Mam dla kogo żyć, mam dużą rodzinę – tłumaczy „Super G”, bo tak ochrzcili go kibice. – Walczę, żeby nie musieli pracować tak ciężko jak ja. Nie wychodzę na ring, żeby zabić. Albo żeby zrobić komuś krzywdę. Albo żeby robić show. Mam plan taktyczny. To jest najważniejsze. Widzowie, wierz mi, mają dość emocji, nie potrzeba już tego podkręcać. Boks jest jaki jest. Wszystko dzieje się naprawdę.

O młodzieżowe mistrzostwo świata Grzegorz bił się z Belgiem Kennethem van Eesvelde. Szło dobrze, wygrywał na punkty. Kenneth miał paskudnie rozcięty łuk brwiowy. Nagle Proksa przestrzelił lewym prostym.
- Nigdy w życiu nie czułem takiego bólu. Aż przegryzłem szczękę. (twardą wkładkę osłaniającą zęby)...
Zszedł do półdystansu. Udawał, że jest okej, jeśli sędzia się połapie, przewie walkę. Boksował prawą, żeby utrzymać dystans, lewą przyciskał do ciała. To były najdłuższe trzy minuty w życiu. Wreszcie gong. Sędzia ogląda łuk brwiowy Kennetha. Krew leje się tak, że chłopak już nic nie widzi. Koniec.
Tych trzech rund, co jeszcze zostały Proksa nie wytrzymałby z bólu. Zdobył wtedy dwa pasy. WBC i IBF. Opuchlizna nie schodziła przez miesiąc.
- To nie jest zerwanie torebki stawowej – pomyślał. Doktor Śmigielski obejrzał prześwietlenie i chwycił się za głowę.

Kości w dwóch palcach były oderwane, dwóch milimetrów kości zupełnie brakowało.
Sierpowy to specjalność Grześka. Łamie kości, ale nokautuje.
Kerry’ego Hope’a jednak nie trafił. Przestrzelił lewym, Kerry nadstawił łeb i Grzesiek nadział się na nią łukiem brwiowym. Pękło. Krew zalała mu twarz, oko spuchło. Oślepł.
- Byłem szybszy, mocniejszy, Kerry grał tak, jak go prowadziłem. Byłem pewien, że wygram w czwartej rundzie. Tego rozcięcia nie mogłem przewidzieć.
Przegrał na punkty pas mistrza Europy.
- Dlatego mam go na tapecie. Żebym ani na chwilę nie zwątpił. Nie zapomniał po co to wszystko. On po prostu zabrał mi kawałek duszy.
Szacunek

Zanim skończył 19 lat, w ciągu czterech lat stoczył 130 walk. Pamięta wszystkie. Te ważne sekunda po sekundzie. Po każdej walce i każdym treningu zapisuje uwagi w zeszytach treningów. Trener Kopytek nauczył go podpatrywania, jakie ćwiczenia, w jakim czasie, ile przerwy na regenerację. Wszystko. Tysiące stron. Może dlatego jest taki dobry?
W zawodowym ringu jeszcze nie trafił na równego. Ale w amatorskim tak. To Igor Paszczuk. Najlepszy na świecie. W pierwszej walce sprał Proksę tak, że już po pierwszej rundzie pożalił się Kopytkowi: „Rezygnuję z boksu”. Po drugiej był pewien, że naprawdę woli rower.
– Bił z każdej ręki jak młotkiem. Tak mocno, że gdzie uderzył, tam paraliż.
Kopytek się śmiał.
– Grzesiek jesteś lepszy od niego – uspokajał – przyjdzie czas. Rok później Proksa wygrał 3:2.
Paszczuk kilka lat potem miał bilet na olimpiadę. Kroił chleb. Po swojemu, jak to na Ukrainie – trzymasz pod ramieniem i odżynasz. Skóra była śliska. Wbił nóż w oko. Z jednym okiem nawet on nie poradzi. Chociaż zdobył mistrzostwo Europy w pierwszym roku z zawodnikami, którzy mieli za sobą po kilkaset walk.
– Dla mnie – twierdzi Grzesiek – to największy talent w historii boksu. I większego nie będzie. Kiedy Proksa debiutował w seniorach, miał na koncie 80 walk. Jego przeciwnik kilkaset zwycięstw.
– Grzesiek jesteś lepszy od niego – uspokajał Kopytek – wygrasz, zrobimy tak i tak.
W drugiej rundzie usadził go na schaby. W trzeciej na głowę. I było po walce. Hala w Jaworznie wybuchła: „Proksa! Proksa!”.
– A ja przecież byłem chłopcem, który pierwszy raz wyszedł na prawdziwych mężczyzn.
Naprawdę
Kerry odskoczył. Grzesiek był wściekły. Ale nie możesz kazać krwi żeby przestała płynąć. Dotrwał do gongu.
- Duże rozcięcie? – pyta w narożniku.
A oni tylko oczy robią wielkie.
- How big is the cut? – pyta Jumbo. Jumbo milczy.
- K..., panowie, jak duże!
- Duże.
- K..., nie mogę frajersko pozwolić, żeby mnie sędziowie wykluczyli. Musze go znokautować – postanowił.
I to był błąd.
- Trener Kopytek zawsze mi mówił: ty możesz przegrać tylko ze samym sobą – wspomina – emocje sprawiają, że przestajesz myśleć. I już po tobie. Wtedy powinni mnie uspokoić, że jest okej, że to nie jest wielkie rozcięcie. A ja powinienem punktować Kerry'ego. Rozstrzelać go. Taki był plan, ale włączył mi się program "zabij" i polowałem na ten jeden cios, ale jeśli widzisz na jedno oko trudno trafić.
Czuł, że jest lepszy. Przetrzymał kryzys, odzyskał przewagę. Kiedy usłyszał werdykt, był w szoku.
- Ale nie protestowałem. Pomyślałem, że rodzina to ogląda, że patrzą w tv miliony ludzi. Powiedziałem Kerry'emu: "gratuluję, liczę na rewanż".
Zszedł do szatni.
- Naprawdę przegrałem? Jak to możliwe?
- Dla mnie wygrałeś – Paweł, trener odnowy wydusił tylko tyle.
Potem wszyscy wyszli a on siedział tam bez końca.
- No to teraz dzieci pójdą do szkoły i się nasłuchają, ojciec jest dupa i cienki Bolek – myślał.
Nawet nie zauważył, że przyszedł lekarz i zszył mu głowę.
- Minęły godziny. Wstałem, patrzę, pozszywany jestem, znaczy lekarz był. Recenzji nie chciałem widzieć ani słyszeć. Bałem się.

Ból

Łamał ręce jeszcze dwa razy. Nie byłoby tego gdyby w dzieciństwie  jadł jak należy. Ale dopiero w zawodowym ringu odkrył jak ważne jest co jesz. Za drugim razem kciuk trzasnął. Druga runda. Adrenalina stłumiła ból. Oszczędzał rękę do końca. Po walce rozcięli rękawicę, bo dłoń spuchła jak bochen chleba. Prześwietlenia, czyszczenie kości, nawiercania, czynnik wzrostu. Trzecie złamanie ledwo poczuł. Dopiero po roku wyszło, co go kłuje.
Przed olimpiadą w Pekinie zadzwonili z Polskiego Związku.
- Są kwalifikacje. Kto wygra, jedzie.
Wygrał. Ale panowie ze związku nie mieli tysiąca dolarów na nowy bilet. Zawczasu kupili go swojemu faworytowi. I w pierwszej rundzie turnieju dostał lanie od Węgra. Miesiąc po olimpiadzie Proksa rozniósł tego samego Węgra na strzępy.
- I co? Miałem czekać kolejne cztery lata na olimpiadę? Mam dzieci, muszę je utrzymać. Została mi fabryki, albo zawodowstwo.
Poprosił znajomego dziennikarza o telefon Dariusza Michalczewskiego.
- Darek, może mnie pamiętasz, dostałem od ciebie puchar dla najlepszego zawodnika…
- Pamiętam.
- Chciałbym zostać zawodowcem – głos zadrżał. Przecież nigdy nawet nie rozmawiali.
- Nie ma sprawy – Michalczewski zawiesił głos – oddzwonię.
I oddzwonił.
- Mam dla ciebie bilet do Hamburga.
- Bardzo jestem wdzięczny Michalczewskiemu. To była wielka rzecz, którą zrobił dla nieznanego chłopaka, który zdobył numer na komórkę do mistrza. Mógł machnąć ręką. A otworzył mi drzwi na świat, choć do Hamburga nie pojechałem.
Dwa dni potem zdzwonił dziennikarz.
- Co tam u ciebie.
- Przechodzę na zawodowstwo.
Rano to było w gazecie. O 10.00 zaczęły dzwonić telefony. Agenci. Krzysiek Zbarski namawiał: Przyjedź do Warszawy, co ci zależy.
Wsiadł w pociąg. "Boże – myślał – taka droga przede mną w Nieznane. Daj mądrość, żebym nie pobłądził".
W Warszawie Zbarski czekał w limuzynie mercedesa. Po chwili siedział w siedzibie TVN i rozmawiał z Robertem Wichrowskim. "Boże co ja tu robię, gadam z szefem redakcji sportowej – myślał - Agnieszka Rylik się uśmiecha, to jakiś sen".
Nie minęło kilka dni. Dostał SMSa: "Co powiesz na debiut w Vegas?"

Debiut

Stał w oknie wynajętego mieszkania. Wokół światła Vegas.
- Trafiłem tam prosto z małego pokoiku w domu teściów. Boże… gdzie ja jestem? Dreams come true. Od rana trenował z Floydem Mayweatherem. Nie chciał wychodzić z sali. Zapamiętywał wszystko co widział na treningu i notował w sekrecie przed trenerem i Albertem Sosnowskim. Żeby go nie wyśmiali. Potem sparing z byłym mistrzem świata. Oklepał go w cztery rundy
- Łał – jęknął trener Lamona Brewstera – ile ty dzieciaku masz walk?
- Debiut mam za cztery dni.
Nie uwierzyli. Floyd przyprowadził swojego zawodnika. Jakiś potwór. Proksa wytrzymał.
- No, Polaku, za parę lat o tobie usłyszymy.
- Jak to za parę lat? – zbudował go ten sparring – przecież ja pojutrze wygrywam.
Walka z Adamem Capo trwała minutę i 40 sekund. Prawy sierp na skroń. Nokaut. Oklaski.
Wrócił. Otworzył ramiona. A Joasia ma ręce w bandażach.
- Pokaleczyłaś przy ziemniakach – pożałował.
A ona tylko kręci głową.
- Oglądałam walkę.
I zrozumiał. Wbiła paznokcie w ręce tak głęboko.
- Całe szczęście że załatwiłeś to w półtorej minuty.

Mistrzostwo

Najważniejsza walka. Sebastian Sylvester. Pojedynek, który mógł otworzyć drzwi do wielkiego świata.
Przywitanie na konferencji prasowej było chłodne.
- Czego ty szukasz chłopcze z Polski? Bierz kasę i do domu.
Ale miał swoją minutę.
– Dlaczego się śmiejecie – rzucił pismakom - nie widzieliście ani jednej mojej walki.
Sylwester robił pyszałkowate miny.
Potem był ring. Stuknęli się rękawicami.
- Box! – krzyknął sędzia.
Sylvester ruszył. Wyprowadził cios prawą.
- Kurde, jaki wolny – pomyślał Proksa – może zrobię zwód w lewo? Nie, lepiej w prawo. Eeee… jednak w lewo. Mikrosekundy rozciągnęły się jak w smole. Dużo czytał o Sebastianie. Dużo oglądał. Wiedział, że trzeba mu wyłączyć prawą rękę.
Po walce szef niemieckiej telewizji przyszedł do szatni.
- Przepraszam – powiedział, nie wierzyłem ci. Myślałem, że to tylko takie gadanie. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę.
Po tej walce Sylwester zakończył karierę.
Dusza
W poniedziałek po walce z Kerrym Artur wrócił ze szkoły radosny.
- Tato, nikogo nie zbiłem.
- Nie rozumiem – Grzesiek zabronił mu bić się w szkole.
- Bo sobie postanowiłem że jak ktoś powie, że przegrałeś, to mu walnę w zęby. Ale oni mówią, że ich tatusiowie mówią, że wygrałeś. I nasza pani powiedziała że cię oszukali.
Walkę obejrzał na dvd dopiero po trzech tygodniach. Najpierw dwie rundy. Potem spacer. Znowu dwie rundy. I przerwa. Nie mógł znieść napięcia.
- Człowieku - zadzwonił do Krzyśka, przyjaciela i menadżera - ja nie przegrałem tej walki! Jeśli nie załatwisz rewanżu, odchodzę.
Zbarski jest niezawodny. Walka 7 lipca.
- To nie chodzi o pas. Liczy się to, że Kerry wyrwał mi coś ze środka. Czuję pustkę. To było coś ważnego. I ja to muszę odzyskać.

źródło: malemen.pl